„Słoiczki”. I nic tu tak naprawdę nie należy do nas na zawsze i do końca

LubimyCzytać LubimyCzytać
09.03.2022

Słynny na cały świat cytat mówi, że „życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co ci się trafi”. Jak zauważa Katarzyna Pakosińska, powieść Mai Jaszewskiej kusi dalszym ciągiem – tylko od Ciebie zależy, jak się w nim rozsmakujesz.

„Słoiczki”. I nic tu tak naprawdę nie należy do nas na zawsze i do końca

[Opis od wydawcy] Józia to młoda, przywiązana do tradycji i rodzinnego domu dziewczyna z Podlasia. Julka – buntowniczka, która ucieka z Krakowa przed przeszłością i apodyktycznym ojcem. Obie przyjeżdżają do Warszawy w nadziei na lepsze jutro, znajdują pracę w nowoczesnym, lifestylowym czasopiśmie dla kobiet i rozpoczynają nowe życie. Obie są słoiczkami. Obcymi w Warszawie. Przyjezdnymi. Czy stolica będzie dla nich łaskawa? W „Słoiczkach” Mai Jaszewskiej każdy może przejrzeć się jak w lustrze. Ta książka to połączenie powieści obyczajowej z satyrą na współczesną „warszawkę”. Czasem jest więc śmiesznie (zwłaszcza wtedy, gdy przekraczamy próg redakcji kobiecego czasopisma), czasem nostalgicznie (intensywnie oddany klimat Podlasia, a także wątki związane z dawną, przedwojenną Warszawą), a czasem romantycznie (czy coach to dobry materiał na partnera?). Czy odnajdziecie siebie samych w bohaterkach tej powieści? A może każdy z nas jest słoikiem bądź słoiczką?

Jeremiasz Poszepczyński: Jest pani słoiczką, czy rodowitą warszawianką?

Maja JaszewskaJestem rodowitą warszawianką i słoiczką jednocześnie. Warszawianką od pięciu pokoleń. Mój prapradziadek Mikołaj powstaniec styczniowy mieszkał w Warszawie. Podobnie moi pradziadkowie – Elżbieta i Jan, których warszawskie życie zostało na długie lata przerwane i jako zesłańcy trafili do Astrachania. Tam urodziła się moja babcia. Wrócili do Warszawy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Przez długie lata mieszkali na Starym i Nowym Mieście. Tam spędzili okupację i powstanie warszawskie do chwili upadku Starówki. Będąc tak zakorzenioną w Warszawie, czuję się jednocześnie „słoiczką”, bo mam świadomość, że w tej podróży zwanej życiem, jesteśmy przybyszami, gośćmi, pielgrzymami, którzy pojawiają się na ziemi tylko na dłuższą chwilę i nic tu tak naprawdę nie należy do nas na zawsze i do końca.

„Słoiki” – to określenie jest nacechowane negatywnie. Pani pisze jednak o „słoiczkach”, dziewczynach, które przyjeżdżają do Warszawy – z czułością i przymrużeniem oka…

Podziwiam osoby, które ruszają w świat po nowe doświadczenia i takie, które nie godzą się na zastaną rzeczywistość, tylko szukają swojego miejsca na ziemi. Sekunduję im i szanuję ich marzenia. Poza tym znam kilka wspaniałych osób, które kiedyś przyjechały do Warszawy, mieszkają w niej od wielu lat, ubogacając to miasto swoimi talentami, dobrocią, cenną działalnością i życzliwością wobec innych.

Trwa nieformalne przekomarzanie się pomiędzy „warszawką” a „słoikami”. Pani pokazuje dobre oraz złe cechy jednych i drugich. Próbuje Pani pokazać, że miejsce pochodzenia nie ma żadnego znaczenia, że liczy się jedynie bycie przyzwoitym człowiekiem. Ale jednak bardziej sympatyczni wydają się bohaterowie „napływowi”. Co chciała Pani naprawdę przekazać swoim czytelnikom w tej powieści?

Chciałam trochę rozbawić, trochę skłonić do refleksji nad naturą relacji międzyludzkich i tym, jaką siłą albo bezsiłą może nas obdarzyć rodzinne gniazdo. Pragnęłam też zaprosić czytelniczki i czytelników na wyprawę po Warszawie, ale nie głównymi ulicami, tylko zaglądając w różne jej zakamarki.

Czy wolałaby Pani mieszkać w Warszawie i korzystać z możliwości kulturalnych, jakie daje stolica, czy jednak cieszyć się spokojem w mniejszej miejscowości?

Od urodzenia mieszkam w Warszawie i nie wyobrażam sobie przeprowadzki do mniejszej miejscowości. Lubię duże miasta, ich energetyczny żywioł pochodzący z różnorodności mieszkańców i ich rozmaitych stylów życia. Bardzo mi się podoba, że wędrując ulicami Warszawy, spotykam Hindusów, Ukraińców, Wietnamczyków i innych obcokrajowców. Pragnęłabym, aby takiej różnorodności było jak najwięcej. Duże miasto typu „tygiel kultur” jest mi najbliższe. Podoba mi się w Warszawie to, że wystarczy szybka decyzja, zakup biletu przez Internet i za chwilę mogę być w muzeum, teatrze czy na koncercie. I rzeczywiście bardzo często z tego korzystam. Wychowałam się w teatrze i jest mi on bardzo bliski. Lubię też muzea. Podejrzewam, że gdyby pójście na spektakl czy wystawę było całą wyprawą, chodziłabym na nie rzadziej. A tak, wsiadam w metro i za chwilę jestem na miejscu. Bardzo też lubię anonimowość, którą zapewnia metropolia. Żle bym się czuła w miejscu, gdzie wszyscy wszystkich znają.

Na szczęście po upalnych dniach przychodziły upalne wprawdzie, ale nie tak już męczące noce. Cudnie było włóczyć się wtedy po mieście bez celu, dla samej przyjemności. W takie noce rozgwieżdżone niebo z jaskrawym, wyrazistym księżycem zdawało się być na wyciągnięcie ręki, a świat pachniał tak, jakby trzymał w zanadrzu jakieś niezwykłe niespodzianki. Wiele z tych wieczorów Józia spędzała z Sobiepańskim, który zabierał ją na spacery, do kina i do uroczych knajpek; siedzieli w nich, rozmawiali bez końca i obserwowali leniwie snujące się grupy ludzi. Kto by tam kładł się wcześnie spać, kiedy noc tyle obiecuje?  

Maja Jaszewska, „Słoiczki”

Jest w Słoiczkach” dużo nostalgii związanej z Warszawą, zarówno tą starą, przedwojenną, jak i tą współczesną. Ma Pani swoje ulubione miejsca w Warszawie?

Bardzo lubię Trakt Królewski na odcinku – Aleje Ujazdowskie/Plac Zamkowy. Urodziłam się przy Alejach Ujazdowskich i mieszkałam tam ponad 20 lat. Dlatego przemierzyłam tę trasę na piechotę setki razy. Lubię też Stare Miasto i staromiejskie kościoły. Nie przepadam jednak za tymi miejscami starówki, które są oblężone przez turystów czy spacerujących warszawiaków. Wystarczy jednak skręcić w dowolną boczną uliczkę i robi się cicho i pusto. Bardzo lubię ulice, po których chodziłam w dzieciństwie – Piękną, Górnośląską, Mokotowską, Wilczą, Hożą... Z żalem obserwuję, że większość znajdujących się przy nich kamienic ma zamykane bramy z domofonami, więc nie ma możliwości wejścia na podwórka. Pamiętam z dzieciństwa, że kiedyś bramy były otwarte, a na podwórkach kamienic znajdowały się kapliczki Matki Boskiej, o którą dbali lokalni mieszkańcy. Zawsze mnie to rozczulało. Tych ulubionych miejsc w Warszawie jest tyle, że mogłabym o nich książkę napisać. Wspomnę może jeszcze tylko Bibliotekę Narodową na Koszykowej. Ileż ja tam wspaniałych książek przeczytałam, ileż starych Przekrojów czy Przyjaciółek z lat 60-tych obejrzałam.

Katarzyna Pakosińska napisała o pani książce: „Pikanterii fabule dodają spacery po współczesnej i dawnej Warszawie. Tę sprzed lat przywołują smakowite literackie anegdoty”. Czy ma Pani ulubione opowieści (anegdoty) związane z Warszawą międzywojnia?

Jednym z najbardziej znanych miejsc literackiej Warszawy międzywojnia była kawiarnia Ziemiańska, w której na półpięterku spotykały się wybitne osobowości polskiej literatury. Bywali tam Lechoń, Tuwim, Słonimski, Iwaszkiewicz, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska z siostrą Magdaleną Samozwaniec i wielu innych. Przychodził też codziennie piękny wyżeł wabiący się Dek w towarzystwie swojego pana poety Brzozowskiego. A kiedy Brzozowski zmarł, pies nadal każdego dnia regularnie w południe przychodził do Ziemiańskiej, tyle że już sam. Dostawał ciastko, leżał jakiś czas pod stolikiem a potem wracał do domu.

– A kiedy będzie sesja kulinarna i co opracowałaś do świątecznego numeru? – Gromowładna skupiła teraz swoją uwagę na Julce.

Ta zaczęła nerwowo grzebać w stosie karteczek, aż wreszcie wyciągnęła spośród nich mały, różowy świstek i z triumfem obwieściła:

– „Biało tylko za oknem”! Takie będzie hasło świątecznego działu kulinarnego. A więc świąteczny stół bez białych trucizn, czyli bez mąki pszennej, mleka, cukru i soli. Na Wigilię proponujemy bezglutenowe pierożki z mąki ryżowej z farszem rybnym z dodatkiem wakame, które są delikatniejsze od kapusty i bogatsze niż ona w sole mineralne, sernik z tofu na kruchym cieście z mąki jaglanej, amarantusowe pierniki słodzone stewią, a na świąteczne śniadanie – pasztet z buraków i pasternaku bez soli, ale za to mocno doprawiony tymiankiem i rozmarynem. – Julka skończyła i wbiła wzrok w naczelną, oczekując na słowa aprobaty. 

Maja Jaszewska, „Słoiczki”

Uważny czytelnik znajdzie w „Słoiczkach”… przepisy kulinarne. Gotowanie jest Pani pasją?

Pasja to za duże słowo, ale lubię gotować. Uważam, że gotowanie może być sztuką. Lubię eksperymentować niesiona porywem chwili. Czasami zrobię coś bardzo dobrego, ale ponieważ nigdy nie zapisuję tych przejawów weny twórczej, po jakimś czasie zapominam, co sama zrobiłam, pamiętając tylko, że wyszło mi coś naprawdę smacznego. Bardzo lubię poznawać nowe smaki.. Kiedyś oczarowała mnie kuchnia Bałkanów, a w niej burki, ajvary, ajrany, cevapi, baklava. A potem w czasie licznych wypraw do Singapuru zakochałam się w kuchni tego państwa-miasta. Jedynej w swoim rodzaju, bo będącej mieszanką kuchni chińskiej, malezyjskiej i hinduskiej. Nie na darmo mówią, że Singapur to mekka smakoszy, a coroczny festiwal kulinarny ściąga do niego setki tysięcy turystów.

Powieść „Słoiczki” to między innymi satyra na środowisko dziennikarzy i dziennikarek z pism lifestylowych. Satyrą na korporacje. Zna Pani, zdaje się, to środowisko z autopsji?

Tak, trochę je znam. A że jako wolny ptak i niepokorna dusza nie lubię korporacyjnej filozofii i korporacyjnych relacji, no to troszkę z nich zakpiłam... Mam nadzieję, że są to raczej ukłucia szpileczką niż ciężkie działa. A także że udało mi się utrzymać zasady, że i śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z ludzi natrząsa.

Coś mi się wydaje, że jakiś coach musiał pani mocno zaleźć za skórę – w Pani książce jego postać jest przedstawiona niezwykle karykaturalnie!

To raczej kwestia tego, że mam alergię na tak zwane „złote rady” i stuprocentowo skuteczne „proste zasady”. Zapewnienia – „pięć kroków do szczęścia”, „wystarczy chcieć” albo „sukces na wyciągnięcie ręki” śmieszą mnie i drażnią. Nie ufam obietnicom guru twierdzących, że znają i pokażą skrótową drogę do nieba. Może dlatego, że z perspektywy duchowej refleksji, którą poznawałam i poznaję w myśli filozofów dialogu czy Ojców i Matek Pustyni oraz z punktu widzenia, tego, co o człowieku i kulturze mówił Carl Gustaw Jung, te złote zasady, jako panaceum na wszystkie problemy i wyzwania, brzmią trywialnie i niepoważnie. Ludzka psychika to niezbadany ocean. Całe życie możemy ją poznawać i nieustannie odkrywać.

Tymczasem Sobiepański kontynuował: – To dieta o bardzo prostych zasadach, ale fantastycznie regulująca wszystkie procesy w organizmie, a tym samym rozjaśniająca umysł. – Oczy coacha zalśniły blaskiem pełnym pasji. – Ustalił te zasady mój bliski przyjaciel Jarko, dietetyk holistyczny, który leczy dietą nie tylko ciało, ale też trudne emocje i zaburzenia na poziomie duchowym. Założył Centrum Zdrowej Jaźni „Eat And Meet Yourself”. Dieta astralna jest jego ostatnim wynalazkiem. Ja sam, odkąd ją stosuję, czuję się fantastycznie, bo otworzyła mi wszystkie punkty energetyczne. Tobie też ją polecam, Dżozi. Kiedy zaczniesz jeść w zgodzie ze swoim znakiem zodiaku, poczujesz rozwój samoświadomości. 

Maja Jaszewska, „Słoiczki”

Jak wygląda warsztat pracy Mai Jaszewskiej? Pisze Pani z przygotowanym, przemyślanym wcześniej planem, ma Pani gotową konstrukcję fabuły powieści – czy Pisze pani spontanicznie, bez przygotowanego wcześniej planu?

Wciąż go porządkuję. Setki kartek, karteczek, notatek, zakładek, szkiców, notowanych na bieżąco skojarzeń. A do tego notesy, kalendarze, zeszyty... no i oczywiście książki. Sama nie wiem, jak to ogarniam. Co do samego pisania, nie ma ono jednego porządku. Czasami piszę coś, co zaplanowałam w myślach, czasami siadam i notuję niesiona impulsem, a czasami zaczynam z planem a po drodze skręcam w nieznane. To wszystko zależy od tego, co piszę i w jakim momencie pisania jestem. Inaczej piszę wywiad, inaczej artykuł a inaczej powieść.

W jednym z wywiadów wyznała pani, że pani ukochaną powieścią jest „Lalka” Prusa…

„Lalka” dowodzi, że Prus był geniuszem. Wnikliwość jego obserwacji zarówno tych dotyczących spraw społecznych, historycznych, kulturowych oraz natury ludzkiej jest porażająca. Jestem zachwycona jego mądrością, wrażliwością, także umiejętnością jasnego i pięknego pisania o rzeczach najtrudniejszych. Do tego stopnia, że dla magazynu „Po Prostu Żyj”, jakiś czas temu, napisałam wywiad z Bolesławem Prusem…

Jest Pani autorką dwóch tomów poetyckich, wywiadu-rzeki z Adamem Ferencym, niezliczonych wywiadów z artystami, książek-rozmów z Zenonem Waldemarem Dudkiem odnoszących się do psychologii. Wreszcie – jest Pani autorką powieści obyczajowych. Która z tych dziedzin jest Pani najbliższa?

Każda z nich angażuje inny obszar mojej wiedzy, zainteresowań i umiejętności. Lubię nagrywać rozmowy i na ich podstawie pisać wywiady. To zaspokaja moją ciekawość na różne tematy i chęć poznawania ludzi tworzących coś istotnego. Pisanie powieści to z kolei karmienie wyobraźni, demiurgiczne moce stwarzania postaci i kreowania ich losów, ale też zdobywanie ogromnej porcji informacji w przeróżnych zakresach, aby bohaterowie i ich losy byli prawdopodobni. Z kolei poezja to intymność i asceza słów. Odsłanianie swoich myśli oraz uczuć z jednoczesnym ukrywaniem ich pomiędzy słowami i obrazami. Każda z tych form wymaga precyzji słowa, głębokiej świadomości, dla kogo, po co i dlaczego piszę. Te pytania pozwalają utrzymać dyscyplinę w myśl zasady, że mniej często oznacza więcej. I właśnie ta zasada jest mi najbliższa.

W jakim kierunku pójdzie teraz Pani twórczość literacka?

Piszę teraz powieść, którą nazywam mitem rodzinnym. Jest ona oparta o losy mojej rodziny i rozpoczyna się pod koniec XIX wieku. Na kanwie faktów z historii rodziny pragnę rozsnuć opowieść o miłości, kobiecych losach często determinowanych wydarzeniami historycznymi, o naszych tęsknotach i marzeniach. Ważną rolę w powieści będą odgrywały sny, jako nośniki symboli i archetypów mogących być wskazówkami do zrozumienia siebie i własnego losu. No i będzie też moja kochana Warszawa z całym pięknem i tragicznością swoich dziejów.

Czekamy zatem z niecierpliwością na kolejną powieść. I z nadzieją, że będzie równie pełna niezwykłych historii, których przedsmak w Pani wykonaniu dostarczyły „Słoiczki”. Dziękujemy za rozmowę.

Maja Jaszewska – dziennikarka, poetka i pisarka. Autorka licznych artykułów i wywiadów publikowanych między innymi na łamach „Zwierciadła”, „Sensu”, „Tygodnika Powszechnego”, „Twojego Stylu”, „Mody na Zdrowie”, „Krainy Bugu”, Styl.pl, „Elle”. Autorka książek: „W co wierzę?" oraz „Nie i Tak. Rozmowa z Adamem Ferencym". Współautorka książek „Psychologia mitów greckich" i „Archetypy, mity, symbole. Refleksje jungowskie o psyche". Autorka dwóch tomików poetyckich „Talitha kum" i „Bardo".

Przeczytaj fragment książki:

Słoiczki

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka „Słoiczki” jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany.

   


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
reader  - awatar
reader 23.03.2022 11:42
Czytelnik

 w tej podróży zwanej życiem, jesteśmy przybyszami, gośćmi, pielgrzymami, którzy pojawiają się na ziemi tylko na dłuższą chwilę i nic tu tak naprawdę nie należy do nas na zawsze i do końca
Ma babka rację. Książka może być warta uwagi... 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 09.03.2022 15:31
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post