cytaty z książek autora "Per Wahlöö"
Wprawdzie do Bożego Narodzenia pozostawał jeszcze miesiąc, ale zaczęła się już orgia reklamy i histeria zakupów, szybko i niepowstrzymanie niczym dżuma szerzyła się wzdłuż ozdobionych girlandami ulic handlowych. Epidemia była nieustępliwa i nie można było przed nią uciec. Wgryzała się w domy, przenikała do mieszkań, zatruwała i zwyciężała wszystko i wszystkich na swojej drodze. Dzieci już płakały z wyczerpania a ojcowie rodzin zadłużeni byli aż do następnego lata.
Przed ambasadą Stanów Zjednoczonych przy Strandvagen i wzdłuż prowadzących tam ulic czterystu policjantów
walczyło z dwakroć większą liczbą demonstrantów.
Policjanci wyposażeni byli w bomby z gazem łzawiącym,
pistolety, bicze, pałki, samochody, motocykle, krótkofalówki, megafony, psy gończe i rozhisteryzowane konie.
Demonstranci zbrojni byli w list-petycję i papierowe
transparenty, które coraz bardziej rozłaziły się na ulewnym
deszczu.
Martin Beck usłyszał własny głos:
- Czy pani Mard była widzialna w tej sytuacji?
Brawo. Najlepsza odpowiedź brzmiała oczywiście: Nie, była niewidzialna.
Kobieta obserwował go ze strachem w oczach, jakby się spodziewała, że zobaczy bombę, karabin maszynowy albo prezerwatywę.
Martin Beck kichnął.
- Na zdrowie!(...)
- Dziękuję - powiedział Martin Beck.
- Za co?
- Za "na zdrowie".
- Aha. Mało kto dziękuje. Raz pewien fotograf prasowy stłukł żonę na kwaśne jabłko i wyrzucił nagą na śnieg, bo nie podziękowała, kiedy powiedział "na zdrowie". W Nowy Rok. Rzecz jasna, był w sztok pijany.
Mama zawsze mu dogadzała i wyręczała we wszystkim. Nie oczekiwała od niego pomocy w zmywaniu, ani w ścieleniu jego łóżka. Pojął złe strony tej troskliwości dopiero wtedy, kiedy się wyprowadził. Okazało się, że ma dwie lewe ręce.
Aż się nie chce sprzedawać tych dzisiejszych gazet. Same kłamstwa, świństwa i nędza.
Ledwo się zdąży zauważyć, że było lato, a już z powrotem zima.
Socjologowie zdolni są do wszystkiego, najgorszego można się spodziewać (...).