cytaty z książki "Dzikie białko"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Czekajcie, następna trucizna to saponiny. Atakują układ nerwowy. Nasiona kąkolu zawierają pięć do siedmiu procent tej rzeczy i mogą się znaleźć w mące. Cholesterol zmniejsza szkodliwy wpływ saponin...
- Aha, to znaczy, że jeśli jeść mydło, to tylko z masłem? - przerwał Karolek, usiłujący praktycznie przetworzyć informacje Lesia.
- Psychiatrze szkodzi kontakt z pacjentami, a jemu zaszkodził jeden kontakt z psychiatrą - powiedziała ze zgrozą Barbara po długiej chwili milczenia.
Wbrew wszelkim przewidywaniom, wbrew ustalonym obyczajom, jak grom z jasnego nieba, jak wyrzut sumienia, jak nie zapłacony weksel, wracał truteń!
Naczelny inżynier, człowiek na ogół opanowany i kulturalny, zduszonym głosem wykrzyknął jedno słowo, powszechnie uważane za obelżywe, szczególnie w odniesieniu do jednostek płci żeńskiej.
- Pójdźcie o dziatki, pójdźcie wszystkie razem na łączkę, na ten pagórek! - zadeklamował Lesio uroczyście. - Tam zjemy pasztet, tam zjemy bułki, tam sobie zjemy ogórek!
- Fachowcy milczą jak zaklęci - powiedział równocześnie Włodek z wielkim rozgoryczeniem. - Ile się człowiek naszarpie, żeby z nich coś wydusić, to ludzkie pojęcie przechodzi. Zmowa jakaś, czy co... A jak już otworzą ten głupi pysk i puszczą farbę, to się od tego niedobrze robi.
- I słowa mówią jakieś takie... - dodał Janusz z niesmakiem. - Na inwektywy się nadają. Jak powiem do kogoś, ty endryno hormonalna, to jak wam się zdaje, co będzie?
- Nawet nie próbuj - ostrzegł go Lesio życzliwie. - Da ci w mordę od razu.
- Czy to cała polska wieś tak wygląda? - zatroskał się Karolek. - Żadnego sensu już w niej nie ma?
- Coś ty, przecież nie wszyscy mają wyższe wykształcenie rolnicze - pocieszył go Lesio.
- Nie daj Boże, żeby teraz tu kto wszedł, bo z miejsca wykorkuje na serce - rzekł zgryźliwie. - Wyglądacie jak banda nieboszczyków. Niezła reklama dla szpitala.
- Ty, o co tu chodzi? Co się stało? Czy on jest chory? Może mu coś dać?
- Owszem - wymamrotał Włodek grobowo. - Po pysku...
- Nic nie widzę! - rozzłościł się Janusz, uporczywie szarpiący nogi stojaka. - Nie wiem, jak to stoi! Światło...!!!
Jakby w odpowiedzi na zaklęcie, rozbłysło nagle światło. Cały ogród zalał upiorny, zielony blask o nierównomiernym natężeniu. Największe przypadało na korony trzech okolicznych drzew, które najwyraźniej w świecie stanowiły źródło jasności. Wyglądało to tak, jakby znienacka same z siebie zaczęły wydzielać pozaziemską poświatę, nadając krajobrazowi charakter zgoła nadprzyrodzony, z którego wystąpiły twarze upiorów.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Barbara.
(...)
- Nic. Kurza morda...
- Kura ma dziób - pouczył Lesio. - Zapamiętaj to sobie na zawsze, wiedza o faunie jest użyteczna.
Głuche milczenie zapadło na dobrych kilka chwil. Znieruchomiało wszystko, trzy zielone sylwetki przy stojaku, zielona masa w trawie po drugiej stronie siatki, zielone postacie nad dołami przy dalszych przęsłach. Zielone zmory gapiły się na siebie z zapartym tchem i zgrozą. Nie wiadomo, dlaczego wszystkie robiły wrażenie niedożywionych, co w najmniejszym stopniu nie dodawało im urody. Korzystnie prezentowała się jedynie trawa, która nabrała wesołej, jaskrawej świeżości.
- (...) Wykazują, że jeśli ktoś pali po dwadzieścia godzin dziennie i chla po osiemdziesiąt jeden godzin dziennie...
- No nie, to już musiałeś chyba coś pokręcić - wtrącił się stanowczo Karolek. - Nawet naukowo doba nie ma osiemdziesięciu jeden godzin! Musi być inaczej!
Lesio pilniej zagłębił się w tekst na kartce.
- Możliwe. To nie godzin. Jeśli ktoś pali przeszło dwadzieścia sztuk dziennie i pije przeszło osiemdziesiąt jeden litrów dziennie.
- O, jak rany Boga żywego, co on bredzi?! - zdenerwował się Janusz. - Jakie osiemdziesiąt jeden litrów?! Najgorszy opój nie da rady!
Zerwał się z krzesła, podbiegł do Lesia i pochylił się nad jego zapiskami.
- Gdzie to masz? Tu? Gwoździem to pisałeś?
- Ołówkiem H6.
- Co was napadło, żeby polować na dziki?
- Białko - wyjaśnił krótko Karolek.
- Co białko?
- Dzikie białko - rozszerzył wyjaśnienie Janusz. - W obliczu całkowicie zatrutego pożywienia, powietrza, głodu, ognia i wojny...
- Zachowaj nas Panie - podsumował życzliwie Lesio.
- Jak chuligański napad, to chuligański napad. Wybijamy szybę i włazimy!
- I musimy się zachowywać jak skończone chamy, żeby nie nasuwać żadnych głupich podejrzeń - zauważył z naciskiem Lesio. - Nie mówić „dzień dobry”, ani nic takiego!
Przekonanie, iż napad należy rozpocząć wysoce grubiańsko, zgoła po chamsku, kazało mu gorączkowo szukać w myślach stosownego okrzyku. Repertuar mu się jakoś dziwnie zawęził i ograniczył do jednego tylko apelu: W ucho drania...!
- Gdzie łeb pytam?!!! - wrzasnął okropnie.
Człowiek w drzwiach dźwięcznie zadzwonił zębami.
- Jaki... jaki... łeb...?
- Pański - powiedział grzecznie Karolek i zreflektował się. - To jest, nie, nasz... To jest, nie, łososia...
(...)
Naczelny inżynier również postąpił dwa kroki do przodu.
- To jest napad - wyjaśnił rzeczowo. - Chuligański, dla ścisłości. Albo pan odda łeb, albo zostanie pan pobity, a tu się wszystko zdemoluje. Gdzie pan ma ten łeb?
- Jaki łeb...?!!!
- Łososia... Tfu, łosia.
- No co? - odezwało się dumnie schodząc ze schodów widmo o rysach twarzy Włodka. - Źle?
- Faktycznie - przyznał słabo Janusz, nieco ochłonąwszy. - Mało jaskrawe i nie rzuca się w oczy...
- W każdym razie do niczego niepodobne - powiedział niepewnie Karolek, gapiąc się na drzewa. - Na pierwszy rzut oka nikt nie powie, że to światło.
(...) W chwili kiedy demontaż rury z rusztowań tynkarskich wydawał się nieunikniony, do zrozpaczonej, gorączkowo szepczącej grupy dziko zdenerwowanych upiorów dobił jeszcze jeden upiór w postaci kierownika administracyjnego, który dopiero teraz oderwał się ostatecznie od swoich obowiązków.
Kierownik administracyjny zemocjonowany był do tego stopnia, że nie zauważył żadnej osobliwości w oświetleniu ogrodu. Doznał jedynie wrażenia, że wszyscy bardzo źle wyglądają, co przypisał przepracowaniu.
- Światło musi być nietypowe. Wiecie, nie za bardzo jaskrawe, żeby nie zwracało uwagi.
- Zrobisz coś takiego, jakby blask księżyca - poradził Lesio.
- Czy i słowików sobie życzysz...?
- Dla zagłuszenia hałasu lepsze byłyby gęsi - podsunął Janusz.
- Co do cyjanku, to sprawdzono, że dopuszczalna dla człowieka dawka wynosi sto miligramów na jeden kilogram paszy szczura dziennie...
- Co takiego...? - wyrwało się Karolkowi.
- Nic. Paszy szczura. Co oznacza do zero pięć miligrama dziennie na jeden kilogram człowieka.
- Ty, a czy to wszystkie naukowe dzieła tak wyglądają? - zainteresował się Janusz. - Dlaczego to jest w takich strzępach? Każdy, kto czyta, popada w zdenerwowanie?
- Nie żartuj! - zdziwił się Lesio. - Krokodylom dają mięso?
- A co im mają dawać? Rodzynki w czekoladzie?!
- Jeżeli ludność wiejska wykupuje mięso w miastach, to znaczy, że już wszystko stoi na głowie - zawyrokował posępnie Janusz.
- Naprawdę jadłbyś łosia pod ochroną? - zgorszył się Karolek.
- Po śmierci już nie był pod ochroną.
- Ale był za życia. Chronionej przyrody pożerać nie będziemy! Możemy pożerać taką, która się szybko rozmnaża.
- Szczury... - podsunął Lesio zachęcająco.
- Kto chce jajeczko na miękko? - spytał zachęcająco, wkraczając do pokoju z garnkiem, wypożyczonym ze służbowej kuchenki. - Będę gotował. Umiem. Z zegarkiem w ręku. Jedno jajko zastępuje jakąś szaloną ilość mięsa.
Karolek, Barbara i Janusz odwrócili się natychmiast ku niemu.
- Białko zwierzęce... - zaczął Janusz tonem ponurego protestu.
- A jajko to co? - przerwał mu Lesio buntowniczo. - Roślinne? Kura zalicza się do fauny, chociaż jest ptakiem, poza tym, o ile wiem, jajka składają węże, krokodyle i jakieś stworzenie z Australii. Zapomniałem jak się nazywa.
Jest wstrętnie i człowiek musi przeciwdziałać, żeby nie stracić resztek nadziei. Od czasu do czasu życzymy sobie zjeść prawdziwe, świeże, dzikie jajko i ja nie zgadzam się na świat, w którym takiego nędznego życzenia nie można spełnić!
- Kury zamienili na pawie, w oborze zamiast krów trzymają pieczarki! - wytrząsał się Janusz. - W chlewie może nie być świń, tylko na przykład krokodyle! A zamiast gęsi może strusie, co? Też mają pióra!
- Zdaje się, że otacza nas jakaś strasznie skomplikowana rzeczywistość! - westchnął Karolek (...).
- To jest stonka? Skąd wiesz?
- Widziałem. Interesowałem się. Znam ją osobiście.