„Chcę ocalić od zapomnienia życie na emigracji” – mówi Ewa Zadrzyńska-Głowacka

BarbaraDorosz BarbaraDorosz
28.09.2022

Liczne dzieła sztuki i ich twórcy, wciąż żywi, choć już dawno pożegnali się z naszym światem. Opowieści zaklęte w obrazach i rzeźbach, które mówią więcej o życiu ich właścicieli niż oni sami. To wszystko dzięki pięknym wspomnieniom Ewy Zadrzyńskiej-Głowackiej, która niczym muzealny kustosz strzeże swojej rodzinnej kolekcji zebranej w ukochanym mieszkaniu na nowojorskim Manhattanie. Każde dzieło sztuki to inna historia warta opowiedzenia. To wreszcie świetny wstęp do głębszej opowieści o Głowackich na emigracji w Ameryce, gdzie napisali oni nowy rozdział swojego życia. O trudnych decyzjach, wyjątkowych momentach i sztuce rozmawiam z żoną Janusza Głowackiego i autorką wspomnień zebranych w książce „Głowaccy. Arka na Manhattanie”.

„Chcę ocalić od zapomnienia życie na emigracji” – mówi Ewa Zadrzyńska-Głowacka Materiały wydawnictwa

[Opis wydawcy] Głowaccy: Ewa i Janusz. Arka na Manhattanie, czyli ich mieszkanie w Nowym Jorku. Tam w latach 80. i 90. schronić się mogli artyści z Polski, ale nie tylko. Tam autorka spędziła ponad trzydzieści lat. Najpierw z mężem i córką, potem tylko z mężem, a teraz solo. Wśród tych samych obrazów, prawie tych samych mebli i prawie tych samych książek.

Jest to bezpieczny i duży – jak przystało na arkę – apartament. A w nim przedmioty więcej lub mniej wartościowe: solidna grzałka z czasów PRL-u i przedwojenne wydanie Historii literatury polskiej profesora Ignacego Chrzanowskiego, wspaniałe prace Andrzeja Czeczota i Andrzeja Dudzińskiego, sióstr Bożeny i Alicji Wahl, Hanny Bakuły i Rafała Olbińskiego, Feliksa Topolskiego i Jana Sawki. Ostatnio do kolekcji dołączył z wizytą czasową oryginalny rysunek Matisse’a.

Opis kolekcji państwa Głowackich jest pretekstem do opowieści o życiu autorki na wyspie Manhattan wśród elit intelektualnych i wśród bezdomnych, wśród kolekcji Metropolitan Muzeum i skarbów znalezionych na ulicy. Jest to również opowieść o kłopotach i sukcesach, o małżeństwie i rozpadzie małżeństwa.

I wreszcie to głos kobiety niezależnej, pisarki, która założyła korporację i kilkakrotnie zmieniając zawody, przeżyła wśród burzliwych fal Manhattanu. Pracowała jako pomocnik przy produkcji filmowej i jako dziennikarka, jako pisarka i copywriterka, bizneswoman i reżyserka filmowa.

Książka jest bogato ilustrowana pracami Jana Glińskiego i zdjęciami dzieł sztuki, mieszkania oraz fotografiami z archiwum rodziny Głowackich.

„Chciałam go przytulić, ale się powstrzymałam. Nie przytula się dziewięćdziesięcioletnich sąsiadów w windzie pomiędzy trzecim a czwartym piętrem na West End Avenue w New York City”.

Ewa Zadrzyńska-Głowacka „Głowaccy. Arka na Manhattanie”

Barbara Dorosz: Rozmawiamy w przeddzień premiery pani książki „Głowaccy. Arka na Manhattanie”. Zanim jednak czytelnicy sięgną po tę pozycję, chciałabym, aby przybliżyła pani kulisy swojej emigracji do Stanów Zjednoczonych.

Ewa Zadrzyńska-Głowacka: Dwa słowa: stan wojenny – i można powiedzieć, że wszystko staje się jasne. Ale każda emigracja ma swoją oryginalną historię.

Dostaliśmy zaproszenie do Londynu – Janusz 16 grudnia 1981 roku miał premierę „Kopciucha” w Royal Court Theatre. Wyleciał z Polski na początku grudnia, by być na próbach do spektaklu. Ja zmieniłam datę wylotu na 13 grudnia. Wszyscy wiemy, że tego dnia ogłoszono w Polsce stan wojenny. Na Okęciu dowiedziałam się, że wszystkie loty zostały odwołane, a ja musiałam zostać w kraju. Z oczywistych względów Janusz postanowił pozostać za granicą. Nawiasem mówiąc, przedstawienie było wielkim sukcesem, sztukę reżyserował Danny Boyle, ten sam, który dwadzieścia osiem lat później dostanie Oscara za film „Slumdog. Milioner z ulicy”.

Podczas pobytu w Londynie Janusz dostał zaproszenie do Bennington College w USA, gdzie poprowadził kurs dla studentów o Dostojewskim. Ja dołączyłam do niego w 1983 roku.

Jednak trzeba to jasno powiedzieć – gdyby nie stan wojenny, nigdy byśmy z Polski nie wyjechali.

Arka na Manhattanie, czyli tytułowy niemy bohater książki a zarazem mieszkanie, w którym spędziła pani ponad trzydzieści lat swojego życia, nosi dość oryginalną nazwę. Kojarzy mi się z pewnego rodzaju azylem, w którym jest bezpiecznie i gdzie dla każdego znajdzie się miejsce.

Może nie dla każdego, to za daleko idące wnioski – przecież i na arce Noego miejsca starczyło tylko dla wybranych. W naszym mieszkaniu przede wszystkim przechowały się wyjątkowe obrazy i grafiki naszych przyjaciół i nie tylko. Wielu autorów tych dzieł zdecydowało się wrócić do Europy, wielu już nie żyje. Ale na arce, w sercu Manhattanu, zostały ich dzieła i wspomnienia z tamtych czasów, czym dzielę się na łamach książki.

Swoje wspomnienia zadedykowała pani Januszowi Głowackiemu, swojemu, cytuję, „najlepszemu byłemu mężowi”. Wspomina pani na przykład śniadania w „towarzystwie” Barańczaka, Zagajewskiego czy Różewicza…

I jeszcze Eliota i Grochowiaka, bywał też Jesienin. Ale to nie znaczy, że codziennie, soląc jajko na miękko, Janusz coś recytował. Pewnie zdarzyło się to dwadzieścia, może trzydzieści razy, ale to były wspaniałe momenty, takie, które zapadają w pamięć. Jeśli chodzi o przywołanego Jesienina, Janusz napisał ze swoją drugą żoną, Oleną Leonenko, spektakl „Jesienin”, który był wystawiany w teatrze Ateneum. Niestety nie widziałam go. Byłam wtedy w USA.

Zdarza się pani tęsknić za przeszłością, za tymi wyjątkowymi momentami?

Jeśli mam czas – zawsze. Z natury jestem sentymentalna, ale nie zawsze wychodzi mi to na dobre. Staram się więc nie marnować czasu na roztkliwianie się nad życiem, nad przeszłością, nad sobą etc. W sentymentalnych tęsknotach można utonąć, więc pilnuję się. Zresztą za wyjątkowo wzruszającymi momentami chyba każdy tęskni, prawda?

Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli tęsknimy, to znaczy, że mieliśmy udane życie. Oderwijmy się jednak na moment od sentymentalnych wspomnień. Chciałabym teraz porozmawiać o pani życiu zawodowym, któremu poświęca pani sporo miejsca w swojej opowieści. Była pani – i wciąż jest – kobietą niezależną, kilkukrotnie zmieniającą profesję. Przez lata była pani dziennikarką, pisarką, właścicielką agencji reklamowej, reżyserką filmową. Ciekawi mnie, czy te zmiany były związane z poszukiwaniem swojej życiowej drogi, czy może próbą odpowiedzi na zapotrzebowanie amerykańskiego rynku?

Dostosowywałam się do sytuacji. Całe życie miałam i mam nadal zasadę, że póki uczę się czegoś nowego, jest dobrze. To mój tata wpoił mi to przekonanie. Na pewno nigdy nie miałam i nadal nie mam czasu na nudę. Uważam, że to duży sukces. W Stanach mówi się, że gdy nie wiesz, jaką decyzję podjąć, wybierz „follow the money”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, żeby wybrać tę drogę, która da ci więcej pieniędzy. Tymczasem ja zawsze wybieram tę, która jest ciekawsza i dzięki której czegoś się nauczę.

Czy legitymacja „New York Timesa” była właśnie taką przepustką do lepszego, ciekawszego świata i nowych wyzwań?

Tak, chociaż złudną, bo tak naprawdę nie dawała poczucia bezpieczeństwa. Jednak dzięki pracy w „NYT” poznałam wielu interesujących ludzi, z niektórymi przyjaźnię się do dziś. Na pewno ta praca otworzyła przede mną nowe możliwości i nadała bieg wielu wydarzeniom w moim życiu, ale nic więcej nie zdradzę – więcej ciekawych opowieści czytelnicy znajdą w mojej książce. Nawiasem mówiąc, nie znam wielu dziennikarzy, którzy zawahaliby się przyjąć ofertę pracy w „NYT”, więc ta propozycja była poza kategoriami wahania się. To był niesamowity zbieg okoliczności, który zresztą opisuję dokładnie w „Arce na Manhattanie”.

Jestem świeżo po lekturze pani wspomnień i mogę to tylko potwierdzić. Kończąc ten wątek, zapytam jeszcze, w której roli zawodowej czuła się pani najlepiej?

To bardzo trudne pytanie, na które chyba nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Każda praca, jaką wykonywałam, każda rola zawodowa była dla mnie szalenie ważna. Na pewno w roli businesswoman było bardzo przyjemnie mieć nagle swoje własne, całkiem niezłe pieniądze. Miało to istotny wpływ na dalszą część mojego życia.

Stół był zawsze znacznie lepszy od nas. Miał w sobie pamięć wspaniałej porcelany, irlandzkich obrusów i równo ułożonych srebrnych sztućców. A my nawet w kreacjach Armaniego byliśmy gorsi.

Ewa Zadrzyńska-Głowacka „Głowaccy. Arka na Manhattanie”

Opis kolekcji stał się pretekstem do opowieści o pani życiu osobistym, jednak wciąż jest to świetny przewodnik po artystycznej części pani mieszkania. Ciekawi mnie, czy lokalizacja dzieł to dzieło czystego przypadku czy jednak przemyślana decyzja?

Pół na pół. Janusz miał wyczucie stylu i przestrzeni. To on szukał miejsc dla obrazów i zawsze wiedział, jaki układ będzie najlepszy. Niektóre obrazy zmieniły swoje położenie, jednak wciąż wiele z nich zostało w miejscach zaproponowanych przez Janusza, co zauważyłam, oglądając zdjęcia. Kolekcja ciągle żyje. Ostatnio młody kubański artysta, Lazaro Medina Hernandez, przyjaciel mojej przyjaciółki, zatrzymał się w arce na weekend i zachwycił się grafiką Andrzeja Dudzińskiego. Powiedział, że ten twór-stwór Andrzeja przypomina mu jego minirzeźby. Przysłał mi później zrobioną ze sznurów własną minirzeźbę, która teraz stoi pod grafiką Andrzeja. Fantastycznie do siebie pasują.

Czym właściwie jest dla pani sztuka? Po lekturze „Arki…” przekonałam się, że zajmuje szczególne miejsce w pani sercu.

Bardzo lubię muzea. Nawet te nie najlepsze. Dużo podróżuję po Stanach i tu prawie każde większe miasto ma swoje muzeum. Robert Hughes, wybitny krytyk sztuki, już trzydzieści lat temu napisał, że muzea w Stanach powoli przejmują rolę kościołów. W niedzielę elegancko ubrani ludzie uważają za punkt honoru oczyścić głowę z powszednich myśli i pobyć wśród sztuki. Podróżując po Stanach w związku z moim programem Poetry Unites America, przekonałam się, że te muzea stały się centrum życia inteligencji danego miasta. Tak jest w Wichita w Kansas, w Louisville w Kentucky czy w Cleveland w stanie Ohio. W tych muzeach są ciekawe biblioteki, sklepy z książkami i gadżetami, wspaniałe kawiarnie czy restauracje. Kiedy piję kawę w muzealnej kawiarni, np. Atkins Nelson w Kansas City w stanie Missouri, czuję się jakbym była w Nowym Jorku. Bardzo dużo nauczyłam się właśnie w muzeach. Nie bez znaczenia był fakt, że wejściówki do nich były dostępne w bardzo przystępnych cenach. Niestety trochę się to obecnie zmienia.

Wspomniała pani o swoim obecnym projekcie – Poetry Unites America. Na czym polega to przedsięwzięcie?

Jest to mój autorski cykl filmów dokumentalnych, kręconych w różnych stanach, który pokazuje, jak wiele łączy Amerykanów, którzy otwierają się dzięki swojej miłości do poezji. Wykorzystując integrującą moc poezji, projekt podkreśla, jak łatwo możemy się zjednoczyć i być ponad podziałami politycznymi, rasowymi, religijnymi i kulturowymi. Poezja ma wielką moc i to staram się udowodnić przy pomocy moich bohaterów.

W tym roku zakończyłam Poetry Unites Alabama. Alabama to niesamowicie ciekawy stan, o którym bardzo mało wiedziałam. I jak podkreślił dyrektor programowy PBS, czasami oko „obcego” widzi więcej. Jestem bardzo szczęśliwa, że mój dokument spodobał się i był już trzykrotnie nadany przez stację PBS w Alabamie.

Mieszkanie podobnie do arki Noego oferowało schronienie bardzo wielu osobnikom, którzy inaczej skazani byliby na utonięcie wśród groźnych fal Manhattanu.

Ewa Zadrzyńska-Głowacka „Głowaccy. Arka na Manhattanie”

Janusz Głowacki zdecydował się opuścić Stany, pani córka, Zuzanna, również mieszka obecnie w Warszawie. A czy pani ma plany w najbliższym czasie powrócić na stałe do ojczyzny?

Właściwie to ja żyję w obu miejscach naraz. Na pewno mentalnie.

Dlaczego zdecydowała się pani napisać tę książkę? Jest to w jakiś sposób rozliczenie się z przeszłością, zamknięcie pewnego etapu? A może jeszcze coś innego?

Pandemia i kwarantanna. Nagle zostałam zamknięta w tej mojej wspaniałej arce na parę miesięcy. Nowy Jork opustoszał. Miasto odnotowało największy poziom zakażeń wirusem COVID-19 i nagle my, nowojorczycy, staliśmy się równie „atrakcyjni” jak niegdyś mieszkańcy wyspy zadżumionych. Nikt z moich znajomych spoza Nowego Jorku nie zapraszał mnie już na weekend, skończyły się spontaniczne spotkania. Zresztą ja sama uległam ogólnej panice. I z pokorą pogodziłam się z ogólną wersją, że jak każdy nowojorczyk roznoszę albo mogę roznosić zarazę. Więc ja, „zadżumiona”, żeby nie zwariować, zaczęłam opisywać moje zadżumione życie wśród obrazów. Przez pierwsze trzy tygodnie w ogóle nie wychodziłam z domu. W książce jest cały rozdział poświęcony moim zapiskom z kwarantanny, od których wszystko się zaczęło. A potem zaczęłam opisywać mieszkanie, stylizując nieco swoją opowieść na przewodnik po muzeum. I tak powstała „Arka na Manhattanie”, która, cytując poetę, ocali od zapomnienia wiele momentów z mojego życia i życia polskiej emigracji – ze sztuką w tle. W każdym razie taką mam nadzieję.

Dziękuję za rozmowę.

Przeczytaj fragment książki „Głowaccy. Arka na Manhattanie”:

Głowaccy. Arka na Manhattanie

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka Głowaccy. „Arka Manhattanie” jest dostępna w sprzedaży

Artykuł sponsorowany


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
pasjonatka  - awatar
pasjonatka 01.10.2022 23:18
Czytelniczka

Książka już zamówiona, fakt, że na prezent ale na jubilatkę zawsze można liczyć, więc i moja ciekawość czytelnicza mam nadzieję zostanie zaspokojona:))

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BarbaraDorosz  - awatar
BarbaraDorosz 28.09.2022 10:30
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post