Wyrosłem już z potrzeby szokowania – wywiad z Dawidem Kornagą

LubimyCzytać LubimyCzytać
06.09.2018

Z Dawidem Kornagą, autorem powieści Przerwany sen Kashi, rozmawiamy o alternatywnej wizji rzeczywistości, walce o sprawiedliwość i nadprodukcji literatury.

Wyrosłem już z potrzeby szokowania – wywiad z Dawidem Kornagą

Rozgrywająca się od współczesności po 2075 rok historia dziewczyny, która została terrorystką.

2050, Warsaw City. Nowy europejski porządek. W tle kolejny kryzys na szczytach władzy Autonomii Polskiej, co nie pozostaje obojętne dla zwykłych jednostek biologicznych. Kashia i jej bojówkarze otrzymują rozkaz przeprowadzenia spektakularnej akcji terrorystycznej...

Tak zaczyna się pełna sensacji i miłości, również tej niekonwencjonalnej, kronika życia pewnej kobiety. Od teraźniejszości po (nie)daleką przyszłość.

Kashia Berge. Z wyglądu cheerleaderka, z charakteru terrorystka. Mówią, że za pięknem kryje się dobro. A co jeśli również i zło? Zło lub jeszcze coś nieoczywistego, kiedy krzywdzona kobieta w końcu podnosi rękę na świat i wymierza mu sprawiedliwość.

Dlaczego postanowił Pan napisać powieść, która będzie osadzona w przyszłości?

To zdawało się naturalnym procesem twórczym zaraz po ukończeniu mojej poprzedniej książki. Berlinawa wyszła w 2014 roku, a dziś można powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że przewidziała wiele spraw, szczególnie tych dotyczących ostatnich czterech lat. Więc tam, gdzie kończy się „Berlinawa”, zaczyna się „Przerwany sen Kashi”, powieść tak skonstruowana, że nie trzeba znać poprzedniej. „Przerwany sen Kashi” z założenia ma jeszcze większą energię stylistyczną, jeszcze więcej dziania się i jeszcze więcej zacięcia do zmierzenia się z teraźniejszością przez pryzmat przyszłości. Z drugiej strony od dawna ciągnęło mnie do akcji, która rozgrywa się w przyszłości, jest odpowiedzią literatury pięknej na tę potrzebę fabularną. Z pominięciem gatunkowej konwencji utopii, dystopii czy science fiction. Dodatkowym bodźcem były moje zainteresowania nowymi technologiami, ich wszechogarniającym wpływem na lifestyle, kulturę, politykę oraz naszą seksualność. A także chęć projekcji wyobraźni na zbliżające się nowe cywilizacyjne problemy. Oczywiście bez wybiegania w odległą przyszłość, gdyż tak łatwiej, tylko tę bliską, co okazało się nie lada wyzwaniem. Nie mogę być pisarskim Piłatem, który po stworzeniu tekstu przemyje klawiaturę i powie, że to go osobiście nie dotyczy. Owszem, dotyczy.

Czym inspirował się Pan, stwarzając świat, który dla współczesnego czytelnika ma się dopiero wydarzyć?

Nigdy nie byłem fanem literatury „o przyszłości”. Dla mnie jest to raczej środek do wypowiedzenia się o współczesności, ubrany w szaty lekko dystopijnej powieści. Nic tak nie działa, jak sugestywne pokazanie, co może się wydarzyć za dwie, trzy dekady. To buduje wyobraźnię prawie każdego odbiorcy, bo on wtedy ma nadzieję, że jeszcze będzie żył, więc szuka wskazówek – w książkach, filmach czy artykułach. Ja sam jestem również czytelnikiem i widzem, chłonę wszystko, co aktualne, długo by wymieniać. Choć muszę przyznać, że pokory uczą mnie książki historyczne, pokazując komizm lub dramat minionych wydarzeń, powtarzanie się pewnych procesów, przytłaczającą niekiedy samotność homo sapiens na tej planecie. Jego drapieżność i jego empatię, jego zbrodniczość i jego miłość.

Czyli nigdy nie był Pan wielbicielem prozy Lema?

Kiedyś, dawno temu, w odległej przeszłości sięgałem po najważniejsze jego książki, z „Solaris” na czele. A jednak to nie moje klimaty literackie. Lem wielkim pisarzem był, mistrz bez dwóch zdań, lecz przyznam, nie czuję tej jego frazy, dla mnie jest lepszym eseistą, genialnym wizjonerem niż opowiadaczem. Nie zmienia to faktu, że ogromnie szanuję jego dorobek, jest naszym towarem eksportowym jak ostatnio Tokarczuk czy paru innych naprawdę dobrych polskich pisarzy.

Główna bohaterka książki to Kashia. Kim właściwie jest ta dziewczyna?

Kashia jest żywym dowodem na to, jeśli można użyć takiego wyrażenia w kontekście bohaterki powieści, że życie do walka. Że słabość nigdy nie będzie zaletą, a poglądy, które jej uczą, tylko sprowadzają ludzi na manowce. Kashia pokazuje potęgę przeżycia pomimo przeróżnych przeszkód.

Na przykład?

Można urodzić się w zamożnej rodzinie, a i tak stoczyć się na dno. Można klepać biedę, lecz wyrwać się z tej otchłani dzięki woli i nieustępliwości. Kashia jest najpierw dziewczynką, potem dziewczyną, wreszcie kobietą, której CV obfituje w sytuacje, że kiedy nadstawiasz drugi policzek, to zawsze znajdą się tacy, co cię w niego uderzą, a jeszcze na dokładkę będą chcieli kopnąć cię w pewne wrażliwe miejsce. Kashia jest wzorem, jak nie dać się przeciwnościom losu nawet kosztem poświęcenia dla sprawy, która i tak ostatecznie nie jest tego warta. Kashia to ja, Kashia to ty, jeśli tylko poczujesz, że czas przeciwstawić się niesprawiedliwości.

W powieści sporo miejsca poświęca Pan relacjom miłosnym, matrymonialnym: w różnych konfiguracjach, zazwyczaj stojących w opozycji do tradycyjnego monogamicznego modelu pary heteroseksualnej. Chce Pan szokować czy raczej uczyć i przyzwyczajać swoich czytelników, że świat nie jest czarno-biały i taki prosty, jak byśmy chcieli?

Wyrosłem już z potrzeby szokowania. Na świecie i tak jest za dużo bólu i cierpienia, by jeszcze podkreślać to za każdym razem w prozie. Wolę pracę u podstaw, „chodź, pomaluj mój świat”. Niektórzy ludzie i tak będą myśleli w kategoriach plus i minus, biel i czerń, nasz, nie nasz. To wina przede wszystkim systemów religijnych, które obiecując lepsze życie po życiu, deprecjonują z automatu to tutaj. Słabsze jednostki biologiczne, jak byśmy powiedzieli językiem „Przerwanego snu Kashi”, poddają się tej totalitarnej narracji.

To znaczy?

Wbrew zacnym intencjom można zwiedzić cały świat, poznać różne kultury, a i tak pozostać rasistą czy homofobem. Nienawiści do „innego” nie oduczą podróże czy multi-kulti. Bycie obserwatorem nie czyni cię tubylcem. Dosłownie i w przenośni. Dobrze więc, kiedy literatura, ten intymny poniekąd sposób rozmowy z drugim człowiekiem, na własną rękę próbuje walczyć ze schematami. A miłość, cóż, miłość, a nie tylko seks, jest potrzebą, która nie zawsze występuje tylko w relacji pan i pani. Często decyduje się na wzbogacającą geometrię, bo ta z zasady rozszerza horyzonty. Nic na siłę, naturalnie, co kto lubi. Ale żeby lubić, najpierw trzeba to poznać, przekonać się, czy wpisuje się to w nasze oczekiwania. W „Przerwanym śnie Kashi” rzeczywiście jest sporo o miłości, także tej niekonwencjonalnej. Jest ona motorem fabularnym, przyczyną sukcesów i porażek protagonistów.

Pana powieściowy świat jest po dużych przemianach: życie polityczne, społeczne, osobiste, seksualne wygląda inaczej. Może to jednak Pana publicystyczny manifest „wszyty" w fabułę? Może chciał Pan powiedzieć: „nasza rzeczywistość może wyglądać inaczej i będzie wyglądać inaczej”?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że odcinam się od fabuły „Przerwanego snu Kashi”. Rozum ją dyktował, serce wybierało. Sam tytuł daje różne pola interpretacji. Zbierając materiały do książki, szczególnie skupiłem się na życiorysach ludzi, którzy wybrali drogę terroryzmu. Jak to się stało, że nagle zerwali ze swoim dotychczasowym życiem? Jedną z postaci, która szczególnie daje do myślenia, jest wybitna dziennikarka i publicysta Ulrike Meinhof. W wieku trzydziestu pięciu lat, więc w pełni dojrzała i świadoma swojej pozycji społecznej, matka kilkuletnich bliźniaczek, przerwała swój dotychczasowy „sen”. W imię walki o lepszy świat wybrała radykalny nań sposób: terroryzm. Została współzałożycielką jednej z najsłynniejszych organizacji terrorystycznych na świecie, Rote Armee Fraktion, Frakcji Czerwonej Armii. Kiedy zrozumiała, że to wszystko i tak nie zmieni rzeczywistości na lepsze, mityczny lud nie kupi ideologii swojego rzekomego wyzwolenia, zajęty zmasowaną konsumpcją, zaś współbojownicy odcinają się od jej moralnych rozterek, popełniła w więzieniu samobójstwo. Wielka, tragiczna postać, jedna z inspiracji dla postaci Kashi Berge. Czasem się zastanawiam, co by było, gdybym był znacznie młodszy, pełen fanatycznego zacięcia i wiary w bezwzględną wolność, żądny poświęcenia bez względu na konsekwencje. Czy sam bym nie został terrorystą, przyczyniając się do likwidacji tych, co nam ją zabierają każdego dnia pod pretekstem nowego prawa i nowej sprawiedliwości?

Myśli Pan, że wizja świata z „Przerwanego snu Kashi” jest realna? Może zdarzyć się naprawdę?

Lepiej nie! Przynajmniej za naszego życia (śmiech). A tak na poważnie, obecnie znany porządek powoli, lecz konsekwentnie ulega przemianie, czy to się nam podoba, czy nie. Historia bowiem nigdy nie stoi w miejscu. Nie tak dawno zachodni mędrcy, pełni dobrych intencji, przewidywali jej koniec. Nie dosłownie, z myślą, że się uspokoi, wyhamuje. Nic z tego. Nowe zagrożenia mobilizują ruch oporu. Ruch oporu mobilizuje z kolei stronników jedynie słusznego status quo. Zderzenia kulturowo-ideologiczne są nie do zatrzymania. Konflikty, również te rasowe, nabierają nowej jakości. Nie tylko w Polsce. Zresztą Polska jest łupinką orzecha na drzewie historii. Znane nam dotąd organizmy państwowe będą powoli się rozpadać, i to jeszcze na naszych oczach. Inne z kolei będą się łączyć w nowe federacje, zapewniające im potęgę ekonomiczną i geopolityczną. Klasyczne modele rodziny wzbogacą się o nowe konfiguracje, o których nie śnili nawet bohaterowie markiza de Sade’a. Silne dotąd obrządki teologiczne zbankrutują z dekady na dekadę. Ich miejsce wypełnią zaawansowane konglomeraty wierzeń wzbogaconych o technologiczną świadomość nowej generacji userów-wyznawców. Islam, niestety, nabierze jeszcze wiatru w swoje antywolnościowe żagle, wiele zła wyrządzi zarówno swoim wyznawcom, jak i innowiercom, lecz w jego łonie pojawią się pierwsi poważni przeciwnicy, którzy dokonają reformy i osłabią skrzydło ekstremistów. Ale to przed nami. Na razie w ramach zaspokojenia ciekawości pozostaje literacka odpowiedź na Pani pytanie, czyli „Przerwany sen Kashi”.

Pracuje Pan już nad nową powieścią?

Nie jestem z tych, co ledwo skończą jedno, rzucają się na drugie. Za dużo emocji w przypadku „Kashi”, bym wziął od nich prysznic. Mam coś rozpoczęte, nawet wiem, jak skończy się ta historia, ale obecnie nie ma to znaczenia. Kashia dopiero pojawiła się na świecie. Ona mnie zajmuje, dla niej tu odpowiadam – jako skromne uzupełnienie książki, która ma już swoje życie i musi bronić się sama, żeby udowodnić swoją wartość. Ona w sumie nie potrzebuje już autora, jest samowystarczalna. I jest czymś więcej niż tylko powieścią o kobiecie, która została terrorystką. Żyjemy w świecie nadprodukcji. Trzeba dobrze się zastanowić, co przy netflixowej konkurencji zaproponować czytelnikom. Nie rzucać słów na wiatr, nie rozpowszechniać beztrosko literackiej inflacji. Wypuszczać dobrze przemyślane i dopracowane modele prozy. Nie chcę iść w szranki z filmami, wierzę natomiast, że proza ma tę zaletę, iż może przekazywać więcej. Znacznie więcej. Na początku było bowiem słowo. Zaraz po nim nastąpiła wciągająca fabuła, którą dobrze znamy, przeżywając podane przez nią archetypy człowieka aż po dziś dzień. A jutro… Jutro nastąpi „Przerwany sen Kashi”.


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
marcjn  - awatar
marcjn 07.09.2018 16:13
Czytelnik

Ulrike Meinhof jako wielka postać? Jeśli za miarę wielkości uznać udział w napadach na banki i podkładanie bomb to wielką niewątpliwie była. Gdyby jednak mierzyć miarą ludzi przyzwoitych to mamy do czynienia ze zwykłą przestępczynią.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 06.09.2018 10:14
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post