Dużo Pilcha w Smarzowskim

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
16.01.2014

Ekranizacja nie może być dobra ani zła (w rozumieniu, że nie oceniamy filmu, tylko sam proces przeniesienia tekstu literackiego na ekran). Może być wierna, może luźno opierać się na materiale źródłowym, żadne z tych określeń nie powinno jednak mieć nacechowania pejoratywnego. Można porównywać, wyłapywać różnice między dziełem pierwotnym a jego filmową wersją, można komentować, nieuzasadnione są jednak sądy odżegnujące reżysera od czci i wiary, bo ten w ogóle postanowił wprowadzić pewne zmiany względem oryginału.

Dużo Pilcha w Smarzowskim

Bo ekranizacja jest wizją reżysera na temat książki (lub innego dzieła, ale na potrzeby tego tekstu uprośćmy). Nie zaś filmową wersją tekstu, dodatkiem ilustracyjnym do oryginału. Idealnym byłoby więc podejście czytelników – z powodów sentymentalnych wykazujących nadmierne przywiązanie do materiału źródłowego, i dlatego wymagających od filmowców absolutnej wierności – w myśl którego oceniane nie byłoby to, czy zmiana została wprowadzona, ale czy jest ona uzasadniona, albo też czy stanowi ulepszenie względem oryginału.

W takich przypadkach w grę wchodzą jednakże emocje, a te trudno odsunąć na bok. Sam im ulegam – choć Droga Cormaca McCarthy’ego plasuje się w absolutnej czołówce najwyżej ocenianych przeze mnie powieści, mam także ogromny szacunek do talentu aktorskiego Viggo Mortensena, podobnie zresztą jak Charlize Theron i Roberta Duvalla, do dziś nie obejrzałem ekranizacji tej książki w reżyserii Johna Hillcoata. Mimo dwóch podejść. O dziwo, nie chodziło o dosyć znaczące różnice między fabułą powieści a scenariuszem (jak choćby wprowadzenie postaci matki), ale o fakt, iż oglądając kolejne sceny na ekranie w pamięci wciąż miałem to, jakie emocje wywoływały one we mnie podczas lektury – w porównaniu tym film z góry skazany był na porażkę, wyłączyłem więc go.

Prawda jest taka, że wolałbym, aby Hillcoat wprowadził do opowieści kolejne modyfikacje, próbował zmierzyć się z przeniesieniem na ekran nie samej fabuły, ale także towarzyszącego jej ładunku emocjonalnego.

Takie działanie byłoby uzasadnione, bo język literatury i język filmu różnią się od siebie, przeniesienie książki na kinowy ekran w stosunku 1:1 jest niemożliwe, nie wspominając o takich drobiazgach, jak fakt, że pisarze nie mają ograniczeń objętościowych, podczas gdy reżyserzy standardowo muszą zmieścić się w maksymalnie trzech godzinach. Choćby z tego powodu skróty względem oryginału są nieodzowne (o czym zdało się nie pamiętać wielu fanów Gry Endera Orsona Scotta Carda, pomstujących na film Gavina Hooda za to, że brakowało w nim takiego albo innego wątku).


#####

Nie do zekranizowania

Pomijając jednak aspekt czasowy, nawet i bez tego nie brakuje książek, których wierna adaptacja jest po prostu niemożliwa. Przykładem „Droga”, o której sile stanowiła wspaniała fraza McCarthy’ego, na srebrny ekran możliwa do przeniesienia chyba tylko wyłącznie poprzez dodanie narratora; dlatego obraz Hillcoata wydał mi się pozbawiony duszy – opowiadał tę samą historię, ale innym językiem, i w tym przypadku okazało się to być zmianą fundamentalną.

Pod wieloma względami do tej grupy zalicza się także Pod Mocnym Aniołem autorstwa Jerzego Pilcha. Ta na poły autobiograficzna, w 2001 roku uhonorowana Nagrodą NIKE powieść opisuje upadek i „zmartwychwstanie” alkoholika Jurusia (alter-ego pisarza), który w swoim nałogu wielokrotnie dotykał dna, podnosił się, następnie staczał jeszcze niżej, znowu stawał na nogi (z niemałą pomocą pracowników oddziału deliryków), po raz kolejny upadał – to błędne koło trwało latami.

Opowiadana przez niego historia jest chaotyczna, tylko bardzo, bardzo z grubsza trzyma się chronologii, najczęściej przeplata opisy wydarzeń z różnych okresów życia głównego bohatera, przywoływane w losowej kolejności, łączące się ze sobą na zasadzie luźnych skojarzeń protagonisty-narratora.

Cały ten twór, ta szalona opowieść pisarza-pijaka, trzyma się zaś wyłącznie na jednym: kwiecistej, hipnotycznej frazie Pilcha. Jego bohater opowiada o swoim nałogu jakby był w transie: Przepijałem pieniądze, zanim zdążyłem je na co innego przeznaczyć, ergo, rzecz mogę pozornie samemu sobie przecząc (ale tylko pozornie, bo tam był mały, a tu jest wielki kwantyfikator), rzec zatem mogę, iż tak jest, przepiłem pieniądze na naprawę pralki, przepiłem pieniądze na szereg napraw, przepiłem pieniądze na wszystkie ewentualne naprawy, co mówię? Naprawy? Przepiłem pieniądze na kupno nowej pralki, przepiłem cały szereg nowych pralek, przepiłem tysiąc nowych pralek, przepiłem milion nowych automatycznych pralek, przepiłem miliard pralek najnowszej generacji, przepiłem wszystkie pralki świata. Albo: Kiedy cię trzepie i kiedy mówisz sobie: muszę się napić, pomyśl, że nie musisz, powiedz sobie, że nie musisz, i uczyń to – nie zmuszaj się do picia. Bo to, że „musisz się napić”, znaczy, że z musu pijesz – unikaj tego musu, zmuś się do niemusu.

Wyobraźmy sobie więc, że ktoś postanawia nie tylko zekranizować „Pod Mocnym Aniołem”, ale przede wszystkim być wiernym oryginałowi. Oto film składający się z przebłysków scen, zlepek relacji z kolejnych upodleń, opowieści o samym sobie, o kolegach-delirykach, o byłych kochankach, o alkoholu, trochę o Bogu, o wielkiej miłości, no i znowu o alkoholu, przede wszystkim o alkoholu. Wszystko opowiedziane nieco ochrypłym z przepicia głosem narratora-bohatera, od czasu do czasu odwołującego się do pełnych scen, częściej rzucającego luźne uwagi, cytującego fragmenty dialogów, nierzadko dającego się pochłonąć nadmiernie szczegółowym opisom i gargantuicznym zdaniom.

Sama powieść jest też bardzo krótka, niecałe dwieście stron, nie sposób więc wycinać i kondensować, wyławiać sensy i wydarzenia, odrzucając to, co niewygodnie – nic by nie zostało.


#####

Smarzowskiego w Pilcha zapatrzenie

Tak więc wyglądało zadanie Wojtka Smarzowskiego – rodzimego filmowca-legendy, reżysera-bożyszcza, którego obrazy są w stanie jak równy z równym walczyć o widza z Jacksonowskim „Hobbitem” i innymi blockbusterami. Zadanie, które sam sobie narzucił, bo od jakiegoś czasu wolał przenosić na ekran własne fabuły.

Z Pilchem było mu jednak po drodze, Pilch dał mu coś w rodzaju ukoronowania opowieści, podsunął zakończenie (choć może tylko kolejny rozdział) do historii o alkoholu, rozpoczętej przez filmowca już w „Weselu”, kontynuowanej także w „Domu złym” oraz „Drogówce”. Ponieważ jednak Smarzowski miał już określonego bohatera (w zasadzie cały ich szereg: wódkę, piwa, wina, szampany i denaturaty), nie potrzebował Jurusia.

Rozbił go więc i przekształcił, zepchnął z pierwszego planu na dalszy – w filmie „Pod Mocnym Aniołem” główną rolę gra nałóg, portretowany w relacjach i życiorysach wielu osób, Jerzy zaś jest jedną z nich. Ciekawy był to zabieg, ponieważ Smarzowskiemu udało się wprowadzić względem oryginału znaczne zmiany, pozostając mu jednak wiernym. On wciąż cytuje Jurusia, słowo w słowo powtarza jego refleksie, bardzo często jednak padają one z ust nie Roberta Więckiewicza, który w tę postać się wciela, ale innych bohaterów, w porównaniu z książką znacznie rozwiniętych i bardziej wyeksponowanych.

Tu Smarzowski błysnął geniuszem. Dzięki temu „Pod Mocnym Aniołem” zostaje książką quasi-autobiograficzną, podczas gdy niezwykle wierny jej film „Pod Mocnym Aniołem” opowiada historię nie jednego człowieka, ale pijaka w ogóle. To studium upadku i upodlenia, wizyta na dnie życia.

Tym też obraz różni się od powieści – rozwija on to, co w tekście było ledwie zasugerowane, znacznie większy nacisk kładzie na pokazanie naturalistycznego obrazu alkoholika, na upstrzoną wymiocinami codzienność pijaka; sekwencje ukazujące ekscesy upojonego Więckiewicza zostały świetnie zrealizowane. Ewidentnie podkreślony został także wątek romantyczny, wiele miłości Jerzego zlało się w jedną, przybrało konkretną fizyczną formę (Julia Kijowska), podkreślając rolę, jaką to uczucie odegrało w przemianie bohatera.

Wystarczyło więc kilka zmian, wystarczyło inaczej rozłożyć akcenty, wyjąć słowa z ust jednej postaci, przekazać je innej, by opowieść Pilcha przekształciła się w opowieść Smarzowskiego, łączącą w sobie charakterystyczny dla niego humor z obrazem ludzkiego dramatu, przede wszystkim stając się bardziej uniwersalną.

Wracając zaś to charakterystycznej frazy, o której mowa była wcześniej, i tutaj reżyser postanowił pozostać wiernym pisarzowi, zwłaszcza w dialogach nie zmieniając prawie że nic. Trochę szkoda, bo okazuje się, że to, co doskonale sprawdziło się na papierze, co na kartach książki miało moc, jak choćby słynne zdanie: Zakochałam się w tobie, choć tego nie planowałam, wypływając z ust bohaterów drętwieje i puchnie, staje się sztuczne, przez to płaskie emocjonalnie; jakże inną wagę w książce i filmie mają słowa Jurusia o tym, że będzie kochał Asię bez względu na to, gdzie kładzie klucze.

Wydaje się, że żadna w tym wina aktorów, po prostu kreacja literacka Pilcha w tym aspekcie nie przeszła próby ekranu, a w zasadzie wypowiedzenia na głos. Obsada zaś wypadła wyśmienicie, zresztą Wojtek Smarzowski od lat wierny jest stałej grupie aktorów, którzy i tym razem go nie zawiedli – wybitnie grał Więckiewicz, świetnie Arkadiusz Jakubik, wyróżniała się także Kinga Preis.

Choć największą gwiazdą „Pod Mocnym Aniołem” pozostaje… montażysta. Powieść Pilcha była trudna do zekranizowania właśnie ze względu na nazwijmy to „kalejdoskopiczny” charakter, na fakt, iż nie była spójną wizją, a zbiorem impresji i komentarzy. Trzeba więc było nie lada wysiłku, by, oddając ten charakter, mimo wszystko stworzyć spójną filmową opowieść, pchnąć te wszystkie wątki, ten tłum postaci, wraz z ich opowieściami, w jedną stronę. I to się udało, co jest nie lada wyczynem.

„Pod Mocnym Aniołem” stanowi więc doskonały przykład na to, jak powinna wyglądać wzorcowa ekranizacja, łącząca w sobie ogromny szacunek dla oryginału, jednocześnie jednak nie krępująca reżysera, który przecież także ma swoją wizję. Fakt, oceniając już sam film nowy obraz Wojtka Smarzowskiego nie zachwyca (to przez te dialogi), wyraźnie ustępuje i „Drogówce”, i „Weselu”, chyba i „Domowi złemu”, został jednak świetnie zrealizowany, zwłaszcza zaś zedytowany.

Jeszcze przed premierą obraz odniósł zaś mały sukces, bo wbrew wcześniejszym zapowiedziom Jerzy Pilch obejrzał film, chwalił go nawet w liście skierowanym do widzów, odnotowując wyraźną różnicę między książką a jej ekranizacją, co jednak zaliczył do zalet produkcji. Paradoksalnie sami twórcy potrafią z większą rezerwą podchodzić do swoich dzieł, niż niektórzy czytelnicy.

Marcin Zwierzchowski


komentarze [26]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Meszuge  - awatar
Meszuge 17.02.2014 12:10
Czytelnik

Ekranizacja może sobie nie być dobra albo zła, tym niemniej film jako taki może, jak najbardziej.
A oto i moja subiektywna opinia na temat tego... dzieła: http://autopamflet.blogspot.com/2014/02/ofiary-na-otarzu-sztuki-czyli.html

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
PaniPegaz  - awatar
PaniPegaz 30.01.2014 18:08
Czytelnik

Książki nie znam, film widziałam już dwa razy. To nie jest słabszy film Smarzowskiego, to jest jego trochę inne wydanie - bardziej poetyckie, melancholijne, bez misternie zamotanej intrygi. Jest fascynujący, ale niesamowicie dołujący, narzucający natarczywe pytanie - i co dalej - bo zakończenie ma niedopowiedziane... Nie ma takiego poetyzmu, naturalizmu i pesymizmu w żadnym...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mateusz Cioch - awatar
Mateusz Cioch 28.01.2014 21:45
Czytelnik

Ja chciałbym tylko zwrócić uwagę, że chociaż w języku polskim panuje zasada pisania wielką literą jedynie pierwszego wyrazu tytułu, to w tym wypadku wielkie powinny być wszystkie, jako że jest to nazwa knajpy. Tak więc "Pod Mocnym Aniołem", jeśli się mylę, proszę mnie poprawić, ale raczej nie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bogdan  - awatar
Bogdan 26.01.2014 22:44
Czytelnik

Wojciech Smarzowski to w mojej ocenie obecnie najlepszy i najciekawszy polski reżyser. Co wcale nie znaczy, że jego filmy dostarczają przede wszystkim przyjemności i rozrywki. Na pewno nie taki był główny cel ekranizacji powieści "Pod mocnym aniołem" Jerzego Pilcha. Najnowszy film Smarzowskiego z jednej strony zawiera wszystkie charakterystyczne cechy jego wcześniejszych...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
awatar
konto usunięte
25.01.2014 21:34
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Okularnica  - awatar
Okularnica 25.01.2014 20:55
Czytelniczka

Wróciłam dziś z kina i powiem tak: komu podobał się Pilch powinien wybrać się na film. Jak dla mnie faktycznie słabszy film Smarzowskiego, ale może twierdzę tak właśnie dlatego, że Pilch mi nie podszedł, a film mocno osadzony jest w klimacie książki. Szczerze mówiąc trochę się zawiodłam (smuteczek). A powyższe recenzje, które podsyła Meszuge dość trafne, szczególnie celna...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Meszuge  - awatar
Meszuge 25.01.2014 14:45
Czytelnik

Dwie bardzo ciekawe recenzje filmu znalazłem u Miki Dunin (pisarka, alkoholiczka) oraz Ewy Woydyłło-Osiatyńskiej (doktor psychologii i terapeuta uzależnień). Pani Ewa zaczyna słowami: "Gorąco NIE POLECAM filmu Wojciecha Smarzowskiego...". Poczytajcie zresztą sami:
http://mikadunin.blogspot.com/2014/01/117-pod-faszywym-anioem.html

http://www.woydyllo.pl/

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Maciej Markisz - awatar
Maciej Markisz 19.01.2014 19:27
Czytelnik

Za każdym razem cena kina (szczególnie premier) w Plazie (dwa starsze kina zostały powalone, zamiast wyremontowane) w moim mieście poraża mnie i czyści kieszeń. Dodatkowo rujnuje, jeśli nie idę sam i jeśli weźmie się zarobki na lubelszczyźnie. Też, generalnie, przerzucam się na premiery telewizyjne i okazje dvd. O darmowych seansach kinowych nie słyszałem, chadzam na...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
dymekprzykawie  - awatar
dymekprzykawie 19.01.2014 19:16
Czytelniczka

Anka:
nawet 27 zł to mniej niż 35 za bilet do teatru :)


U Ciebie 35 zł za bilet, u mnie nie. Dlatego JA (sic!) chodzę do teatru, nie do kina :) To była moja subiektywna wypowiedź, odnosząca się do mojego podejścia - nic więcej (odnośniki to tylko w ramach potwierdzenia, że mi taniej wychodzi). Nie mam zamiaru sumować cen ze wszystkich miast i wyliczać średniej za bilet...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Anka  - awatar
Anka 19.01.2014 16:25
Bibliotekarka

dymekprzykawie: Anka:(...)
W którym kinie bilety do kina są droższe od tych do teatru?
W moim prowincjonalnym mieście bilet do kina kosztuje 20 PLN normalny (seans 3D) natomiast na te w formacie 2 D najdroższy bilet kosztuje 15 zł a nowości wyświetlają na bieżąco np Pod mocnym aniołem od dzisiaj. Natomiast bilety do teatru w najbliższym mieście zaczynają się od 35 zł w górę...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej