-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Cytaty z tagiem "psychologiastarości" [10]
[ + Dodaj cytat]Kolacja nie zaczęła się rach-ciach. Najpierw dowiedziałam się, o czym pani Helga myślała na tej białej ogrodowej, pokrytej promieniami słońca ławeczce. Helga popatrzyła na mnie i spytała: „Jak ty możesz mi pomóc, jak ty jesteś taka otyła, że sama potrzebujesz pomocy?”.
Kto z Was lubi grać w chińczyka? Raz, dwa, trzy… Po niemiecku ta gra nazywa się „Człowieku, nie złość się”. Ciekawa nazwa, biorąc pod uwagę, że grę wyciąga się za każdym razem, gdy traci się kontrolę nad podopieczną. Gdy ta chce iść do domu, będąc w domu. Gdy bywa agresywna, zdezorientowana lub po prostu znudzona. Tak więc nie złość się, człowieku, i zagraj ze mną w chińczyka! Dla mnie w tamtym okresie chińczyk to był tylko chińczyk. Dopiero czas pokazał, że chińczyk to aż chińczyk.
Dlatego pewnego dnia, gdy po kilku minutach ciszy zobaczyłam, jak Helga schodzi z pierwszego piętra z torebką pod pachą i workiem po papierze toaletowym, wypchanym po brzegi, nawet nie protestowałam.
Postanowiłam pozwolić jej „pójść do domu”. Helga wyszła, ja za nią. W samo południe. Słońce grzało. Popatrzyłam na chorą pełną determinacji. Na worek, z którego wystawały peruka, pantofel, szczoteczka do zębów. Na kurtki przerzucone przez ramię, które zdołała jeszcze złapać na progu, i pomyślałam, że to dla mnie za dużo.
Faktycznie pierwsza karetka przyjechała bardzo szybko. Mężczyźni zajęli się „babcią”. Ja biegałam i próbowałam włączyć dodatkowe lampy. Panował półmrok. Większość kontaktów i lamp nie działała. Zjawiła się druga karetka. Za nią przyjechał samochodem osobowym lekarz. W salonie zrobiło się tłoczno. Gromada wielkich chłopów przysłaniała i tak już słabe światło padające z sufitu. Mimo sprzeciwów Gerdy zabrano ją do szpitala.
Ania miała dwójkę dzieci, chłopców. Jeden miał może pięć lat, drugi niespełna rok. Pięciolatek czuł sympatię do polskiej opiekunki. Był jej ciekaw. Gdy zaproszona na jego urodziny wręczyłam mu urodzinowe pudełeczko z misiami Haribo, na zawsze pozostałam w jego sercu. Zostawił ojca skręcającego urodzinowy rower. Otworzył pudełeczko, a wtedy wysypały się misie. On ucieszony zbierał je, mówiąc: „Aż tyle?”. Świat poza misiami Haribo na chwilę przestał dla niego istnieć. To on czynił nasze spacery znośnymi. A nawet przyjemnymi. Spotykaliśmy się w parku pod zamkiem i chodziliśmy dróżkami w normalnym tempie. Chłopiec zrywał dla nas kwiaty. Raz stokrotkę dostawała Aleksandra, raz ja. Cieszył się przy tym i pilnował, żeby każda z nas dostała po równo.
Do kawy zawsze było ciasto, najczęściej z truskawkami, galaretką i bitą śmietaną. Słodka przekąska przyciągała owady. Patrzyłam na Kordulę przeżuwającą ciasto. Osa usiadła jej na ustach i miałam wrażenie, że częstuje się resztkami ciasta, które przykleiły się starszej pani do dolnej wargi. Chciałam ją odgonić, bojąc się, że ukąsi podopieczną. Staruszka rzekła, że jej to nie przeszkadza. Spokojnie dalej jadła ciasto.
Pchełka przynosi na serwetce tabletki. Raz, dwa, trzy – podopieczna toczy tabletki po serwetce. Toczy, liczy, liczy, toczy… Patrzy na Pchełkę i mówi, że wczoraj nie miała ich tyle. Ruchliwa Pchełka biega, toczy, liczy, liczy, toczy, biega i mówi po swojemu, że wczoraj też dostała takie same. Ja, jako że kobieta o imieniu Demencja była mi wtedy jeszcze obca, a Pchełka sprawiała wrażenie nieco chaotycznej, z przerażeniem patrzyłam na wszystko. Sytuacja jeszcze nieraz się powtórzyła. Miałam wrażenie, że opiekunka jest nierozgarnięta i niechcący truje podopieczną, wydając złe tabletki.
Szykuję sama śniadanie. Podaję tabletki. Raz, dwa, trzy… Toczą się tabletki, toczą… Helga patrzy na mnie
i mówi: „Wczoraj były inne”. Oczy wychodzą mi z orbit. Szczęka opada. Podchodzę do Helgi. Toczę tabletki. Raz, dwa, trzy… Mówię: „Takie same, takie same”. W odpowiedzi teoria spiskowa, że chcę ją otruć. Dar przekonywania, próba wzbudzenia zaufania, rezygnacja… Nagle ulga! Podopieczna odzyskuje na chwilkę zdrowy rozsądek. Połyka tabletki i pyta, gdzie tu jest recepcja. Chce zapłacić za pobyt w pensjonacie. Witaj, Demencjo!
Poszłyśmy na cmentarz. Prosto na grób jej małżonka. Postałyśmy chwilkę. Odchodząc, zapytałam, czy teraz mi wierzy, że jej mąż nie żyje. Popatrzyła na mnie i spytała, o czym mówię. Ręce mi opadły. Powiedziałam, że przecież właśnie stałyśmy nad grobem jej męża. Ona spokojnie odparła, że przecież to był grób jej ojca. Na chwilę zgłupiałam, szybko jednak pozbierałam myśli. Cofnęłyśmy się parę metrów do grobu jej męża. Popatrzyłam na pomnik i widoczne tam nazwisko. Stwierdziłam, że jeśli to byłby jej ojciec, to nazwisko byłoby inne. Ona przyjęła nazwisko po mężu. Nie zaprzeczyła. Przeczytałam głośno rocznik. Nagle zalała się łzami. Czułam się jak sadystka. Helga szła, płacząc i dziękując mi za to, że pokazałam jej grób męża. Twierdziła, że nie wiedziała − dzieci z pewnością nie chciały, żeby cierpiała, i jej o tym nie powiedziały.
Gdy zaczęła się wypowiadać o uchodźcach, że powinno się ich zagonić do pracy za 1 euro na godzinę (w Niemczech często do tzw. 1 euro Job kierowane są osoby bezrobotne, które pobierają świadczenia socjalne), żeby nie stali całymi dniami w grupkach bezczynnie, myślałam, że eksploduję. Sama narzekała, że pracuje za 10 euro na godzinę. W czym taki uchodźca jest gorszy od niej,
że ma zarabiać jedną dziesiątą tego co ona? Znając swój temperament, postanowiłam się nie wtrącać. Sama byłam obcokrajowcem. Być może mnie też z ogromną chęcią pogoniłaby do pracy za 1 euro na godzinę.