-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Biblioteczka
-Kochanie, czy to prawda, że dopóki ściskasz granat to może być on odbezpieczony, ale nie wybuchnie?- takie pytanie nasunęło mi się podczas czytania i w jednej chwili postanowiłam zaktualizować bazę wiedzy. Oczywiście mój mąż od razu ochoczo odpowiedział.
-Granaty posiadają podwójne zabezpieczenie- jednym jest zawleczką, którą się wyciąga, a drugim dźwignia, która zabezpiecza przez wybuchnięciem, dopóki jest przyciśnięta do korpusu granatu. Dlatego dopóki granat nie zostanie wyrzucony i dźwignia nie zostanie zwolniona- nie wybuchnie.
Słuchałam odpowiedzi z z nieukrywanym zaciekawieniem. Nie miałam o tym pojęcia.
-Wiesz, bo czytam teraz taką książkę o katastrofie w Warszawskim metrze, którą spowodował ukryty pod ziemią arsenał wojenny. Wielu ludzi zginęło, inni utknęli pod ziemią wśród jęków ludzi umierających i trupów, z których nie jeden skończył z odciętą głową.
Hubert popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma.
-Jeny, to strasznie brutalne. Od kiedy ty czytasz tego typu książki?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Zdecydowanie ta brutalność, opisy przeróżnych śmierci, które naprawdę niesamowicie wprowadzają w klimat są w tej książce najlepsze. Wyobraź sobie- poznajesz po krótce ojca z synem, wiesz, że syn pomaga ojcu w pracy, jadą właśnie rozwieźć towar. W następnej chwili oboje są martwi. I nie tylko oni. Akcja całej książki dzieje się zaledwie w kilka godzin jednego dnia. To bardzo nadaje tempa. Widzimy tę katastrofę z wielu punktów widzenia. Raz wcielamy się w rolę ofiar, innym razem w rolę prawej ręki burmistrza, która gdyby tylko posłuchała odpowiednich osób, mogłaby zapobiec temu dramatowi. Swoją drogą- ta linia czasowa najbardziej mi się podobała, była tam uknuta taka intryga, na najwyższym szczeblu władzy terytorialnej. W sumie nawet nie zdziwiłabym się, gdyby taka sytuacja miała miejsce naprawdę. I nie zdziwiłabym się, gdyby została tak sprawnie zatuszowana.
Mój mąż pokiwał ze zrozumieniem. Postanowił jednak jeszcze chwilę pociągnąć temat.
-A było coś w tej książce, co ci się nie spodobało?
-Niestety tak, jedna linia czasowa opowiadała o pewnej morderczyni, która była w metrze, planując zabójstwo. Po krótce została przedstawiona jej historia, która w ogóle do mnie nie trafiła. Ani jej nie polubiłam, ani jej nie znienawidziłam. A akcja była tam według mnie bardzo naciągana. Dużo lepiej czytałoby mi się tę powieść, gdyby ten wątek został całkiem usunięty. Poza tym nie mam zastrzeżeń. To naprawdę ciekawy kryminał, a Robert Ziębiński wykonał kawał dobrej roboty.
-Wiesz co, Dominika?
-Tak?
-Cieszę się, że mieszkamy w małym miasteczku i tu nie ma metra, bo obawiam się, że od tej pory musiałbym cię do niego wciskać.
Roześmiał się, a ja przytuliłam się z wdzięcznością, że mam obok kogoś, kto chce słuchać o wszystkim, o czym tylko chcę mu opowiedzieć.
-Kochanie, czy to prawda, że dopóki ściskasz granat to może być on odbezpieczony, ale nie wybuchnie?- takie pytanie nasunęło mi się podczas czytania i w jednej chwili postanowiłam zaktualizować bazę wiedzy. Oczywiście mój mąż od razu ochoczo odpowiedział.
-Granaty posiadają podwójne zabezpieczenie- jednym jest zawleczką, którą się wyciąga, a drugim dźwignia, która...
Czujecie się czasami jak typowi milenialsi? „Pół roku na Saturnie” zaczęło się jak opowieść o moim życiu. Może nie studiuję w Korei, nie mieszkam w akademiku, nie otrzymuję stypendium, ale myśli bohaterki są jakby wyjęte z mojego pamiętnika. Czułam się jakbym sama je pisała, jakby były moją integralną częścią. W obecnych czasach mamy manię wypełniania naszego czasu na 100% samymi pożytecznymi czynnościami, nieustannym rozwojem. Dzień najlepiej zacząć zdrowym smoothie, joggingiem i medytacją, by zadbać o ciało i umysł. Oczywiście to wszystko przed pracą, którą zaczynamy o 7-mej. W drodze do pracy szlifujemy języki lub słuchamy rozwojowych audiobooków. Na lunch jemy wcześniej przygotowane zdrowe pełnoziarniste kanapki z hummusem i pokrojonymi warzywkami, a po powrocie z pracy tenis, basen, spacer (10 tysięcy kroków!!!), zdrowy, domowy obiad, sprzątanie, jeszcze trochę książek o rozwoju osobistym, a wszystko to według starannie ułożonego planu dnia. Brzmi jak życie idealnej instagrammerki, prawda? Życie wymarzone. To pragnienie doskonałego życia podsycają w nas media społecznościowe, Instagram, YouTube, Facebook. Oglądając najlepsze momenty z życia innych, sami pragniemy być tacy przez cały czas. Nie dając sobie chwili na odpoczynek i po prostu bycie. Nasza bohaterka również zmaga się z tym problemem. Podczas półrocznej przerwy w studiowaniu postanawia odnaleźć siebie. Zaczyna od… odpalenia YouTube w celu pozyskania inspiracji. Jednego dnia pragnie przejść na dietę i wyobraża sobie spektakularne efekty, a drugiego dnia idzie na imprezę i zapomina o wszystkich swoich postanowieniach, chce znać wszystkie filmy, przechodzi przez fazę zainteresowania kosmosem, planuje podróż w góry, z dala od zgiełku miasta, choć nienawidzi wspinaczki. Nie potrafi skupić się na jednej rzeczy, jest przebodźcowana, a to uczucie jest mi tak bliskie, że czułam się z nią bardzo związana. Do czasu kiedy zaczął się temat randkowania, odurzania się grzybkami i kwasem, wkraczania w metafizyczne i zawiłe teorie. Wtedy odechciało mi się czytać. Klimat, który autorka wprowadziła mniej więcej w połowie książki stał się ciężki, przytłaczający. Bardzo odbiegał od tego, co pierwotnie mnie zainteresowało. Ta część niewiele też wniosła. Jedynie rozważania na temat tego jak powinien wyglądać normalny człowiek były tutaj według mnie warte uwagi. W książce zabrakło mi też puenty, zakończenia, które zmieniłoby coś w moim myśleniu. Po bardzo dobrym początku liczyłam na jeszcze lepsze zakończenie. Niestety przeliczyłam się. Czy warto sięgnąć po tę pozycję? Uważam, że tak. Do połowy byłam oczarowana i przekonana, że książka trafi w moje top 10 tego roku. Tak się nie stanie, ale cieszę się, że przez chwilę mogłam się poczuć tak jakby ktoś przejrzał moje myśli.
Czujecie się czasami jak typowi milenialsi? „Pół roku na Saturnie” zaczęło się jak opowieść o moim życiu. Może nie studiuję w Korei, nie mieszkam w akademiku, nie otrzymuję stypendium, ale myśli bohaterki są jakby wyjęte z mojego pamiętnika. Czułam się jakbym sama je pisała, jakby były moją integralną częścią. W obecnych czasach mamy manię wypełniania naszego czasu na 100%...
więcej mniej Pokaż mimo to„Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” to książka pisana w roku 1961 i przede wszystkim to musimy brać pod uwagę podczas czytania. Bo opisy polowań są brutalne, bo kobiety są traktowane jako gospodynie domowe, bo system wartości różni się od obecnego. I nie ma w tym nic dziwnego, świat bardzo zmienił się przez te 60 lat, które upłynęły od napisania książki, świadomość ludzi wzrosła, komfort życia się polepszył. Teraz polowania kojarzą mi się z zaspokajaniem egoistycznych pobudek ludzkich. I ja wiem, że kłusownicy mają milion argumentów za tym, że polowania są dobre. Mnie nie przekonują, a kiedy widzę w sociamediach zdjęcia z polowań na prywatnych profilach, kiedy jeden z drugim chwali się swoimi martwymi trofeami, robi mi się niedobrze. Opisy polowań w tej książce wywołały we mnie mieszane uczucia, bo z jednej strony nie godzi się to z moim systemem wartości, a z drugiej strony- to zapewniało rodzinie dochód, dzięki któremu mieli więcej jedzenia, czy mogli się cieplej ubrać. Książka „tam gdzie rośnie czerwona paproć” jest klasykiem literatury młodzieżowej i obowiązkową lekturą w amerykańskich szkołach. Myślę, że słusznie, bo zawiera w sobie wiele wartości, które mimo upływu czasu, wciąż są ważne. Na pierwszy plan wysuwa się determinacja w dążeniu do celu przez głównego bohatera- to jak odkładał każdy, najmniejszy grosz, by móc zapłacić za swoje wymarzone psy myśliwskie, to jaką drogę przebył, by je zdobyć. Nie spoczął, kiedy psy pojawiły się już u jego boku, wręcz przeciwnie, trenował dzień i noc, opiekował się nimi, starał się najlepiej jak potrafi. Kochał swoje psy, mimo tego, że nie były one małymi słodkimi kulkami, którym miłość okazuje się głaszcząc je na kanapie w domu. Swoją miłość okazywał troską, wiernością, oddaniem. A kiedy nadszedł czas pożegnania, nawet mi zrobiło się smutno. Książka doczekała się 2 ekranizacji i na pewno obejrzę choć jedną z nich, bardzo ciekawi mnie czy klimat dzikiej Oklahomy został tam przedstawiony tak, jak go sobie wyobraziłam. To dobra literatura, po którą warto sięgnąć, nie nastawiajcie się jednak na magiczną baśń, to trudna opowieść, ktora zostaje w pamięci na dłużej
„Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” to książka pisana w roku 1961 i przede wszystkim to musimy brać pod uwagę podczas czytania. Bo opisy polowań są brutalne, bo kobiety są traktowane jako gospodynie domowe, bo system wartości różni się od obecnego. I nie ma w tym nic dziwnego, świat bardzo zmienił się przez te 60 lat, które upłynęły od napisania książki, świadomość ludzi...
więcej mniej Pokaż mimo toA gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.... Damian nie fantazjował, tylko postanowił to zrobić. Początkowo tylko uciekał przed demonami przeszłości, a gdy te dopadły go nawet na krańcu Polski, pośród pięknej i niebezpiecznej natury, postanowił się z nimi zmierzyć. W ten sposób zaplątał się w sprawę zabójstwa. Nawet nie jednego. "Licho nie śpi" to porywający kryminał z drobnymi elementami erotyku. Niezbyt subtelnymi, choć uczucie również się pojawia. Wydarzenia toczą się wartko, co wręcz zmusiło mnie do przeczytania całej książki jednym tchem. Nie było to wielkim wyzwaniem, bo ma niewielkie gabaryty- przyznaję, że mam nadzieję na kontynuację, bo zakończenie trochę zbiło mnie z tropu i miałabym ochotę dowiedzieć się więcej o losach bohaterów. Polubiłam ich. Po prostu. Książkę czytało się lekko i płynnie, co pozwoliło mi choć trochę odblokować zastój czytelniczy. To zdecydowanie dobra lektura na wieczór, kiedy jesteś wyczerpana po całym dniu i potrzebujesz chwili wytchnienia.
A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.... Damian nie fantazjował, tylko postanowił to zrobić. Początkowo tylko uciekał przed demonami przeszłości, a gdy te dopadły go nawet na krańcu Polski, pośród pięknej i niebezpiecznej natury, postanowił się z nimi zmierzyć. W ten sposób zaplątał się w sprawę zabójstwa. Nawet nie jednego. "Licho nie śpi" to porywający...
więcej mniej Pokaż mimo toOd kilku dni pociągam nosem. Najgorsze jest jednak złe samopoczucie. Spadek nastroju, niechęć do robienia czegokolwiek poczucie bezsensu. Samopoczucia nie poprawia ani sytuacja w kraju, ani pogoda, ani żadne wydarzenia, które dzieją się dookoła. Mimo wszystko codziennie się przełamuje. Codziennie wstaję z łóżka- dosyć wcześnie, parzę herbatę i szukam sobie zajęć. A to trochę popracuję- choć przyznaję, że moja nieefektywność dawno nie była na tak wysokim poziomie, a to posprzątam, poczytam, wyjdę z psem na spacer. W tym trudnym dla mnie czasie zaczynałam 3 książki, jednak każdą z nich odkładałam po kilkudziesięciu stronach. Wrócę do nich, na pewno, ale najpierw muszę się trochę psychicznie odbić od dna. Ukojeniem dla mnie była najnowsza powieść Bruce’a Camerona- „O psie, który dał słowo”. Na początku również było mi trudno, zupełnie nie mogłam wczuć się w klimat powieści, czułam rozgoryczenie i zawód, bo poprzednie części rozczulały mnie od pierwszych stron, a tutaj nie poczułam nic. Na szczęście, im dalej, tym lepiej. Bardzo polubiłam nowych bohaterów i ich zawiłe losy. Niezmiennie pałam miłością do tej wyjątkowej narracji z psiego punktu widzenia- i uważam, że to właśnie perfekcyjne jej przeprowadzenie, nadaje książkom Camerona niepowtarzalnego klimatu. Akcja toczyła się wartko, ogromnym plusem jest również czas trwania powieści- na przestrzeni upływających lat mamy okazję lepiej przyjrzeć się życiu bohaterów, zrozumieć ich decyzje, zdusić w sobie złość. Cudownie było wrócić do przeżywania przygód razem z Bailey’em, który wciąż powraca, choć pod innym imieniem, inną rasą, jednak z tym samym ogromnym sercem i kolejną misją do wypełnienia. Książki z serii „Był sobie pies” są wprost idealne dla wszystkich, którzy posiadają czworonogi, którzy zastanawiają się nad adopcją, czy kupnem psa (choć wówczas proponuję również zasięgnąć literatury fachowej na temat życia z psem, szczególnie jeśli to wasz pierwszy zwierzak), a także dla tych, których przyjaciel odszedł i nie mogą pogodzić się ze stratą. Czytajcie koniecznie, na pewno nie pożałujecie.
Od kilku dni pociągam nosem. Najgorsze jest jednak złe samopoczucie. Spadek nastroju, niechęć do robienia czegokolwiek poczucie bezsensu. Samopoczucia nie poprawia ani sytuacja w kraju, ani pogoda, ani żadne wydarzenia, które dzieją się dookoła. Mimo wszystko codziennie się przełamuje. Codziennie wstaję z łóżka- dosyć wcześnie, parzę herbatę i szukam sobie zajęć. A to...
więcej mniej Pokaż mimo toCzasem lubię poczytać sobie reportaże, jednak żeby trafić na naprawdę dobrą, rzetelną pozycję trzeba mieć odrobinę szczęścia. Tym razem mi się udało, choć bardzo się bałam, bo rozmowy o seksie to często trudne rozmowy. Przecież to temat tabu, a edukacja w zakresie życia seksualnego nie istnieje. „Porno” pierwotnie miało opowiadać o branży pornograficznej zza kulis, jednak według mnie poruszyło wiele innych ważnych tematów- chociażby tę znikomą edukację, która przecież jest tak ważna, by nie tylko zapobiegać niechcianym ciążom, ale również chronić przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. W rozmowach z ludźmi z branży pornograficznej rozwiewa się również pogląd, że kobiety są wykorzystywane i gwałcone. Oczywiście zdarzają się takie przypadki- ale inne zawody też narażone są na mobbing czy wykorzystywanie. Zgwałcić cię mogą na ulicy, w pracy, w szkole. Pamiętaj tylko żeby nie prowokować ubraniem czy spojrzeniem, bo wtedy ten gwałt może być z twojej winy- w przypadku branży porno, zawsze jest z twojej winy, bo przecież wiedziałaś na co się piszesz. To naprawdę kontrowersyjne i delikatne tematy. Gwałt to gwałt i nieważne czy dokonuje się go w trakcie kręcenia filmu porno, czy w ciemnym zaułku- pozostaje tym samym, strasznym czynem, a jak słyszę tekst o prowokacji to robi mi się niedobrze. Bardzo podobało mi się w tym reportażu to, że wielokrotnie i do znudzenia powtarzano, że film to nie rzeczywistość, że porno absolutnie nie powinno niczego uczyć, bo to po prostu fikcja. To tak jakbyś próbował się nauczyć kochać z komedii romantycznych. Banał, prawda? A jednak wiele osób o tym nie wie. „Porno” jest naprawdę dobrze napisanym reportażem, zbiorem ciekawych wywiadów, które uczą nas jak postrzegać rzeczywistość, której nie znamy, której często się boimy i nie chcemy o niej mówić. A przecież życie seksualne jest częścią życia większości z nas- jest ważne i nie powinno się go lekceważyć. A już szczególnie ważna jest edukacja w tym zakresie, która krok po kroku odchodzi w zapomnienie.
Czasem lubię poczytać sobie reportaże, jednak żeby trafić na naprawdę dobrą, rzetelną pozycję trzeba mieć odrobinę szczęścia. Tym razem mi się udało, choć bardzo się bałam, bo rozmowy o seksie to często trudne rozmowy. Przecież to temat tabu, a edukacja w zakresie życia seksualnego nie istnieje. „Porno” pierwotnie miało opowiadać o branży pornograficznej zza kulis, jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to
-Fuj! Wyłącz to! Jem. Ale jak skończę jeść to też nie chcę wcale na to patrzeć!
To standardowa reakcja Huberta na moje oddawanie się w ręce relaksu, w salonie, na kanapie, z pilotem w dłoni i szklanką herbaty obok. Aż tak oburza go patrzenie na mnie w dresie i nieładzie? Chyba chodzi o coś innego. Jestem zagorzałą fanką seriali i programów medycznych. Uwielbiam sobie włączyć na dużym ekranie Netflix i odpalić serial, który mój mąż okrzynie „fuj!”. Lubię przyglądać się operacjom, patrzeć na trudne, szpitalne życie, kontemplować trudne przypadki. Uwielbiam też wszelkie seriale i filmy wojenne, które jednak bardziej pokazują codzienne życie niż sceny walki. Hubert więc nie miał wątpliwości, kiedy wkroczyłam do salonu i oznajmiłam:
-Przyszła do mnie książka idealna, książka stworzona jakby dla mnie!
-Czyli taka, gdzie mówią o lekarzach i wojnie?
No trafił w sedno! Jednak dobrze mnie zna ten mój mąż. Z podekscytowaniem przeczytałam pierwsze strony „Nigdy się nie bałam” i automatycznie krzyknęłam:
-O Borze szumiący! I napisana też jest cudownie. Czuję, że pojawi się w czołówce ulubionych książek tego roku.
Przeczucia mnie nie zawiodły. „Nigdy się nie bałam” to przepięknie wydany i przepięknie napisany zbiór historii kilkunastu kobiet, Polek, które zdecydowały się na zostanie lekarzem. Wiecie co najbardziej mnie urzekło? To, że historie nie są przegadane, że autorka nie przytaczała miliona nieistotnych faktów. Mimo, że książka należy do gatunku non-fiction, wcale nie czyta się jej jak encyklopedycznego zbioru informacji. To zbiór porywających historii niesamowitych kobiet. Książka dzieli się na dwie części- pierwszą część stanowią opowieści o kobietach, z którymi autorka nie mogła osobiście porozmawiać, ponieważ działały w odleglejszych czasach, druga część to idealnie przeprowadzone wywiady i pięknie zapisane wspomnienia lekarek z wieloletnim stażem, przeplatane obrazami z dzieciństwa i młodości, kiedy to II Wojna Światowa trwała w najlepsze.
-Wiesz co, Hubert? Nie myliłam się, to był kawał dobrej lektury!
-Jak to? Już ją przeczytałaś?! I znowu będziesz zajmować kanapę oglądając te swoje fuj seriale?!
Trudne życie ma ze mną ten chłopak.
-Fuj! Wyłącz to! Jem. Ale jak skończę jeść to też nie chcę wcale na to patrzeć!
więcej Pokaż mimo toTo standardowa reakcja Huberta na moje oddawanie się w ręce relaksu, w salonie, na kanapie, z pilotem w dłoni i szklanką herbaty obok. Aż tak oburza go patrzenie na mnie w dresie i nieładzie? Chyba chodzi o coś innego. Jestem zagorzałą fanką seriali i programów medycznych. Uwielbiam sobie...