cytaty z książek autora "Ernest Wit"
letni deszcz
nagi posąg
paruje
*
szum sosen
w starym czajniku
jesienny wiatr
*
zapach morza
z wszystkich stron
jestem wyspą
*
przychodzi do mnie
odziana tylko
w krótką noc
*
sen o tobie
przyklejony do powiek
styczniowy świt
*
śpiew kosa
jej oczy jeden odcień
ciemniejsze od zmierzchu
*
godzina szczytu
kierowca karawanu
wpuszcza mnie...
Lubię dłoń na której opierasz głowę
podnosi ci brew
w mimowolnym zdziwieniu
drugie oko
zmrużone zasypia
przez chłód wiosennej mgły
blady plaster słońca
kwaśny jak cytryna
dotykasz mnie językiem
jak łania lizawki
twarz otwiera się
zaprasza do środka
jesz burgera i sos
cieknie po przegubie
złotooki w omszonym lesie
w przezroczystych pelerynach
przemyj oczy łzami
zobaczysz że to
nie było tego warte
po przejściu pustyni
zanurzamy się w tłumie...
Kiedy szła do salonu, poczuła tę woń wyraźniej. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co ten zapaszek oznacza, i jeszcze nim zapaliła górne lampy, w poświacie docierającej z kuchni zobaczyła mężczyznę leżącego na sofie. Odruchowo cofnęła się o krok i zasłoniła piersi rękami. Serce biło jej bardzo szybko. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała miarowo. Dało się usłyszeć cichy świst oddechu. Ten człowiek spał. Puc obwąchał intruza, który z nieznanych powodów zajmował jego miejsce, po czym przyjąwszy ten fakt do wiadomości, zajął fotel.
Niemądrze z jej strony, że wcześniej o tym nie pomyślała. Prawdopodobieństwo, że zajdzie w ciążę po tym, co zrobiła, było nikłe, lecz przecież realne, tym bardziej że to jeszcze nie był koniec. A ona nie wzięła pod uwagę ewentualności konfliktu serologicznego. Powinna być ostrożniejsza. Nie przewidziała tylu rzeczy. Skąd pewność, że Paweł nie był obciążony genetycznie? Uprzytomniła sobie, jak bardzo ryzykowała. Usprawiedliwiało ją to, że trudno jest postępować rozważnie, kiedy się robi coś immanentnie szalonego. Zupełnie jak w powieściach kryminalnych. Sprawca, choćby nie wiadomo jak przebiegły, zawsze coś zepsuje, zrobi coś nielogicznego, ponieważ to, na co się waży, czyli przestępstwo, jest czymś zasadniczo sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem.
Król żelatyny nie opowiadał bajek, mówił poważnie. Za uwiedzenie córki nie ofiarowywał legendarnej połowy królestwa, tylko płacił uczciwie gotówką w rozsądnym wymiarze. Co do ręki królewny, to owszem, chętnie by widział jedyną córkę przed ołtarzem w białym welonie u boku męskiego wybawiciela, rycerza wywodzącego się ze znamienitego rodu, ale nie robił z tego wielkiego halo. Żelatynowy monarcha hołdował tradycyjnym wartościom, nie aprobował małżeństw jednopłciowych ani jakichkolwiek form homoseksualnych związków partnerskich, których legalizacji był przeciwny. Nie był jednak do tego stopnia konserwatywny, aby za wszelką cenę nalegać na ślub dziedziczki swojej fortuny, zwłaszcza z byle kim.
– Ale Agnieszka ma własne mieszkanie. Ty się nigdy czegoś takiego nie dorobisz – Krystyna wykonała szeroki gest wolną od napitku ręką, zakreślając komfortową przestrzeń wokół nas.
Kulą w płot. Po wyrazie twarzy poznałem, że Agnieszce nie przypadł do smaku ten argument. Luksusowy penthouse nie był jej osiągnięciem. Ojciec jej kupił. Tak jak wszystko inne. Wątpię, czy posiadała cokolwiek, na co sama by zapracowała, co byłoby jej dziełem. Może właśnie dlatego pragnęła urodzić dziecko. Chciała udowodnić sobie i innym, że jest coś warta. Że nie tylko bierze, ale może coś dać. Czy istnieje rzecz cenniejsza na świecie, którą można dać, jak życie? Czym jest stworzenie projektu, maszyny, technologii albo wielkiej firmy wobec stworzenia jednego małego człowieka? Już nie mówiąc o tym, że dla większości ludzi dziecko jest jedyną szansą, żeby zrobić w życiu coś, co by miało ręce i nogi.
Łagodne środki, takie jak lewatywa z wody święconej, którą ksiądz Marek z pomocą przełożonej aplikował opętanej dziewczynie niczym matce Joannie od Aniołów, nie wystarczały. Trzeba było krępować, zawiązywać oczy przepaską, wkładać drewniany kołek między zęby. Pot, krew i łzy nie były udawane. Szatan wył z bólu, kiedy go wypędzano. Rozkoszą było patrzeć, jak cierpi.
Z unieruchomionej sznurami rudowłosej dziewczyny o białym jak mleko ciele szatan łatwo nie chciał wyjść. Weronika była cicha, spokojna, łagodniejsza i grzeczniejsza niż inne wychowanice, ale popełniła ciężki grzech. Pozwoliła, żeby zabito jej nienarodzone dziecko. Kiedy ksiądz Marek spoglądał na nią podczas odmawiania różańca, brała go litość. Weronika żałowała. Wyspowiadała się i okazała skruchę, chciała odpokutować. Ksiądz Marek udzielił jej rozgrzeszenia. Przymykała oczy podczas przyjmowania komunii. Kładł hostię tak, aby swoim palcem nie dotknąć jej wilgotnego, różowego języka.
Tajemnicą poliszynela był również fakt, że arcybiskup wykorzystuje swoją pozycję dla zaspokojenia niemałych potrzeb seksualnych. Wiadomym było, że wybiera sobie co ładniejszych kleryków, żeby mu usługiwali w pałacu, gdzie obmacywaniu, ściskaniu i całowaniu nie było końca. Wielu seminarzystów ulegało tym awansom ze względu na przyszłą karierę i bez większego oporu miękko lądowało w łóżku metropolity. Inni się opierali i wpadali w depresję. Jeszcze długo po zakończeniu terapii biegali do ubikacji wymiotować, kiedy widzieli arcybiskupa Spychalskiego w telewizji na czele religijnego orszaku. Kilku oblubieńców metropolity zrzuciło sutanny, paru zaliczyło pobyt na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, jeden popełnił samobójstwo.
– Czytałem powieść kryminalną, w której jest zakład, gdzie produkują niemowlęta. W różnych celach. Do adopcji, na organy do przeszczepów. Trzymano tam kobiety, którym wszczepiano do macicy zarodki uzyskane metodą in vitro, a one donaszały ciążę i rodziły dzieci.
– Surogatka! – Prokurator Rybacka stuknęła się dłonią w czoło. – Że też o tym nie pomyślałam.
– Inaczej matka zastępcza. W Indiach i Pakistanie to legalny proceder. Kobiety za opłatą wynajmują się jako surogatki dla rodziców z Europy i Ameryki. Przypomniało mi się to w związku z tą utopioną dziewczyną. To, że nie była genetyczną matką martwego dziecka z lasu, nie znaczy, że go nie urodziła. A jeśli tamto dziecko urodziła, wtedy to właśnie ona, o ile dobrze pamiętam przepisy kodeksu rodzinnego, była według prawa jego matką. Kodeks nie wspomina nic o genach, mówi tylko o urodzeniu dziecka.
– To jest dobre!
Po zapoznaniu się z nieważną rzeczą, o jakiej pilnie powiadomiło go urządzenie, Tymon przy okazji przewinął newsy i przeskanował nagłówki artykułów. Zawsze tak robił. Jak już dotknął ekranu, to musiał go przez minutę lub dwie pogłaskać. Był tam między innymi artykuł z następującym wprowadzeniem: penis może zaskoczyć, im mniejszy na starcie, tym większa erekcja. Wstęp był zilustrowany zdjęciem kobiety, która unosi ręce w geście triumfalnej radości, jakby wygrała sukienkę na loterii. Znał to zdjęcie. Wykorzystywano je do innych artykułów o seksie. Ale Tymon najbardziej lubił fotografie aktorek i piosenkarek z podpisem: „Ona już tak nie wygląda”.
– Co?
Natalia oderwała wzrok od mokrej szyby i spojrzała na Tymona.
– „Żebraczki pokłóciły się na placu Świętego Piotra w Watykanie. Podczas bójki wypadły im garby”.
Był jeszcze Jaśko, młody księżulo prosto po seminarium, który sprawiał wrażenie zawstydzonego tym, co robi, chociaż nie robił niczego złego. Iga raz mimo woli wyobraziła go sobie w łóżku z kobietą. Albo z mężczyzną, kto to wie. Miał dziecinną twarzyczkę i tak śmiesznie kiwał głową, kiedy się rzucało ofiarę na tacę, zupełnie jak mechaniczny aniołek przy żłóbku po wrzuceniu pieniążka do skarbonki. Jednak w odróżnieniu od mechanicznego aniołka, który tylko kiwał główką, ale nic nie mówił, młody ksiądz powtarzał …zapłać …zapłać …zapłać, co znaczyło „Bóg zapłać”, ale pierwsze słowo wypowiadane było przez niego tak cicho i niewyraźnie, że właściwie nie było go słychać. Słyszało się tylko …zapłać …zapłać …zapłać. Iga zastanawiała się, kiedy ten świeżo zrobiony ksiądz zdążył nabrać maniery łykania słowa „Bóg”, co byłoby zrozumiałe u starego wyjadacza.
Skąd wiesz, że ja cię nie kocham? Bo nie gram na gitarze i nie śpiewam serenady? W dupie masz moje uczucia. Nie wiesz, co czuję. Gówno cię to obchodzi”.
„Nie oszukujmy się. Ty tak samo kochasz piękne łanie, co chodzą o świcie po leśnej polanie. A potem podnosisz strzelbę z lunetą i do nich strzelasz. Wspaniały, męski myśliwy. Nie mają szans. Zanęcasz je, wykładasz paszę w jednym miejscu, żeby się przyzwyczaiły i czuły się komfortowo. A pewnego dnia: pif-paf!”
„Gdyby nie darowizna od Sebastiana, Tymon byłby biedny jak mysz kościelna. Dobrze wiesz, że nigdy by się niczego nie dorobił. Zawsze byłby nikim. To taki typ człowieka. Dopiero od tamtej chwili zrobił się lepszym kandydatem na męża ode mnie”.
„I tu cię zaskoczę, Leon. Byłam pewna, że od ciebie odejdę, jeszcze zanim Sebastian dał wam te pieniądze. Wiesz dlaczego?”
„Po tamtym? Wielki dramat. Po prostu wypiłem parę głębszych. Za mocno nie protestowałaś. Miałaś taki orgazm, że ci się uszy trzęsły”.
„Po tamtym czy nie po tamtym, bez znaczenia. Nikt ci nie powiedział, że pieniądze to nie wszystko? Było na ten temat sto romantycznych komedii. Tragedii nie liczę. Nie pomyślałeś, że kobieta może mieć biednego męża i czuć się damą? Nie pomyślałeś, że kobieta może mieć bogatego męża i czuć się szmatą?
Matka otwiera drzwi i wchodzi do środka. Lena wchodzi za nią, ale ledwo przekracza próg, zresztą to wystarcza, pokój jest mały. Tamara staje z tyłu i patrzy na chorego mężczyznę przez ramię Leny. W pokoju ojca śmierdzi ojcem. Okno zamknięte. To był kiedyś jej pokój. Spała tu, bawiła się, uczyła. Czytała, podziwiała rzeźby i obrazy, słuchała muzyki. Oglądała filmy, marzyła, tęskniła, śmiała się i płakała.
– To jest moja kochanka – mówi Lena do byłego ojca, odwraca się i całuje Tamarę. – Jest malarką. Kiedyś jeden jej obraz będzie wart więcej niż całe to mieszkanie. Dorobek waszego życia. Gdyby nie komuna, nawet tego byście nie mieli.
Ojciec patrzy na dziwnie ubrane kobiety. Leży na tapczanie, ma na sobie sprany szlafrok, nogi przykryte kocem.
– Twoja była córka przywiozła pieniądze na operację. – Lena rzuca papierową torbę na nogi ojca w taki sposób, żeby wysunęły się z niej pliki banknotów. – Słyszałam, że twój wspaniały rząd, który kochasz bardziej niż córkę, wydał miliardy na łgarstwa i kampanię nienawiści w telewizji i zabrakło mu pieniędzy na ratowanie życia chorym ludziom.
– O nic nie prosiłem.
– Może myślałeś, że zdechłam? Nie zdechłam, jak widzisz. Normalnie żyję. Za to twój rząd każe zdychać tobie. Co mu tam jeden głos mniej.
Ojciec milczy, odwraca głowę w tę stronę, gdzie na stoliku stoi mały telewizor.
– Nie chcesz rozmawiać z córką? To włącz sobie telewizor i posłuchaj wiadomości o tym, jak geje, lesbijki i zwolennicy aborcji niszczą rodziny i obrażają Boga. Tylko że ani rząd, ani Bóg nie pomoże ci na raka, a lesbijka i zwolenniczka aborcji tak. Właściwie nawet nie jestem lesbijką, jestem biseksualna. Czy ty w ogóle wiesz, kto to jest osoba biseksualna? Nie wiesz. Ty nawet nie wiesz, kto to jest pedofil. To ja ci powiem. Pedofil to taki facet w sutannie, co kocha dzieci.
Życie bez sensu jest absurdem, mimo że sam sens jest absurdem. Bezsensowny absurd nadaje życiu absurdalny sens, bez którego życie jest bezsensownym absurdem. Błędne koło się toczy i toczy, podskakując od czasu do czasu na wybojach.
Barbara zaśmiała się, patrząc na zieloną flaszkę jałowcówki. Przenikliwość zaprawiona kropelką. Poczucie humoru wzmocnione gorzkim trunkiem. Kiedy otwierała jałowcówkę, pojawiał się dowcip. Wyskakiwał jak dżin z butelki. W samotny zimowy wieczór w pustym mieszkaniu.
Upić się, to jest umrzeć na chwilę. Odpocząć od siebie, od życia. Zdrzemnąć się na tamtym świecie i wrócić. Z kacem, ale wrócić. Byle nie za mocnym. Z mocnym kacem Barbara czuła się jak zombie. Na trzeźwo niekiedy też.
Jej chora matka będzie jeszcze żyła ze trzydzieści lat. Dziękować Bogu i medycynie czy przeklinać pod nosem? Rodzice żyją tak długo, że ich śmierć nie przynosi dzieciom żadnego pożytku. Tylko ulgę. Kiedy jej matka w końcu umrze, ona sama już będzie stara i chora. Spadek pójdzie na opiekę, lekarzy, leki, sanatoria. To się dopiero Barbara będzie cieszyć życiem. Użyje sobie za wszystkie czasy.
Maria się budzi i kontaktuje z Hanną. Hanna udziela jej rady. „Każda relacja przechodzi kryzys. Spróbuj podnieść temperaturę związku. Seksowna bielizna, gadżety, zabawki. Przywiozę ci coś fajnego”.
Nie pomogło. „Bardzo ładne stringi. Czy to amarant?” Edward się uśmiecha. To wszystko. Większą radość budzi w nim krój bielizny niż jej ciało. Kładzie się do łóżka i zasypia. Miał trudny dzień.
Maria zdaje relację Hannie z tego, co zaszło. „Amarant? Normalny facet nie wie, co to jest amarant” – mówi Hanna. Normalny facet.
Maria odebrała wywołanie bez wiedzy Edwarda. Zakodowany kontakt dwukrotnie sygnalizował próbę połączenia. Za drugim razem Maria zareagowała.
Przedtem robiła to tylko za zgodą Edwarda. Prosił ją, żeby odebrała, kiedy osoby z pracy chciały się z nim skontaktować. Dwa razy, kiedy telefonował ojciec. Zamieniała z nimi kilka słów melodyjnym, głębokim głosem, po czym oddawała smartfon Edwardowi. Głos Edwarda był w typie, który kobiety lubią najbardziej, głęboki baryton. Barwa głosu jest ważniejsza niż rozmiar penisa, Hanna powiedziała.
Wiedząc o tym, jak szybko nudzi się sam seks, choćby najbardziej wymyślny, Rudolf naciskał na włączenie w zakres funkcjonalności botów umiejętności generowania opowieści, którą nazywał funkcją Szeherezady. Miał rację. Boty z funkcją Szeherezady cieszyły się większym powodzeniem i dłużej były z klientami.
Zgrabna, jasnowłosa dziewczyna, którą nazywał Lalka, zaprojektowana została dla starszych panów, ale i u młodych mężczyzn znalazłaby uznanie. Chłopak o imieniu Brian, w zamyśle model przeznaczony dla gejów, był właściwie uniwersalny.
Oba chatboty seksualne powstały dla klientów z wyższej półki. Ze względu na wysoką jakość wykonania powłoki cielesnej, a przede wszystkim z powodu sprawności sieci neuronowej, obsługującej ich inteligencję, słuszniej byłoby je nazwać superbotami. Rudolf powstrzymywał się przed użyciem zanadto obciążonego złymi konotacjami słowa „nadludzie”. Mimo wszystko to były tylko antropomorficzne komputery kwantowe.
Na drugi dzień powiedziałam mu, że z nim zrywam, odchodzę, a on się zaczął brechtać i powiedział, że mu chyba ze śmiechu dupa odpadnie. Potem był poważny, na mnie patrzy i mówi:
– Dojebałaś jak dzik w sosnę, Lalka. To ja mogę skończyć z tobą. Kleisz?
Naprawdę się wkurwił, i znowu mi dał wycisk, i powiedział, że mnie zatłucze jak sukę, jak jeszcze raz wydam jego pieniądze bez opowiedzenia. I do roboty. Mam odrobić dług. Ale ja nie mogłam, bo mnie wszędzie bolało. Nie mogłam nic jeść i krwią się posikałam. Wieczorem ubrałam byle co i pojechałam busem na dyskę w sąsiedniej dziurze i tańczyłam całą noc z wiochmenami, ale żaden nie tańczył tak jak Brian. Chcieli mi wrzucić pigułkę gwałtu do drinka, ale nie ze mną takie numery, do klopa gwintować rurkę, powiedziałam, a oni że harda suka jestem, fak ju lalka. Rano długo czekałam na powrotnego busa, ale nie przyjechał, już miałam iść, ale zaczęło padać, to zatrzymałam brykę, żeby mnie nadziany gościu podwiózł do miasta, a on zajarzył michę i powiedział okej. Skręcił w lasek i już wiedziałam, że będę mu siorbać pisiora albo chce się bzykać. Żeby mnie chociaż do hotelu zabrał, a nie w lesie jak tirówa. Mi się żyć odechciało.
Rudolf podniósł rękę, wstrzymując opowiadanie Lalki. Wystarczy. Zachciało mu się spać.
Konigsberg to zbyt poważne nazwisko dla komika, ale czego można się spodziewać, jeśli człowiek się rodzi w Brooklynie, gdzie wszyscy są tak nieszczęśliwi, że nikt nie myśli o samobójstwie? Takie nazwiska jak Lupowitz, Rosenzweig czy Weinstein, że już nie wspomnę o starym Fleischmanie, który chorował na raka prostaty, nie brzmią za grosz śmieszniej, jeśli nosisz aparat słuchowy.
Dlatego zacząłem opowiadać dowcipy w kafejkach Greenwich Village. Lepsze to niż chodzenie do szkoły dla opóźnionych umysłowo nauczycieli i tylko trochę mniej zabawne niż granie na klarnecie. Moim koronnym numerem był kawał o pani Sarze Rosenkrantz, którą jej mąż, pan Daniel Rosenkrantz, obwoźny sprzedawca srebrnych wykałaczek, zastaje w łóżku z panem Schneiderem, tym, co ma sklep żelazny zaraz za piekarnią, co to go za bezcen kupił od pana Salomona Hirscha, na co pani Resenkrantz woła w najwyższym zdumieniu: Danny! To ty? W takim razie z kim ja leżę w łóżku? A jeżeli nawet wtedy goście się nie śmiali, to po prostu mówiłem, że kiedyś będę światowej sławy reżyserem i dostanę Oscara.
Heteroseksualni mężczyźni nie czytają. Biseksualni czytają rzadko, jeszcze mniej niż homoseksualni. Poziom czytelnictwa panów reprezentujących takie orientacje jak pedofilia, zoofilia czy nekrofilia pozostaje niewiadomą, ale zważywszy na szczupłość tej kategorii czytelników, nie ma to dla nas większego znaczenia. Natomiast zdecydowanie czytają kobiety, i to bez względu na preferowaną opcję. Panie są w tej dziedzinie bezkonkurencyjne.
Co działa na nasze czytelniczki? Czasem magia nazwiska, czasem magia tytułu, czasem magiczna treść. Jest to fenomen, który przestaliśmy zgłębiać. Radzimy się wróżki poleconej nam przez firmę doradczą.
Co do określenia wielkości nakładu, to zazwyczaj korzystamy z usług jasnowidza, współpracującego z nami na umowę-zlecenie. Zdarza się, że po prostu zakładamy się o to, ile egzemplarzy danego tytułu się sprzeda, po czym wyciągamy z tego średnią. Stosujemy też takie metody jak rzucanie kości i wykładanie kart tarota. Kiedyś dokonywaliśmy analizy fusów z kawy, ale teraz wszyscy pijemy rozpuszczalną, nawet sprzątaczka. Problem polega na tym, że wszystkie sposoby bywają w tej branży zawodne. Poruszamy się trochę po omacku.
– A bo to – odpowiada na to Durny Filip – ksiądz dobrodziej powiadali, coby do Unii nie wstępować, bo bezbożna, psia ich mać, kościoły zamyka, chłopa z chłopem żeni albo babę z babą, i tradycji naszych nie uszanuje, tfu! Tak i my w zeszłych wyborach głosowali na tego, co go nam ksiądz przykazał, bo ten drugi diabeł kostropaty, ancychryst i wróg Pambuka i wszystkich świętych najgorszy.
Młody usiadł, jakby my kto w pysk plunął, sam pewnikiem na tego ancychrysta głosował, psia menda, tak mu źle z oczu patrzy. Ale wójt się na to podniósł z miejsca i tak mówi dla nas:
– A co to księdzu szkodzi, że do Unii wejdziecie i trochę grosza wam skapie? Tak samo w Unii do kościoła co niedziela chodzić będziecie i o deszcz się modlić, i na tacę więcej jeszcze rzucać, i po kolędzie papierek ładny księdzu wpadnie, bo bogatsi będziecie. A co do tradycji i obyczajów waszych, to nic się zmieni, nie bójcie się. Dalej będziecie babę kijem lać, kiedy zupę przesoli. A z żywiną w chlewiku po swojemu postępować będziecie.
Na te słowa śmiech buchnął w izbie gromki, a Jaś Konował oczy spuścił i raka spiekł.
– Wasze wierzenia w poszanowaniu będę – ciągnie wójt swoją przemowę, kiedy uciszyło się – bo Unia tolerancyjna jak rzadko. Powiedzmy, że żona w ciąży będąc, pod żerdką przejdzie. Myślicie, że Unia zabroni wam przeżegnać się i przez ramię splunąć, żeby się dzieciak garbaty nie urodził? A jak walniesz ciężarną babę w plecy, to wiadomo, że jąkatego urodzi, chyba że odczynisz, i do tego Unia nic nie ma. To samo z łykaniem bazi wielkanocnych, dobre na żołądek, i każdy wie, że gałązki brzozowe, co na Boże Ciało ołtarz zdobiły, kusego precz od chałupy odpędzają. Co, może nie odpędzają?
Metafizyczne teksty o naturze Szatana, sensie śmierci, nienawiści i wiecznym potępieniu brzmią może nieco sztampowo i staroświecko w porównaniu z obrazoburczymi tekstami progresywnymi, ale przynajmniej są zrozumiałe dla fanów i nie demoralizują młodzieży.
Album ukazał się nakładem dobrej i lubianej wytwórni Evil & Hate Records, która promuje muzykę środka, i z miejsca spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem szerokiej publiczności i przychylnymi reakcjami większości krytyków, w tym moją.
Również występy sceniczne grupy stosują tradycyjne i umiarkowane środki wyrazu, takie jak urywanie głowy kogutom, darcie Biblii na kawałki, plucie na hostię i kamienowanie krucyfiksu. Krótko mówiąc, jest to bezpretensjonalna, wesoła, nie naruszająca konwencji zabawa dla całej rodziny, zupełnie niepodobna do tego, co się obecnie wyprawia na koncertach offowych zespołów. Nic dziwnego, że występy grupy przyciągają tłumy zwyczajnych miłośników muzyki na takich popularnych festiwalach letnich jak Dark Funeral czy Trash Them All.
– A kiedy on nieraz dla chleba, nie dla nieba chce być księdzem.
– Istotnie, względy finansowe odrywają tu niemałą rolę, nad czym należy ubolewać. Szczególnie niektórzy proboszczowie wiejscy zachęcają młodzież do wstępowania do seminariów, przytaczając argumenty natury materialnej oraz akcentując pewność zatrudnienia. Liczą w ten sposób na wzrost liczby powołań, która niestety spada.
– Przeto żony niech biorą jako i świeccy. Omnes ludzie sumus, nobis tamen esse żonatis concessum est, solos grzech jest ożeniare kapłanos?
– Zniesienie celibatu wpłynęłoby zapewne pozytywnie na liczbę kleryków, ale do tego daleka jeszcze droga. Nie tylko doktryna jest tu przeszkodą, również tradycja.
– Esse scelus księdzo cnotliwam ducere żonam, et non esse scelus kurwam choware kucharkam?
– Pewien procent księży faktycznie żyje w mniej czy bardziej dyskretnych konkubinatach, a nawet ma potomstwo, więc można się zastanawiać, czy nie lepiej by im było wstąpić w związek sakramentalny, ale to wciąż jest sprawa przyszłości i nie można być pewnym, czy społeczeństwo jest na tę zmianę gotowe.
Pamiętajmy jednak, że dokąd żyjemy na tym świecie, nie będziemy wolni od pokus i wyzwań, bo przeciwnicy konsumpcjonizmu znają wartość konsumpcji, znają też jej słabości. Będą jednak bezsilni i bezradni, jeśli znajdą nas bez wytchnienia pracujących i konsumujących.
Przytoczę na zakończenie dialog jednego z mistrzów konsumpcjonizmu z pewnym niebezpiecznym przeciwnikiem. „Potrafię robić to samo, co i ty, i aż nadto: umiem wydajniej pracować i więcej konsumować. Jest tylko jedna rzecz, którą ty potrafisz, a ja nie” – powiedział przeciwnik konsumpcjonizmu. „Cóż to takiego?” – spytał mistrz. „Widzieć w tym sens” – odparł tamten i odstąpił od niego.
Kobieta trzyma kurczowo martwe dziecko jak największy skarb, sama traci przytomność, ale nie chce dziecka wypuścić, coś szalenie poruszającego wydarza się na naszych oczach, widok, który zapewne wywoła głośny protest opinii publicznej. Nie jestem lekarzem, jestem tylko reporterem, ale wiele świadczy o tym, że to właśnie widoczne w tym miejscu, o, proszę o zbliżenie, to tutaj potworne wgłębienie na skroni świadczy o nieodwracalnym uszkodzeniu mózgu dziecka, kości wbiły się w krwawą masę, która stała się teraz pożywką dla much, tego, proszę państwa, nikt by nie przeżył, nawet silny, rosły mężczyzna, a cóż dopiero takie maleństwo. W tym momencie kobieta wyciąga rękę w naszą stronę, ona wzywa państwa na pomoc, apeluje do opinii publicznej, aby coś w tej sprawie zrobiła, aby nie była obojętna, lecz zdobyła się na dobitny głos protestu wobec tego, co się tu dzieje. Wystarczy wysłać SMS-a o treści PROTEST, koszt 7,50. Ręka kobiety zaczyna drżeć, to już koniec, w samą porę, my też musimy kończyć, bo zaraz wchodzą reklamy. Teraz wyciągnięta ręka kobiety opada, głowa leci do tyłu, ciałem wstrząsają drgawki, wypuszcza z objęć martwe dziecko. Kobieta umiera, a my kończymy naszą relację i oddajemy głos do studia, gdzie dalszy ciąg wiadomości i pogoda. Waldku, czy u was też tak ciepło?
Co do Jojcego i innych, którzy na mnie wywarli z tymże sorry ale muszę momentalnie wyjść do wychodka zwanego literalnie WC czyli pokojem odpoczynku w amerykańskich stanach nagłej potrzeby bo czuję nieznośny ciężar odbytu. No więc język rozedrgany mam jak wibrator co się zaciął i nie chce się wyłączyć mimo skończonego orgazmu ale pieprzę tradycyjne formuły bo nie są zapładniające jak seks z gumową lalką przez kondoma i sakramentalna muzyka pop, której miejsce jest w cerkwi prawie sławnej bez łaciny – quod licet bonjovi non licet bowie. Moja twórczość przypomina wypracowanie pieprzniętej gimnazjalistki o umyśle Einsteina, który też nie umiał czytać i pisać aż do chwili kiedy stał się geniuszem i jego teoria okazała się bombą, która zniszczy wszystko na swojej drodze do czarnej dziury we wszechświecie.