cytaty z książki "Krucze pierścienie (#2). Zgnilizna"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
To nie tego wroga, który najwięcej stracił, powinieneś się obawiać. Bój się lepiej tego, który wciąż ma coś do stracenia.
-Wiesz, że zrobił bym dla ciebie wszystko, dziewczyno?
-Tak, wiem. Jesteś prawdziwym... jak to się mówi?
-Bohaterem?
-Sukinsynem.
Zniszczenie jest bolesne. Ale nie może się nawet równać z bólem gojenia. Zawsze łatwiej jest coś zniszczyć, niż to naprawić.
Nie zaczynaj czegoś, czego nie potrafisz skończyć.
~Svarteld.
Z ludźmi jest trudno, może im się wydawać, że coś wiedzą, choć w rzeczywistości wcale tak nie jest. Słuchają, ale nie słyszą.
Chwila przebudzenia powinna być święta. Pozbawiona wspomnień choć na mgnienie oka. Zanim przypomnisz sobie o wszystkim,co jest nie tak.
Przyzwyczaiła się do tych nagłych ataków. Do tego, że ją to przytłacza. Ale do tęsknoty nigdy się nie przyzwyczai. Do tej dziury w piersi, która codziennie ją pożerała.
Wszystko umiera. Tak samo żyje. Rozpadamy się i powstajemy na nowo w innej postaci. Jesteś niebem, jesteś ziemią, wodą i powietrzem. Żywa i martwa. Wszyscy jesteśmy martwi. Już martwi.
Wkrótce nadejdzie wiosna. Nowy początek. Ile początków przeżyją jeszcze ludzie? Ile zostało im czasu, zanim ten świat zdominuje zgnilizna? Trucizna, która zabija ten świat tak powoli, że nikt tego nie dostrzega.
- ... muszę odejść.
- To popieprzone, wiesz? Istnieje jakieś magiczne zaklęcie, którego mógłbym użyć? Trzy razy nago obiec kościół w czasie pełni albo coś w tym stylu? Musi przecież być jakiś sposób, żebym mógł cię odwiedzić, zgadza się?
Szpital. Ostatnia twierdza człowieka. Brama do śmierci otoczona dostateczną ilością przesądów,by ludzie mieli odwagę przez nią przejść. Praktyczne miejsce. Techniczne miejsce. Ale dla umierających-świątynia. Rozsądek zostawiają przed wejściem. W środku jest miejsce tylko na modlitwę. Na płonne nadzieje,że wszyscy noszący białe fartuchy okażą się wybawieniem.
Ale czas nigdy nie płynął szybciej niż tu u ludzi. Dzień był podzielony na godziny. Godzina na minuty. I nawet minutę podzielono na krótkie chwile, jak ziarnka piasku w klepsydrze. I teraz przesypywały jej się między palcami.
-... Ona umrze, prawda?
- Wszyscy umierają. Już jesteśmy martwi.
- [...] Wy rodziliście się całymi stadami, z matek, które umierają, zanim na dobre opuścicie ich łona, wy NAS nazywacie martwo urodzonymi? Jutro was wszystkich nie będzie. Czym jesteście, jeśli nie trupami?
Przypomniała sobie, jak jej się wydawało, że Naiell tak mądrze mówi. Ale wcale tak nie było. Używał tylko wielu słów, żeby niewiele powiedzieć.
Widziała w śniegu własne ślady. W pewnym sensie dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Wtedy przynajmniej wiedziała, że istnieje.
Była w dwóch światach równocześnie. Tam, gdzie coś się rodziło i tam, gdzie coś umierało. Nie była tylko do końca pewna, który jest którym.
Wyrwała się. Dyszała ciężko. Przysunął usta do jej ucha. Czuła puls w jego skroni. Splótł palce z jej palcami.
-hirko...
To był najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykowiek słyszała. Wlasne imię. Wypowiedziane ochrypłym głosem Rimego. W tym słowie kryło się wszystko, co się wydarzyło. I wszystkie jej pragnienia.
Ci, którzy zginęli dawniej i ostatnio. Nagie gałęzie zaczęły przypominać twarze.
Najdroższy Rime! Jej bohater. Jej idiota. Wciąż sądził, że jest tu po to, żeby ją uratować, choć w rzeczywistości była na odwrót.
Umierające dźwięki były piękne, ale naprawdę niepowtarzalne były te, które jeszcze się nie narodziły.
- Graal... Kocham Cię.
[...]
- Nie, Isac. Kochasz to, co mogę dla ciebie zrobić.
- Nie wierzysz, jakie rzeczy tutaj mają - szepnęła. - Mógłbyś poprosić o czarodziejski przedmiot, dzięki któremu rozmawiałbyś z kimś, kto jest na drugim końcu świata. O światło, które nigdy się nie wypala. Albo o powóz, który jeździ zupełnie sam, szybciej niż jakikolwiek koń. Mógłbyś poprosić o ciepłą wodę, która płynie w domu. O czekoladę. O dźwięki zapisane w pudełku. Wszystko to mogłabym ci dać. Ale nie Evnę, nabyrnie.
- Zdarza się, że piszę sam do siebie - powiedział. - W dobre dni. Żebym pamiętał, że nie wszystko jest takie, jak mi się wydaje w złe dni.
Nic innego nie było ważne. Nic oprócz tego. Jego usta na jej ustach. Pragnienie. Głód.
-Papieros. Pa-pie-ros! Jak to nazywacie? Tam, skąd pochodzisz, nie mają fajek?- Stefan zapalił. Oparzył się i zaklął.
Naiell wybuchnął śmiechem. Skrzekliwie jak sroka.
I ci dwaj mieli być jej jedynym oparciem. Dorosły mężczyzna pozbawiony kręgosłupa moralnego i martwo urodzony, który chciał być bogiem.
Czary, mawiano kiedyś. Magia. Ale to było o wiele prostsze. O wiele bardziej fascynujące. To była natura.