Beo

Profil użytkownika: Beo

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 7 lata temu
180
Przeczytanych
książek
180
Książek
w biblioteczce
32
Opinii
148
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

No i musiał nadejść ten pierwszy raz - pierwsze rozczarowanie opowieścią ze Świata Dysku. Do tej pory (a czytam powieści Pratchetta z tego cyklu po kolei) zawsze było co najmniej bardzo dobrze, parę razy genialnie, a rzeczy nieprzypadające mi do gustu blakły w świetle całości. Jednak nie tym razem. Szczerze powiem, że nie rozumiem tej książki. Fabuła jest porwana, chaotyczna, wydarzenia nie wynikają jedne z drugich. A może taki był zamysł? Wszystko to mi trochę wygląda jak światodyskowa ilustracja którejś z teorii filozoficznych lub naukowych. Lub kilku. Lub kilkunastu. W końcu Pratchett był też popularyzatorem nauki właśnie. Niestety za słaby jestem w tych dziedzinach żeby to wychwycić. Być może naukowcy lub filozofowie zaśmiewają się do rozpuku przy „Ostatnim kontynencie”, ale ja się uśmiechnąłem paręnaście razy, a to jest „tylko paręnaście”. Nie rozumiem roli kangura, ani kim był, o co chodzi z tym malowaniem na skałach, kim był ten drugi bóg, jak magowie trafili na kontynent Iks, itp. No i niestety powieść wiele traci na tłumaczeniu; nie z winy pana Cholewy. Nie da się po prostu oddać po polsku akcentu, słów czy różnic między australijskim a brytyjskim angielskim. Różnice kulturowe łatwiej już wychwycić o ile coś tam się o Australii słyszało.
To absolutnie nie jest zła książka, ale jak dla mnie odstaje od poprzednich. Ale przynajmniej dowiedziałem się jednego o sobie. Zdecydowanie jestem już zwolennikiem podcyklu o Straży. Magowie i Czarownice mniej mnie pociągają. ;-)

No i musiał nadejść ten pierwszy raz - pierwsze rozczarowanie opowieścią ze Świata Dysku. Do tej pory (a czytam powieści Pratchetta z tego cyklu po kolei) zawsze było co najmniej bardzo dobrze, parę razy genialnie, a rzeczy nieprzypadające mi do gustu blakły w świetle całości. Jednak nie tym razem. Szczerze powiem, że nie rozumiem tej książki. Fabuła jest porwana,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak uwielbiam Gaimana z jego powieści to po przeczytaniu tomu opowiadań "Dym i lustra" nie za bardzo chciałem sięgnąć po kolejny. Tamte opowieści były, jak by to dobrze określić... zbyt osadzone w logice snu? Wolę historie nawet bardzo mocno fantastyczne, natomiast dziejące się w "naszym" świecie gdzie np. pojawienie się ducha jest do uwierzenia, ale musi to wywołać reakcję zdziwienia, szoku itp. Natomiast w "Dymie i lustrach" sporo było opowieści dziwnych zjawiskach, w dziwnych światach, bez odniesienia do naszej "realnej" logiki. Nie jest to zarzut wobec Gaimana - widać, że lubi on czasami taki zupełny odlot w sen, poetyckość. Po prostu MNIE takie opowieści nie odpowiadają. Na szczęście w tym zbiorze takich historii jest dużo mniej (np. "Ptak słońca" zupełnie mi nie podpasował). Większość to zgrabne opowiadania z szybko namalowanymi światami, wciągającymi fabułami i ciekawymi puentami, głównie oscylujące w stronę horroru. Mistrzem jest Gaiman cały czas w tworzeniu nastroju przy pomocy niewielu słów. Zaskoczeniem było opowiadanie ze świata "Matrixa", a radością kolejna przygoda Cienia.

Jak uwielbiam Gaimana z jego powieści to po przeczytaniu tomu opowiadań "Dym i lustra" nie za bardzo chciałem sięgnąć po kolejny. Tamte opowieści były, jak by to dobrze określić... zbyt osadzone w logice snu? Wolę historie nawet bardzo mocno fantastyczne, natomiast dziejące się w "naszym" świecie gdzie np. pojawienie się ducha jest do uwierzenia, ale musi to wywołać reakcję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Żeby napisać o tej książce muszę najpierw poświęcić parę słów jej ekranizacji bo dla mnie tak się zaczęła przygoda z „Narzeczoną księcia”. Film z roku 1987, wyreżyserowany przez Roba Reinera, zobaczyłem na pokazie video w szczecińskim klubie fantastyki „Kwant” (tak się kiedyś oglądało filmy, które nie trafiały na polskie ekrany kinowe). Polubiłem natychmiast – jest to dzieło skończone, które mimo średniego zainteresowania w czasie premiery, wraz z upływem lat obrosło kultem. Ale prawdziwym kultem, a nie wyświechtanym pojęciem od paru lat stosowanym wobec każdego filmu, o którym się dużo mówi, a po roku nie pamięta. „The Princess Bride” było słabo rozpoznawane na początku, ale z wraz z upływającym czasem, dzięki wydaniom VHS i DVD oraz emisjom w TV zyskiwało coraz więcej prawdziwych miłośników. Film na liście IMDB ma 179 miejsce wśród najlepiej ocenianych filmów (to wbrew pozorom bardzo wysoko), a odtwórca głównej roli męskiej - Cary Elwes napisał niedawno wspomnienia, dotyczące pracy TYLKO nad tą produkcją. Film – cudo, który nawet po 28 latach oglądam z niegasnącą przyjemnością. Niedostępny niestety na polskim rynku, za to w wersji oryginalnej posiadający mnóstwo edycji DVD i Blu-ray.
Po kilku latach od momentu zobaczenia ekranizacji - niespodzianka – w 1995 roku Prószyński i S-ka wydał książkę, na której podstawie film powstał. I zaskoczenie – książka pokazała się z trochę innej strony – jest głębsza, smutniejsza, bliższa życiu. Dlaczego? Filmowcy zastosowali w sumie manewr, który jest opisany już w książce. Pisarz – William Goldman w wersji książkowej wspomina ukochaną opowieść czytaną mu przez ojca w dzieciństwie. Po latach wraca do tej książki, ale okazuje się ona zbyt ciężką do przeczytania przez jego własnego syna. Pisarz dziwi się – przecież on pamięta ją jako znakomitą opowieść przygodową, która natchnęła go do czytania w ogóle, a ostatecznie do zajęcia się tworzeniem własnych opowieści. Uświadamia sobie jednak, że sam „Narzeczonej księcia” nigdy nie przeczytał, że zna ją tylko z wersji ustnej ojca. Sięga do książki, która okazuje się opasłym tomem pełnym nieciekawych opisów, wstawek historycznych, niemiłosiernie rozciągniętych. I rozumie, że ojciec czytając mu ją, skracał je o te niepotrzebne, nieciekawe dla dziecka fragmenty, wyławiając złote sedno – historię prawdziwej miłości Buttercup i Westleya i burzliwe wydarzenia, przez które musieli przejść. Film również odrzuca z książki Goldmana, wszystko oprócz tego złotego sedna, obejmując to ramą opowieści czytanej wnukowi przez dziadka. Zabieg często stosowany w ekranizacjach – takie są w końcu wymogi kina. I akurat w tym przypadku nie ma co narzekać, w końcu podobny zabieg stosuje się w książce.
Powieść jest bardzo dobra, w bardzo luźny, postmodernistyczny sposób traktuje baśnie, bawiąc się schematami, nawiązując do współczesności. Tak w świecie animacji filmowych zachował się „Shrek”. Pamiętajmy jednak, że książka „Narzeczona księcia” powstała już w 1973, a film w 1987 roku! I wniosek Goldmana – bardzo boleśnie prawdziwy, że „życie nie jest sprawiedliwe” jest łagodzony przez inny - „życie nie jest sprawiedliwe, ale od czego mamy książki?”.

Żeby napisać o tej książce muszę najpierw poświęcić parę słów jej ekranizacji bo dla mnie tak się zaczęła przygoda z „Narzeczoną księcia”. Film z roku 1987, wyreżyserowany przez Roba Reinera, zobaczyłem na pokazie video w szczecińskim klubie fantastyki „Kwant” (tak się kiedyś oglądało filmy, które nie trafiały na polskie ekrany kinowe). Polubiłem natychmiast – jest to...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Beo

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [1]

Tomasz Kołodziejczak
Ocena książek:
6,8 / 10
40 książek
7 cykli
Pisze książki z:
83 fanów

statystyki

W sumie
przeczytano
180
książek
Średnio w roku
przeczytane
6
książek
Opinie były
pomocne
148
razy
W sumie
wystawione
180
ocen ze średnią 6,2

Spędzone
na czytaniu
540
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
3
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]