cytaty z książki "Nie-ojciec i nie-syn"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Po wieczornym zebraniu brat Bulefi powiedział mu na osobności, że mały Marsad znowu trafił „na paciorki”. Raskit przyjął chłopca w zastępy „kamyków” rok temu. Nikt nie wiedział, czemu mistrz wybrał tak małe dziecko.
[...]
Raskit przeszedł długi korytarz, zszedł jedno piętro po schodach i właśnie wchodził do kapliczki pokutnej. Paciorki były jednym z urządzeń dla krnąbrnych wychowanków. Młody grzesznik był unieruchamiany pomiędzy dwoma płytami pokrytymi małymi kulistymi wypustkami. Płyty zbliżano do siebie, by stawiały opór przy każdym wdechu. Aby zmniejszyć ucisk, uwięziony oddychał płytko i spokojnie. Miało to sprzyjać modlitwie.
Marsad nie wyglądał pobożnie. W momencie wejścia Raskita wyraźnie zamarł. Był zdyszany, spocony, czerwony na twarzy, nieco przekrzywiony i opuszczony w dół urządzenia.
— Jesteś mądrzejszy, niż myślisz, synu. Jeśli nie masz za grosz pokory, to trzeba sobie przysporzyć cierpienia. Aż się w końcu pojawi.
Raskita bawiła dzikość tego chłopaka. Jego — człowieka żelaznej dyscypliny, surowego i znającego życie, które wszak zabawne bywa tylko dla głupców. Dzieciak słuchał go, milcząc, wyrównując oddech i rytm bolesnych grymasów. Po minucie ciszy jego twarz wyschła i odzyskała jasny kolor.
— Za co pokutujesz?
— Kopałem psa.
— Czemu?
— Dostał wścieklizny. Ujadał i płoszył konie.
Po chwili milczenia Raskit odezwał się cicho:
— Posiedzisz dwa razy dłużej niż ostatnio.
Chłopak wpatrywał się w niego bez słowa.
— Następnym razem, kolejne dwa razy, ale potem zmienią ci pokutę. I naprawdę będzie gorsza.
— Się zobaczy, proszę mistrza. — Chłopak uśmiechnął się wyzywająco.
Wielki mistrz też się uśmiechnął, znowu rozbawiony.
— Mogą ci na przykład zabronić wstępu na zajęcia w warsztacie albo w kuźni.
Marsad zagryzł wargę.
— Twoja pokuta powinna być dotkliwa i szybka. Szkoda twojego czasu.
— Tak, mistrzu, masz rację — dzieciak ożywił się, zwietrzywszy szansę.
Od strony dzielnicy rzemieślniczej gładkimi, żółtymi schodami wspinał się rosły mężczyzna w podróżnym stroju.
— Ten? Nie kojarzę… Niby przyjezdny… Wygląda, jakby pobłądził…
— Masz młode ślepia, a nie patrzysz. Zobacz, jak on się porusza. Silny, sprężysty krok nie pasuje do zbłąkanego przybysza. To jego przebranie, w dodatku tylko udaje, że się rozgląda, a dobrze wie, gdzie jest. No, zgaduj prędko: znający miasto, młody oficer, niezwyczajny kłamać, co boi się rozpoznania pod domem Ramony?
Tymczasem mężczyzna, niby od niechcenia, podszedł pod ich bramę.
— Chyba… Czy to ten młody komtur?
— Tak sądzę.
— Świątobliwe pyszałki… A ten najgłupszy!
— Raczej najbardziej naiwny. — Semina lekko poklepała wnuczkę po przedramieniu. — Chłopców trudno lubić, jak robią się duzi. Ale wiesz, Zezulko, jeśli masz prowadzić dom, musisz docenić ich zalety. — Staruszka usiadła z ulgą i przyjemnością w wytartym fotelu o splątanym wzorze obicia. — I pomagać im być przydatnymi. Ramona kochała ich i rodziła.
— Semino, ja rozumiem, że…
— Zamilknij. — Staruszka się żachnęła. — Nie masz ćwierci pokory, co ten chłopiec… Idź na dół, bo już pewnie gada z Mirą. Sprowadź go do mnie, z tą jego ważną sprawą. Po drodze przyjrzyj się bacznie, czy jest zdrów.
— Mam chyba…
— Dosyć! Ani słowa przed kolacją!
Kyria zagryzła wargę. Kochała Seminę, lecz to tylko podsycało jej złość. Odczytała aż nadto wyraźnie zamiary swojej przełożonej i zarazem babki.
Wojownik stojący w szeregu salwaryjskiej piechoty z wysiłkiem podtrzymywał ciężko rannego brata. Wszyscy oczekiwali na wydzielenie dziennej porcji wody. Dzisiaj miała być jeszcze mniejsza, bo sam Abrazza zatrzymał się na popas w ich obozie. Wojownik, podobnie jak setki innych w szeregu, przypatrywał się zazdrośnie pojeniu zwierząt z orszaku wielkiego wodza. Kiedy wreszcie napełniono naczynia ludzi, wypił łapczywie swój przydział, po czym zręcznie przelał i natychmiast połknął porcję swego brata. Rozejrzał się ukradkiem… nikt nie zwrócił nań uwagi. Zaciągnął na wpół przytomnego z powrotem pod skałę; wiedział, że pragnienie zabije go szybciej niż jątrząca się rana.