Zapiski bajarza. Greenglass House Kate Milford 7,9
Deszcz nie chce przestać padać. Woda spływa ulicami, utrudniając, a w końcu uniemożliwiając przemieszczanie się. Za jej przyczyną kilkanaście osób zostaje unieruchomionych, nie wiadomo na jak długo, w zajeździe. Co Wam to przypomina? W ten sposób rozpoczyna się akcja kryminałów, ale nie tylko, także książek, w których bohaterowie, zmuszeni przez pewien czas przebywać razem, umilają sobie oczekiwanie snuciem barwnych opowieści. Mam tu na myśli Decameron Boccaccia, czy też Opowieści kantenberyjskie Chaucera.
Przy czym atmosfera jest tu malowniczo XIX - wieczna: zajazd, melodie z pozytywki, goście spotykający się we wspólnym salonie piją sherry paląc cygara. I jakaś unosząca się nad wszystkim aura tajemnicy, wyczuwalna przez każdego i budząca pewne zaniepokojenie. Jest to jednak powieść dla dzieci, kolejna z cyklu Greenglass House, a jej autorka, Kate Milford, z tomu na tom wydaje się rozkręcać.
To książka w cudownym, starym style, o jaką dziś już wyjątkowo trudno, coś pomiędzy Dickensem i Misiem Paddingtonem, jeśli chodzi o klimat. Napisana finezyjnym, wyrafinowanym językiem, bardzo literackim i lekko stylizowanym. Czas poświęcony rozwojowi akcji pozostaje tu w doskonałej równowadze z tym, przeznaczonym na charakterystykę postaci (a, mówię Wam, jest kogo charakteryzować) i na odmalowanie miejsca akcji, które jest niemniej godne uwagi.
Podróżni postanawiają opowiadać sobie historie, gdyż, jak oświadcza Phineas Amalgam: „(…) wtedy dzieją się cuda. Zbieranina obcych sobie ludzi zmienia się w grono kompanów.”
Rozpoczyna się więc wieczór opowieści. I jest on niczym najlepsza uczta, złożona z wielu zupełnie różnych, odbiegających wzajemnie od siebie smakiem, gęstością, mocą przypraw i wartościami składowymi, dań. Goście zajazdu są ludźmi w różnym wieku i rozmaitej proweniencji. Ich opowieści są zaś oczywiście takie, jak oni sami. Jedne sentymentalne, inne pouczające, albo też przerażające czy śmieszne. Należy wczytywać się w nie z uwagą, ponieważ nierzadko łączą się jedną lub dwiema niteczkami fabuły. Albo postacią bohatera, albo też jakimś przedmiotem, artefaktem, który jest dla nich wspólny. Dodatkowo widać też nawiązanie do innych części serii, co jest gratką dla tych, którzy je czytali i pamiętają. A wszystkie dzieją się w miasteczku Nagspeake, w którym mieści się też nasz zajazd „Pod Niebieską Żyłą”.
Każda z historii jest dopracowana w szczegółach, w pełni zamknięta, z momentem kulminacyjnym, do którego zmierzamy z rosnącym napięciem. Czy to będzie bitwa o miasto przy pomocy niestandardowych rozwiązań, czy też spotkanie królewny z Praczką- Śmiercią, co zmieni całkowicie jej los – wciągamy się w nie bez reszty. Na mnie ogromne wrażenie swym rozmachem zrobiło opowiadanie o poszukiwaniu przez małego chłopca szybwłazu w magicznym, nawiedzonym domu. Inteligentny dom – tutaj w znaczeniu zupełnie odmiennym od tego, jakiego używamy dzisiaj. Zamiast wnętrza naszpikowanego elektroniką, mogącą spełnić każdą naszą zachciankę widzimy produkt niczym nieograniczonej inwencji – domostwo pełne mocy, jakby żywe, które bawi się z gośćmi w kotka i myszkę, wciągając ich przez otwarte portale do innych, nie zawsze najbezpieczniejszych światów. I do tego zmienia co chwilę położenie względem siebie pomieszczeń, przebudowuje się w ułamku sekundy. Nigdy nie wiesz, gdzie za moment będą schody, a gdzie piwnica. Całkiem jak w obrazach Eschera. Skojarzeń z tą opowieścią miałam więcej. Na myśl przyszła mi choćby świetna przygodówka z Robinem Williamsem – „Jumanji”. Różnica tylko taka, że tam drapieżne zwierzęta z innego portalu przedostały się do naszej rzeczywistości.
Nie są to rozmowy bez tak zwanego „klucza”. I teraz już muszę bardzo uważać, by zbyt wiele nie zdradzić i nie zepsuć nikomu radości z samodzielnego rozwiązania zagadki. Nic tutaj nie jest przypadkowe, nawet postać handlarza, pojawiająca się w opowiadaniach. Kto za tym wszystkim stoi i co chce osiągnąć? To pytanie do uważnych czytelników.
Mnie pozostaje zachwycić się po prostu tekstem. Jak autorka zdołała pogodzić tak niewyobrażalnie bujną wyobraźnię, która harcuje po stronach żywiołowo i zdawałoby się, że bez najmniejszych hamulców, z tą perfekcyjną precyzją łączenia drobnych elementów w idealną całość, ze szkatułkowością, która przecież tak łatwo potrafi wymknąć się spod kontroli i porządnie zamącić w obrazie całości? Nie wiem, ale podziwiam i chylę czoła przed talentem.
To jedna z najbardziej dopracowanych, najbardziej pojemnych i najkunsztowniej zbudowanych historii, jakie miałam okazję przeczytać. Z pewnością blasku dodałyby jej jeszcze ilustracje, których tutaj trochę mi brakuje. Ale skoro nie można mieć wszystkiego, to biorę całość z dobrodziejstwem inwentarza, dziękując autorce w imieniu mojej wnuczki, w której ręce książka zaraz trafi.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/