rozwiń zwiń

Dzień Księgarza

LubimyCzytać LubimyCzytać
13.12.2017

Dzisiaj obchodzony jest Dzień Księgarza! Tak się składa, że część osób pracujących w serwisie ma za sobą księgarską przeszłość - z tej okazji postanowiliśmy podzielić się wspomnieniami z tych pachnących starym mopem i płynem do odkurzania półek czasów! Z tego okresu, gdy pojawiający się przy ladzie klient powodował nerwową wysypkę, a przepychanie ważących tonę kartonów z książkami kończyło się przepukliną lub wypadnięciem dysku.

Dzień Księgarza

Na długo przed nastaniem ery lubimyczytać.pl, przez kilka lat pracowałam w różnych poznańskich księgarniach, poznając rynek książki od podszewki (a raczej powinnam napisać - od kapitałki). Pamiętam jak dziś: październik, rok 2000. Mój pierwszy rok studiów i nowe miasto, w którym musiałam znaleźć pracę. Obojętnie jaką. Najlepiej w przyjemnie ogrzewanym pomieszczeniu, gdzie mogłabym w spokoju czytać, uczyć się i jeszcze trochę zarabiać. Wędrując z pakietem cefałek, trafiłam do Księgarni Powszechnej przy Starym Rynku.

I tak zostałam księgarzem. Pierwszego dnia pracy przydzielono mnie do bardzo interesującego zajęcia: musiałam stać na piętrze naprzeciw schodów i każdego klienta, który wchodził, witać oraz kierować do odpowiedniego działu. I tak przez 10 godzin. Drugi dzień był taki sam, następny również, i kolejny, i kolejny, a po tygodniu, przed tym fascynującym „staniem”, musiałam jeszcze myć podłogę na całym piętrze, czyli bagatela jakieś 300 m2. Byłam zmęczona, załamana i patrzyłam jak moje księgarskie wyobrażenia rozpływają się w piekącym bólu kręgosłupa. A kto przydzielał mi takie atrakcyjne zajęcia?

Było ich dwóch, a w sumie, to nawet trzech – kierownicy, którzy ogarniali studentów, rozdzielali nam grafiki, przypisywali do zadań i działów. Oczywiście z biegiem czasu, kiedy zacieśnialiśmy przyjacielskie więzi, coraz mniej sprzątałam, a więcej… czytałam. Obecnie jeden z tych „bezwzględnych zarządzających” jest moim mężem, drugi serdecznym przyjacielem, a z trzecim spotykamy się czasem na literackie dysputy. Do dzisiaj jednak wypominam im te dni mojej pracy, kiedy nie czułam nóg, a książki kojarzyły mi się wyłącznie z zapachem starego, mokrego mopa.

Z Księgarnią Powszechną związana byłam kilka lat, poznałam tam wspaniałe grono ludzi. Z częścią z nich, do dnia dzisiejszego, prywatnie oraz służbowo dzielę życie (tu, oprócz wymienionych wyżej panów, dodam Anię Misztak – redaktor naczelną lubimyczytac.pl). A po Powszechnej była kolejna księgarnia, ale to już inne historie. I inni przyjaciele. 

Większość moich pozytywnych wspomnień z księgarni opisałam rok temu. Mogłabym powtórzyć za Izą historię o myciu podłóg, albo opowiedzieć o inwentaryzacji, czyli o wyciąganiu KAŻDEGO egzemplarza z półek i spisywaniu numerów - zaznaczam, że Powszechna była wtedy największą księgarnią w Poznaniu i tych egzemplarzy były tysiące! Ale opowiem dzisiaj o klientach - wszak wiadomo, że w handlu można najlepiej poznać ludzkie charaktery. Oczywiście, że zdarzali się mili klienci, albo po prostu neutralni. Ale była też taka grupa (i to niestety całkiem spora), która przychodziła do księgarni tylko po to, żeby sobie ulżyć i sprawić komuś przykrość. Pamiętam jakby to było wczoraj... 

Pracowałam tego dnia na piętrze, w dziale ze sztuką, podeszły do mnie dwie panie koło 50, których największym życiowym osiągnięciem było zasobne konto ich mężów, bo przecież nie sami mężowie. Arkady miały wtedy pięknie wydaną serię o nasłynniejszych muzeach świata - granatowa oprawa, dodatkowo tekturowy boks - prezentowały się naprawdę elegancko. Każdy egzemplarz był foliowany, aby zabezpieczyć go przed kurzem i brudem. Panie w końcu zdecydowały się kupić jeden z nich, dajmy na to o Galerii Uffizi. No i wtedy się okazało, że ta folia jest tak nieładnie sklejona na brzegach, bo się takie rogi brzydkie robią i panie poprosiły o inny egzemplarz, ale ten również nie spełniał ich estetycznych wymagań. Zasugerowałam im, że folię i tak należy zdjąć przed zapakowaniem na prezent, bo to trochę nie wypada w folii dawać. Panie się ze mną absolutnie nie zgodziły i zażądały, żebym przyniosła im wszystkie dostępne egzemplarze, żeby mogły wybrać najładniejszą folię. Odmówiłam. Nie chciało mi się biegać po piętrach i dźwigać ważących po dwa kilo albumów dla widzimisia niesympatycznego klienta. Panie były oburzone moją odmową i powiedziały - cytuję: my tu przyszłyśmy wydać 300 zł, powinnaś wokół nas skakać! No to wskazałam im kasę, na której widniała jeszcze kwota wydana przez poprzedniego klienta - trochę ponad 1 000 zł. Pokazałam ją i powiedziałam - wokół niego też nie skakałam, więc wokół pań nie będę tym bardziej

Historia skończyła się tak, że jedna z nich za punkt honoru obrała sobie doprowadzenie do zwolnienia mnie z pracy - przychodziła co kilka dni, żeby sprawdzić czy jeszcze pracuję. Na szczęście dyrektor księgarni był dość wyrozumiały, przyszedł do mnie, wysłuchał mojej wersji wydarzeń, wzdrygnął ramionami i powiedział: Klienci, jeszcze gotowi pomyśleć, że jesteśmy tu dla nich! 

Na czwartym roku studiów dostałam pracę w księgarni w poznańskim centrum handlowym. Do dziś pamiętam ten zapach – papieru i… pronto.

Z reguły udawało mi się tak ustawić zajęcia na studiach, że brałam w pracy nielubiane przez innych poranne zmiany. Po otwarciu punkt 9:00 (ani minuty wcześniej i ani minuty później, musiała to być dokładnie 9:00, w przeciwnym razie dostawaliśmy karę) miałam około godziny do pierwszej dostawy książek, klientów było niewielu, więc zgodnie z zasadami pracy w naszej księgarni brałam się za pucowanie półek. Szmatka, psiknięcie pronto i półka wyczyszczona. Psik pronto i czystością lśniły okładki. Książki układane w karnych rządkach, stosikach i kupkach – psik pronto dla pewności, czy gdzieś w zakamarki nie wkradł się podstępny kurz.

Nasza kierownik księgarni miała takiego fisia na punkcie pronto, że musiałyśmy go używać codziennie i do wszystkiego. Każda książka z aktualnej dostawy musiała być potraktowana pronto, każda półka codziennie wypucowana przy użyciu pronto. W pewnym momencie pronto było odpowiedzią na wszystko. Cena nie chce zejść z okładki? Psiknij pronto! Jesteś głodny? Pronto! Chcesz mieć zwierzaka? Kup sobie pronto!

W standardowym okresie zużywałyśmy do trzech pojemników pronto w tygodniu. W okresie świątecznym nikt już nie liczył kolejnych lądujących w koszu pustych puszek tego magicznego specyfiku. Po kilku miesiącach pracy w tej księgarni miałam dłonie tak zaimpregnowane, że czego się nie tknęłam, zostawiałam na tym zapach pronto – np. kanapkę musiałam trzymać przez warstwę folii, inaczej nabierała nieprzyjemnego chemicznego posmaku.

Gdy się zwolniłam z pracy, pozbycie się zapachu pronto z rąk zajęło mi kilka tygodni.  

Uważaj, czego sobie życzysz – mówią. Po latach nabożnego przechadzania się po powierzchniach najpopularniejszej księgarni w Polsce i wyobrażania, jak cudowna musi być praca w tym miejscu, włożyłam czarne polo z wyhaftowanym logotypem i.. pchałam wypełnione po brzegi kontenery. Przez dwa lata pracowałam w jednej z sieciowych księgarni wielkopowierzchniowych. Nie muszę chyba dodawać, że rzeczywistość księgarni sieciowej jest mniej baśniowa, niż większość klientów przypuszcza. Nie zapomnę, jak moja koleżanka po ciężkim poranku z dostawą usłyszała od klientki: „Jak ja Pani zazdroszczę tej pracy!”. Widziałam tę nerwowo drgającą powiekę; rozciągnięcie uśmiechu na pół twarzy nie przesłoniło prawdziwej reakcji. Bo wiecie, personel nie dotyka z namaszczeniem grzbietów i nie wwąchuje się w świeżo przysłane egzemplarze. Personel próbuje je jak najbardziej skompresować, bo właśnie przyszedł nakład powieści autorstwa niejakiego Aronsińskiego i trzeba na nowo ułożyć cały regał.

Praca w wielkopowierzchniowej księgarni ma głównie wymiar fizyczny. Czasem łatwiej było mi wskazać część ciała, w której nie mam zakwasów, niż tę, którą mogę poruszyć bez bólu. Zwłaszcza w okresie przedświątecznym. Wtedy ślady moich stóp równie dobrze mogłyby zostać rozpoznane jako trop Yetiego. Chociaż nikt nie mówi tego głośno, zatowarowanie salonu jest najważniejszym zajęciem. Klienci, no cóż, zawsze czegoś chcą i zadają oczywiste pytania. Po kilku miesiącach myślałam, że tym razem już nic mnie nie zaskoczy. Tymczasem kolejni ludzie otwierali przede mną otchłanie problemów, o jakich nie śniło się greckim filozofom.

Standardem było opisywanie okładki. Dam sobie rękę uciąć, że to przypadłość powszechna, której czoła stawiają księgarze od zaszłych czasów. Nie szokowała mnie prośba o znalezienie „tej książki z zieloną okładką, no wie pani jakiej, z takim chłopcem” i niezrozumienie na umęczonych twarzach, kiedy nie wiedziałam, o jaki tytuł chodzi. Niektórzy jednak próbowali własnych sił w starciu z ogromem asortymentu. Do mojej koleżanki podeszła pani z pytaniem, gdzie ma poszukiwać (tutaj padło nazwisko zagranicznego autora). - Proszę sprawdzić na literaturze obcej. - Ale to przecież jest już przetłumaczone na polski!

Nie zapomnę młodego mężczyzny, który podał najbardziej szczegółowy opis poszukiwanej książki na świecie. Mianowicie, napisał ją hiszpański autor trylogii. Koniec szczegółowego opisu. Gatunek? Elementy fabuły? Nie? To może chociaż kolor okładki? Też nie? Ze zdziwieniem przyjmował nasze dociekliwe pytania, a na zakończenie skwitował: Nooo, myślałem, że będziecie wiedzieć. Noooo, jeszcze od pracowników nie wymagają jasnowidzenia. Hitem jednak była pani koło pięćdziesiątki, która stukając obcasami i zarzucając szalem, podeszła do punktu informacji i prosiła o „Pięćdziesiąt twarzy Doriana Graya”.

Praca w księgarni sieciowej to nie tylko zakwasy i chwile konsternacji. Podpatrywałam mniej oczywiste wybory klientów i w ten sposób sięgnęłam po „Trociny” Krzysztofa Vargi, obecnie jedną z moich ulubionych książek. Więc chyba było warto.  

---

Wszystkim księgarzom życzymy niekończących się pokładów cierpliwości! Odporności na środki czyszczące! Mocnych kręgosłupów! A ponad wszystko tabunów czytelników, kupujących mnóstwo książek!


komentarze [10]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Monika 16.12.2017 01:47
Czytelnik

Prontem po półkach - rozumiem, tylko po co tak często? Ale po książkach??? Teraz już wiem, dlaczego czasem nówki tak się lepią do rąk, że muszę je przed użyciem przetrzeć i usunąć warstwę impregnującą. Nigdy bym sama na taki pomysł nie wpadła...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
eduko7 16.12.2017 00:03
Czytelniczka

Korzystając z okazji życzę byłym, obecnym i przyszłym Księgarzom radości towarzyszącej wykonywniu pracy, którą się lubi oraz obcowaniu z tyloma książkami równocześnie. Zaczytanych dwudzionków a w "dni robocze" odpowiednio dużo czasu na lekturę :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Tina 14.12.2017 14:19
Bibliotekarka

Z tego by była dobra książka! Pozdrawiam Ekipę LC bardzo serdecznie, osobiście nigdy nie pracowałam w księgarni, ale w bibliotece i...mam zupełnie inne wspomnienia. to był jeden z najlepszych okresów w moim życiu*

*Ale czasu na czytanie wcale nie miałam!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 13.12.2017 20:20
Czytelnik

Kiedy,otworzyłem. Drzwi księgarni,dziewczyna.Ledwo łapiąc oddech podbiegła,do mnie.Zapytując: co podać.Dodam,że pierwszy raz wszedłem do tej księgarnii.
Czy,one tak zawsze.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Meszuge 13.12.2017 19:01
Czytelnik

„Księgarz to był tytuł zawodowy. Osoba podejmująca pracę w księgarni (w dawnych, politycznie niepoprawnych czasach) zaczynała od tytułu kandydata księgarskiego. Następne szczeble to: młodszy księgarz, księgarz, starszy księgarz i kierownik księgarni, rozumiany tu jako tytuł zawodowy, a nie stanowisko służbowe. Promocja na kolejny poziom wiązała się z poważnym egzaminem...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Madame Booklet 13.12.2017 17:35
Czytelniczka

Ja już mam dwie prace w księgarniach sieciowych za sobą i podpisuje się pod Paniami w zupełności! Praca księgarza to praca trudna, często mozolna, wymagająca kreatywności i rozeznania w literaturze nawet w księgarniach sieciowych. Czytelnicy odwiedzający je faktycznie bywają zabawni w swych oczekiwaniach, chociaż ja do głowy mam wbite, że to klient zawsze ma rację nawet,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Babaryba 13.12.2017 17:30
Bibliotekarka

Ja bym się tak nie dziwiła i nie oburzała na niewiedzę niektórych księgarzy, zwłaszcza jeśli są to zatrudnieni na jakiś czas studenci, lub osoby wykształcone w innym kierunku niż literatura, którym w tym miejscu udało zahaczyć się jako sprzedawca. Ja pracuję w bibliotece, ogarniam dział dziecięcy, ale w związku z zainteresowaniami i wykształceniem jestem w stanie doradzić...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
AnaRea 13.12.2017 17:02
Czytelniczka

Mnie się za to przypomina, jak przyszłam do księgarni z zapytaniem o "Frankensteina" Mary Shelley (wszystkie dane podałam, żeby nie było), a jedna z pań uprzejmie mnie zapytała, czy to coś z "Monster High"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Meszuge 13.12.2017 14:59
Czytelnik

"Klienci, jeszcze gotowi pomyśleć, że jesteśmy tu dla nich!" - i pewnie dlatego księgarń z prawdziwego zdarzenia już nie ma...


I jeden drobiazg jeszcze - w prawdziwych księgarniach, prowadzonych przez księgarzy, a nie przez sprzedawców, kupowali książki czytelnicy, a nie klienci. To było obowiązujące nazewnictwo. Podobnie jak w aptekach (teraz to mamy głównie drogerie)...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
LubimyCzytać 13.12.2017 11:17
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post