rozwiń zwiń

Każdy człowiek wlecze za sobą cień – mówi Grzegorz Dziedzic

BarbaraDorosz BarbaraDorosz
23.05.2023

Trudno znaleźć temat na fabułę, który nie był nigdy wcześniej poruszany. A jednak jemu się to udało. Grzegorz Dziedzic, w klimacie kryminału retro, przenosi czytelnika do świata gangsterskich porachunków. Historia zapomnianego polskiego Chicago doczekała się właśnie drugiego tomu. Korzystając z okazji, zaprosiłam autora do rozmowy o kulisach pracy nad „Trylogią chicagowską”.

Każdy człowiek wlecze za sobą cień – mówi Grzegorz Dziedzic Materiały Wydawnictwa Agora

[Opis – Wydawnictwo Agora] Walka o władzę w gangsterskim podziemiu Chicago i wyścig z czasem, by odnaleźć zaginionego przyjaciela.

Teodor Rucki wraca do Chicago po trzech latach tułaczki, żeby wykonać ryzykowne zlecenie. Jeśli mu się powiedzie, do Wietrznego Miasta popłynie strumień szmuglowanej whisky, a Rucki stanie się bogaczem. Jest tylko jeden problem: tę whisky trzeba najpierw ukraść bossowi włoskiej mafii Johnny’emu Torrio i jego prawej ręce, niejakiemu Dużemu Alowi Capone.

Ale Rucki przybywa do Chicago też z innego powodu: w podejrzanych okolicznościach zniknął jego przyjaciel, były ksiądz Roman Ogorzałek. Teo zaczyna śledztwo w sprawie, którą nie chce się zainteresować nikt inny. Trop prowadzi do środowiska miejscowej bohemy, spirytystów i głosicieli nowych teorii społecznych, które mają zmienić oblicze świata.

„Gangway” to tętniąca jazzem, rozegrana w gangsterskich zaułkach kontynuacja doskonale przyjętego i nagradzanego kryminału Żadnych bogów, żadnych panów. Od lat nie było w polskiej literaturze twórcy, który potrafiłby tak sugestywnie i tak wartko jak Grzegorz Dziedzic opisać rzeczywistość mafijnych porachunków, kryminalnych zagadek i tonących w stylowym mroku miast.

Lubimyczytać, wywiad z Grzegorzem Dziedzicem

Basia Dorosz: Za nami premiera „Gangway”, kontynuacji przygód Teodora Ruckiego, znanego nam z „Żadnych bogów, żadnych panów”, twojej debiutanckiej powieści. Czy pisanie drugiego tomu było łatwiejsze, czy wręcz przeciwnie, czułeś większą presję z powodu dużych oczekiwań rozbudzonych przez swój udany debiut?

Grzegorz Dziedzic: Kiedy w maju 2022 roku dostałem Nagrodę Wielkiego Kalibru, byłem już w połowie pisania „Gangwaya”, ale nawet po zdobyciu nagrody nie czułem jakiejś wewnętrznej presji. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że po nagrodzonym debiucie oczekiwania będą wyśrubowane, jednak starałem się po prostu napisać najlepszą powieść, na jaką było mnie stać.

Nie cyzelowałeś każdego zdania bez końca?

Na szczęście nie jestem perfekcjonistą i nie staram się ulepszać tekstu za wszelką cenę. Myślę, że mam coś w rodzaju pisarskiej intuicji, która sprawia, że wewnętrznie czuję, że dany fragment, rozdział czy rozwiązanie fabularne jest dobre. Ta intuicja rzadko mnie zawodzi, a kiedy tak się dzieje, do akcji wkraczają redaktorzy.

W drugiej części trylogii ponownie zabierasz nas do mrocznego polskiego Chicago. Jakie znaki szczególne miało to miasto w 1921 roku?

Chicago 1921 roku to wciąż niebywale dynamicznie wzrastające miasto. Rozwija się przemysł, jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne drapacze chmur, rozpoczynają się szalone lata dwudzieste, a wraz z nimi rewolucja kulturowa. Z drugiej strony pogłębiają się nierówności ekonomiczne i konflikty na tle etnicznym. Nie zabliźniły się jeszcze rany po czerwonym lecie z 1919 roku, kiedy to przez miasto przetoczyły się krwawe zamieszki rasowe.

Do tego dochodzi prohibicja.

Tak, a wraz z nią w galopującym tempie rozwija się zorganizowana przestępczość. Następuje gangsterska zmiana pokoleniowa, władzę nad miastem przejmuje Johnny Torrio, do Chicago z Nowego Jorku przybywa Al Capone. Dla miasta, które nigdy nie zaznało spokoju, dopiero nadchodzą naprawdę niespokojne czasy.

Dosyć łatwo odnalazłeś się w Chicago. To nie tajemnica, że od ponad dwudziestu lat jesteś związany z tym miastem. Czym fascynuje cię ono dzisiaj?

To miasto mnie fascynuje i niepokoi jednocześnie. Jest pociągające i zarazem odpychające. To miasto wielkich kontrastów – lśniących wieżowców i etnicznych slumsów, przepychu i skrajnej biedy. Piękne i paskudne, przyjazne i przerażające jednocześnie. Jedno z określeń Chicago to „miasto o szerokich barkach”, bo jest boleśnie szczere i pozbawione kompleksów. To wymarzone miejsce akcji na powieść kryminalną.

Jak to się stało, że w przemysłowym i imigranckim charakterze miasta dostrzegłeś potencjał i osadziłeś tam akcję trylogii?

Pomysł napisania książki nosiłem w sobie od lat. Problem był taki, że nie wiedziałem, o czym ta książka miałaby być. Przez pierwsze lata życia w Chicago byłem zbyt zmęczony panującym tutaj pędem i pośpiechem, przytłoczony emigrancką codziennością.

Jednak w 2014 roku coś się zmieniło.

Trafiłem do redakcji chicagowskiego „Dziennika Związkowego”. Podczas pracy nad artykułami często schodziłem do archiwum gazety, żeby zanurzyć się w starych rocznikach. Czytanie gazet sprzed ponad stu lat było fascynującą przygodą. To właśnie wtedy odkryłem historię polonijnych dzielnic, o których istnieniu Polacy z Chicago najchętniej chcieliby zapomnieć. Były to podłe dzielnice, brudne i niebezpieczne emigranckie getta. Wtedy mnie olśniło, żeby napisać kryminał retro i osadzić akcję w tych miejscach, a przy okazji przypomnieć wypartą część polonijnej historii.

Zatrzymajmy się na chwilę przy złej sławie polonijnych dzielnic. W jednym z wywiadów wspomniałeś, że w przeszłości Polacy w Chicago byli demonizowani, postrzegani jako ludzie nieobliczalni, seksualnie wyuzdani, skorzy do bitki i nadużywania alkoholu.

Sto lat temu Polak pełnił w Stanach Zjednoczonych rolę straszaka, nieobliczalnego emigranta, który niczym rak zagrażał zdrowej społecznej tkance. Oczywiście była to bzdura i demagogia, a Polacy stali się kozłami ofiarnymi w taki sam sposób, w jaki obecnie demonizuje się muzułmanów, uchodźców czy mniejszości seksualne. Ale trzeba przyznać, że Polacy trochę zasłużyli sobie na te opinie. Mieszkali w enklawach, byli nieufni wobec obcych, wewnętrznie skłóceni, rzeczywiście dużo pili i bywali skłonni do awantur. Na początku XX wieku, kiedy miasto opanowały młodzieżowe gangi, polskich gangów było najwięcej. Polacy w Chicago przypominali trochę dzisiejszych Afroamerykanów, traktowano ich jak zagrożenie, jako grupę etniczną, której nie wolno wpuścić do głównego nurtu.

Jaką opinię ma dziś polska mniejszość?

Od tamtych czasów percepcja się zmieniła, bo rolę kozła ofiarnego przejęli Afroamerykanie i Latynosi. Polskie dzielnice przestały istnieć, a Polacy przenieśli się na wygodne przedmieścia i w dużym stopniu się zasymilowali. Obecnie mają opinię ludzi bardzo pracowitych, są postrzegani jako dobrzy i solidni fachowcy, ludzie rodzinni i przywiązani do tradycyjnych, konserwatywnych wartości. Odnoszę jednak wrażenie, że cień lęku i nieufności pozostał, często zmieszany z niewyrażaną wprost, ale głęboko zakorzenioną pogardą. Ale możliwe, że są to tylko moje prywatne emigranckie paranoje.

Czytając powieść, zwróciłam uwagę na specyficzną polską i polonijną mentalność. Opisujesz konflikt, który – krótko mówiąc – sprowadza się do tego, kto jest godzien miana prawdziwego Polaka. Czy dziś udało się zażegnać ten spór? Czy ta mentalność zdążyła się zmienić?

Czy ta mentalność zmieni się kiedykolwiek? Chyba nie w najbliższej przyszłości. Wewnętrzny konflikt, ta polsko-polska wojenka o miano „prawdziwego Polaka”, toczy się przecież od bardzo dawna. Zmieniają się tylko hasła nawołujące do boju. Śmiem twierdzić, że uczestnictwo w tym konflikcie, jego organiczna potrzeba, jest naszą pierwszą i podstawową cechą narodową. Najwyraźniej nie potrafimy inaczej, a może boimy się, że w momencie zawarcia pokoju zatracimy tożsamość.

Przyznam, że mimo iż to już druga część trylogii, jeszcze nie udało mi się rozgryźć głównego bohatera. Teodor Rucki zaskakuje wielowymiarowością. Jak wyglądała kreacja tej postaci? Czy kiedy zaczynałeś pisać powieść, miałeś szczegółowy plan na tę postać i go zrealizowałeś, a może ewoluowała ona i ewoluuje nadal, i zaskakuje nawet samego twórcę?

Kiedy zaczynałem pisać, nie miałem nawet ogólnego planu na fabułę czy bohaterów. Teodor Rucki to postać, która wciąż się rozwija. Myślę, że zaskakuje nie tylko mnie, ale także samego siebie, zwłaszcza w trzeciej części, którą teraz piszę.

Rucki to w zasadzie prosty chłopak, który nie komplikuje niepotrzebnie rzeczywistości.

Ale przyszło mu żyć w niespokojnych czasach i niespokojnym miejscu. To determinuje jego wybory. Inna sprawa, że w ogóle nie istnieją „ludzie prości”. Każdy dźwiga swój bagaż, każdy ma tajemnicę, każdy człowiek, jak pisał Jung, wlecze za sobą cień. Tworząc postać Teodora Ruckiego, często sięgam do własnego cienia. I jak to z cieniem bywa, sam często jestem zaskoczony tym, co w nim znajduję.

Oczami Ruckiego poznajemy Amerykę lat 20. od tej mniej estetycznej strony. I niestety nie jest to ładny obraz – mnóstwo tu smrodu, krwi, brudnych ciał, biedy, zmarnowanych planów i marzeń. Jak to się ma do słynnego american dream?

Tak właśnie wygląda amerykański sen. W polonijnym środowisku istnieje powiedzenie: „Ameryka jest dla byka”, i jest w nim dużo prawdy. Amerykański sen trzeba sobie wyszarpać. Dolary rosną na drzewach, ale żeby je zerwać, trzeba wysoko podskoczyć. Nie każdemu się to udaje, łatwo się przewrócić i poobijać. Ameryka bywa brutalna, a dążenie do american dream to nie spacer po parku. To ciężka praca i rozpychanie się łokciami.

Trylogia jest bardzo polska – polskie są gazety, organizacje, problemy, a w tle akcji poruszasz wątki dotyczące Polonii. Ciekawi mnie jednak, czy książka została wydana również w Stanach, w przekładzie na język angielski.

Na razie została wydana jedynie po polsku i w Polsce. Marzy mi się, żeby „Trylogia chicagowska” została przetłumaczona na język angielski i ukazała się w Stanach. Myślę, że przy odpowiedniej promocji mogłaby osiągnąć sukces.

Dodajmy, że obecnie w Stanach Zjednoczonych mieszka dziesięć milionów osób o polskich korzeniach. To mogliby być potencjalni czytelnicy?

Przy obecnym trendzie na odgrzebywanie i podkreślanie swojej tożsamości seria znalazłaby wielu czytelników. Uważam, że dałem Polonii bohaterów z krwi i kości, a przy okazji takich, którzy z reguły zwycięsko wychodzą z kłopotów i potyczek. Na razie jednak to wszystko jest w sferze marzeń i nieśmiałych planów. Mam nadzieję, że wydawnictwo Agora dostrzeże potencjał i zaryzykuje ekspansję na amerykański rynek.

Czekasz na recenzje „Gangway”? Jest dreszczyk emocji?

Pewnie, że jest! Pierwsze recenzje już spływają i są bardzo pozytywne. Z nową książką jest trochę tak, jak z narodzinami dziecka. Żaden rodzic nie chce usłyszeć, że jego nowo narodzona pociecha jest brzydka i rozwrzeszczana. Dlatego cieszę się, że książka się podoba. To dla mnie bardzo ważne, bo włożyłem w jej napisanie sporo pracy i serca.

Książka „Gangway” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy
z wydawnictwem.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Batalia 25.05.2023 03:53
Czytelniczka

Pierwsza część była fenomenalna, mam nadzieję, że autora nie zepsuje kontakt z polskim bagienkiem miałkich kryminałów.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
longstrus 24.05.2023 20:04
Czytelnik

Mam zamiar przeczytać, natomiast pisać o kimś, że fenomen po napisaniu raptem dwóch pozycji, to chyba trochę przedwcześnie. No ale artykuł sponsorowany, więc chyba dlatego. 
 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
betsy 23.05.2023 19:23
Czytelniczka

Chcę przeczytać! Pierwsza część była bardzo dobra.
 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BarbaraDorosz 23.05.2023 13:00
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post