cytaty z książki "My, dzieci z dworca ZOO"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
[...] człowiek automatycznie się uczył, że wszystko, co wolno, jest potwornie nudne, a ciekawe tylko to, co zabronione.
Byłam niesamowicie dobra, jeśli szło o problemy innych. Tylko z własnymi nie umiałam sobie poradzić.
Bo i tak nie mielibyśmy ochoty wrócić kiedykolwiek na górę.
Tak na wsi jak i w mieście duża część młodzieży cierpi na bezbrzeżną nudę i niejasno uświadamiane poczucie bezsensu swojego istnienia.
Niedzielne poranki były bardzo przygnębiające.Wlokłam się wypluta na dworzec metra i myślałam: To wszystko razem gówno warte.
Każdy się z Janie bawił, a ona szła do każdego, bo miała w naturze coś z dziwki.
Żeby przestać, z czymś skończyć to najpierw trzeba wiedzieć po co. A ja nie wiem.
Najgorsza była dla mnie ta brutalność w układach między chłopakami a dziewczynami. Wszyscy tyle gadają o emancypacji, a mnie się wydaje, że jeszcze nigdy chłopaki tak brutalnie nie traktowali dziewczyn, jak teraz. Normalnie chyba wyładowują na nich całą swoją frustrację. Chcą władzy i sukcesu, a, że nigdzie im nie wychodzi, to odbijają sobie na babach.
Trzy razy wbijał igłę,zanim udało mu się wciągnąć do strzykawki trochę krwi ,co znaczyło,że wszedł w żyłę.Cały czas mamrotał ,że to do dupy pomysł i w końcu władował mi całą działkę...
Znowu wszystko było kompletnie rzeczywiste, czyli kompletnie beznadziejne.
Brałam wszystko z wyjątkiem heroiny. Valium, mandraks, efedrynę, captagon, oczywiście dowolne ilości haszu i co najmniej dwa razy w tygodniu kwas.
Miałam chłopaka, który robił coś, czego nie zrobiłby żaden inny narkoman: który dzielił się ze mną paczuszką heroiny. Który zarabiał dla mnie pieniądze wykonując najbardziej syfiastą pracę, jaka istnieje. Musiał obsłużyć co dzień jednego czy dwóch klientów więcej, żebym miała swój przydział. Wszystko było u nas na odwrót. Chłopak szedł na ulice dla swojej dziewczyny. Możliwe, że byliśmy jedyną parą na świecie, w której tak się działo.
Albo masz władzę nad innymi, albo Cię stłamszą.
Często zastanawiałam się, czemu młodzież jest taka sponurzała. No bo oni nawet nie umieli się z niczego cieszyć. Motorower w wieku szesnastu lat, samochód w wieku osiemnastu - to było jakieś oczywiste. A jak tak nie było, to człowiek czuł się gorszy. Dla mnie też w tych wszystkich moich marzeniach było oczywiste, że od razu będę miała mieszkanie i samochód. Nie ma mowy, żeby się zaharowywać dla mieszkania czy dla jakiejś nowej wersalki, jak moja mama. Żyć, żeby móc sobie coś kupić - to były przestarzałe ideały naszych rodziców. Dla mnie, i chyba dla wielu innych, tych parę dóbr materialnych to było zaledwie minimum potrzebne do życia. Ale do tego musi coś jeszcze dojść. Coś takiego, co nadaje życiu sens. Ale jakoś nigdzie tego nie było widać. Parę osób, między innymi ja, mimo wszystko dalej szukało czegoś, co by nadawało jakiś sens życiu.
Ja też rezygnowałam z własnego ja, żeby tylko uznali mnie za swoją.
Żyć, żeby moc sobie coś kupić - to były przestarzałe ideały naszych rodziców.
Musi być jakaś droga pośrednia, że można jakoś dojść do ładu z tym zasranym społeczeństwem, niekoniecznie kompletnie się do niego przystosowując.
Stało się bowiem tak, że faza dzieciństwa, dająca możliwość swobodnego, względnie samodzielnego, a tym samym stabilizującego jednostkę rozwoju o poznawania świata skurczyła się obecnie niemal wyłącznie do krótkiego okresu przed pójściem do szkoły, ustępując miejsca wczesnemu ukierunkowaniu na sukces i bierną postawę konsumpcyjną.
Oczywiście życie narkomana jest twarde i bezwzględne, każdego dnia możemy umrzeć i pewnie niedługo umrzemy. Ale właśnie o to nam chodzi.
Nie znam nikogo, kto wpadłby w nałóg wbrew własnej woli.
Nie zastanawiałam się nad niczym. Kompletnie. Nic do mnie nie docierało. Zajmowałam się tylko i wyłącznie sobą. Ale nie miałam pojęcia, kim jestem. Czasami to nawet nie wiedziałam, czy w ogóle jeszcze żyję.
Dużo gadaliśmy o jakiś nierzeczywistych marzeniach (...) Chcieliśmy sobie wtedy kupić duży dom i duży samochód, i wspaniałe meble. Tylko jedno nie pojawiło się w tych fantazjach: heroina.
Prawdopodobnie tak bardzo kocham śmierć, że nie chcę przestać".
Zrobiło się tak, że każde z nas widziało w tym drugim swoje własne zeszmacenie".
Miałam chłopaka, który robił coś, czego nie zrobiłby inny narkoman: który dzielił się ze mną każdą paczuszką heroiny. Który zarabiał dla mnie pieniądze wykonując najbardziej syfiastą pracę, jaka istnieje. Musiał obsłużyć co dzień jednego czy dwóch klientów więcej,żebym miała swój przydział. Wszystko było u nas na odwrót. Chłopak szedł na ulicę do swojej dziewczyny. Możliwe, że byliśmy jedyną parą na świecie, w której się tak działo".
Spróbowałam sobie odpowiedzieć, czy te sesje rzeczywiście cokolwiek mi pomogły. Roiło się we mnie od pytań, na które nie było odpowiedzi. Chciałam z kimś pogadać. Ale nikogo takiego nie miałam. Jedną z najważniejszych reguł tego ośrodka był zakaz nawiązywania przyjaźni. A jak człowiek chciał porozmawiać o swoich problemach, to mu od razu aplikowali dodatkową sesję. Zdałam sobie sprawę, że w czasie całego pobytu tutaj nie miałam okazji tak naprawdę z kimś pogadać.
Nie zdawaliśmy sobie w pełni sprawy, jak bardzo heroina zdążyła już opanować same podstawy naszej miłości".
Wolno się bawić w to, co przewidzieli dla nas dorośli.
Narkoman jest jak człowiek interesu. Co dzień musi dbać, żeby kasa się zgadzała.
To, że mogłam się sprzeczać z dorosłymi, dawało mi poczucie siły.