cytaty z książki "Ostatnie słowo"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Z suchymi oczyma słucham, jak ktoś we mnie opłakuje twoją nieobecność. I gdybym nawet obudziła cię, wymusiła na tobie nowe dowody miłości, gdyby ci się nawet udało mnie uspokoić, nie potrafiłbyś pocieszyć tej drugiej ani osuszyć jej łez, które niespodzianie płyną i spadają w jutro.
Jest młodszy niż ja byłam kiedykolwiek. Ja nie wiedziałam, ale może on wie, że ta wieczność także się kończy, że mija, a my razem z nią. Pewnego ranka życie nagle wykonuje zwrot. Zbliżaliście się do wierzchołka, teraz schodzicie północnym zboczem, tym, na które nigdy nie pada słońce. Mówiliście: 'Unoszę się w powietrzu', a teraz spadacie jak liście. Śniliście z otwartymi ustami, z podniesionymi rękoma, gotowi przyjąć wszelkie ofiary, a budzicie się z pustymi rękami, ze spierzchniętymi ustami, bardziej samotni i nadzy niż w chwili przyjścia na świat.
Byliście, jutro was nie będzie. Krążycie pomiędzy światłem i zmierzchem, w godzinie, kiedy ciemność stroi się w różowość i bladą zieleń, kiedy zapach liści, śpiew ptaków zabija was łagodnie, jak niekończące się pożegnanie.
Bałyśmy się nocy, ciszy, wody, psów, a także siebie nawzajem, bałyśmy się i dorosnąć, i pozostać dziećmi. Ale strach był częścią zabawy. Można go było ujarzmić czarami, zażegnać działaniem albo zostawić za sobą, bo biegałyśmy szybciej.
Jak ludzie kochają się na odległość? Co warte są nasze przysięgi, skoro jesteśmy śmiertelni? Kiedyś odnajdziemy się, zgoda. Ale któregoś dnia nasze pożegnanie będzie ostateczne. Nie będziemy już mieli ramion, żeby się obejmować, ani oczu, żeby się widzieć, ani nawet tej 'myśli', której moc tak mi wychwalasz.
Pod twarzą dojrzewającej kobiety dostrzegam dziewczynę, dziecko, te osoby, których nie znałam, które są bardziej umarłe niż umarli, bo teraźniejszość wypiera się ich, i jednocześnie widzę jej ostatnią twarz, tę, która już się nie zmieni. W ten sposób trzymam oba krańce jej historii, początek i koniec.
Zapuszczam się pomiędzy słowa, które rozstępują się przede mną i zamykają się za moim cieniem. W ten sposób zaczarowane lasy przyjmują i więżą nierozważnych bohaterów. Ale ja właśnie chcę się zabłąkać.
Jeszcze twoje ramię, ręka, usta, te rzeczy pewne, które zaraz staną się tylko wspomnieniami. Powtarzam twoje imię. Próbuję zobaczyć cię zamknąwszy oczy. Ale noc nie ma twarzy. Jak daleko sięgnę okiem, jestem sama. Jak gdybym ciebie wymyśliła.
Mamy jeszcze noc, parę godzin, jeszcze jesteśmy razem. Dotykam ciebie, żyjesz, wołam cię, odpowiadasz, jeszcze nie wszystkie mosty między nami zerwane. Mogę jeszcze mówić 'my', zwracać się do ciebie ty albo you, przylgnąć do ciebie z głową na twojej szyi; jeszcze możemy umrzeć z ustami przy ustach. Tylko parę godzin, aby cię zrozumieć, poznać.
Kochaliśmy się, nie dziwiąc się, że wciąż do tego wracamy, nie zastanawiając się, co pozostanie, gdy nie będziemy już mogli się kochać.
Stoimy teraz przed wysoką ścianą, jeszcze po tej samej stronie, ale tylko do świtu, jutro wyrośnie ona pomiędzy nami. Będziemy szukać szczeliny w ciemności.
Masz słuszność. Jesteśmy tylko ludźmi. Tragedie zostawmy bogom. Korzystajmy, korzystajmy z naszych ostatnich minut. W każdym razie coś wytargowaliśmy od wieczności.
Ciała oddają się, biorą, ulegają, zawsze tak samo szczerze, zawsze gotowe. Uprawiają miłość bez uszczerbku dla siebie. Każda pieszczota wymazuje poprzednią, a rozkosz unicestwia przeszłość.
Nie kłamałam. Ktoś inny cierpiał, płakał, buntował się. Obojętna na wstyd, głucha na wspomnienia, solidarna z moim ciałem, byłam zagubiona, chciałam się zgubić. A pózniej... ponieważ od tego się nie umiera, ponieważ nigdy od niczego się nie umiera, czy mogłam oświadczyć człowiekowi, który zasypiał obok mnie, że już go nie kocham?
Boże Narodzenie wcale nie ułatwia sprawy. Ale jak przed nim uciec? Przez szybę widać sarny wiszące głową w dół, płaczące lodowatymi łzami. Ustawione wśród chodnika świerki na próżno usiłują zapuścić korzenie. I wokół rozjarzonych neonów noc jest jeszcze zimniejsza. Na wystawie jakiejś restauracji indyki wypinają pierś upstrzoną medalami i trójkolorowymi wstążkami. Są martwe. I martwe jest już dziecko, które ma się narodzić z dwunastym uderzeniem chrześcijańskiej północy.
Powinnam mu była radzić, aby umarł natychmiast, aby ocalił, co się da, pełne policzki, ogryzione paznokcie, niesforne włosy, przed nieuniknioną plajtą, by rozpoczął ostateczny trip do Neverlandu Piotrusia Pana. Ale on wierzy w 'swoją drogę', wypatruje swojej łodzi.
Ze strachu, aby cię nie stracić, musiałam wyrzec się przyjemności straszenia ciebie. Szkoda. Zabawnie było patrzeć, kiedy wzdrygasz się, jakby dwie zimne ręce zacisnęły ci się na szyi.
Na pomoc, broń mnie przed nimi! Nie są źli, ale mnie zabijają. Nawet w snach słyszę jak recytują swoje role, opisują uczucia, rozwijają poglądy. W zetknięciu ze mną przemieniają się w zdania.
Przygniatasz mnie nogą. Jakże mam spać, kiedy chrapiesz mi prosto do ucha? Mogę sobie płakać, mogłabym umrzeć - ty byś się nie obudził.
Duszę się. Zabierasz całe miejsce. Ta noc nigdy się nie skończy. Już dwa razy wychodziłam do łazienki, a ty nawet nie drgnąłeś. Ile czasu można wytrzymać bez snu? Tydzień? Miesiąc? Czy nigdy nie zdarzają się samobójstwa na tle bezsenności?
Opieram się czołem o twoje plecy, uzgadniam mój oddech z twoim: pomóż mi zasnąć! Bo inaczej odejdę, opuszczę cię, zostawię samego.
Ale co was tak bawi?' - pytał nauczyciel. Już nie pamiętałyśmy, o co poszło, ale pytanie z nową siłą rozpętywało naszą wesołość. 'Daję wam piętnaście sekund na uspokojenie się' - dodawał powodując następny cyklon. Leżąc na ławkach, spadałyśmy ze spazmu w spazm, aż do nieprzytomności. Tak, zdarzało mi się umierać ze śmiechu. Doznawałam tej otępiałej ekstazy, tego przedsmaku miłości, zbiorowego tonięcia.