cytaty z książek autora "Anna German"
Anna German nie śpiewa piosenek.
Ona śpiewa arcydzieła.
Ile metrów pani sobie mierzy?
To nieistotne,ważne,że jestem wyższa od pana.
Chciałabym bowiem bardzo zapomnieć, wykreślić z pamięci całe dwa lata, by kiedyś móc znowu bez uczucia niechęci zaśpiewać którąś z pięknych piosenek neapolitańskich.
Matka jest przecież istotą najbliższą, jedyną. Zna doskonale wszystkie zalety i słabości swego dziecka. Więc nie trzeba się jej wstydzić ani udawać. Można być sobą i mieć pewność, że się jest rozumianym i ze spokojem, bez uczucia zadłużania się, jak to bywa w stosunku do obcych osób – przyjmować wszelką pomoc okazywaną z nieskończoną cierpliwością i miłością. Bo to jest matka, której jutro może zapłacimy tą samą miłością, choć ona tego nie oczekuje, zupełnie niczego nie oczekuje. Dla mnie obecność mojej matki stała się ratunkiem, błogosławieństwem – wtedy, gdy nadszedł najgorszy czas.
Bardzo kocham babcię, która mnie właściwie wychowała i pozwoliła odziedziczyć po sobie usposobienie. Moja matka musiała całe swe życie poświęcić pracy, nie zawsze zgodnej z jej wykształceniem.
Uważam nawet, że każdy człowiek na ziemi powinien mieć na własność chociaż jedno drzewo.
Lubię się śmiać, ale tylko wtedy, gdy jest mi wesoło. Nawet bez powodu! Uwielbiam taniec i zabawę, ale nie mogłam przybrać na określony z góry czas maski kobiety zupełnie mi obcej pod każdym względem, tylko na pokaz, na sprzedaż, dla reklamy.
Na lotnisku w Neapolu czekał na nas (leciałam oczywiście w towarzystwie Ranucia) kompozytor piosenki, którą miałam śpiewać na festiwalu. Towarzyszyła mu żona, młoda, przystojna kobieta – matka pokaźnej liczby dzieci. Dokładnie nie pamiętam, ale liczba dzieci waha się w mojej pamięci między siódemką a dziewiątką. Zresztą, jeśli popełniam niedokładność, to do tego czasu wyrównana ona została z pewnością na korzyść dziewiątki.
Nie boję się samotności, boję się właściwie (panicznie!) tylko żab.
Po prostu bardzo lubię śpiewać i kiedy udaje mi się zadowolić kogoś, nie sprawić zawodu – ogromnie się cieszę. Kiedy nikt nie widzi, zdarza mi się nawet podskakiwać z radości. To wszystko.
Człowiek nie powinien robić w życiu nic wbrew sobie, wbrew swoim przekonaniom, wbrew własnemu charakterowi. Nic, co by się później miało wspominać z niechęcią.
W czasie na przykład deseru, kiedy każdy normalny, szanujący się mężczyzna – zaspokoiwszy uprzednio głód – zabiera się niezwłocznie do naprawiania świata lub w najgorszym wypadku do komentowania rekordów sportowych – co trzeci Włoch (moja własna statystyka) rozpamiętuje smak zjedzonych dań, dodając do tego improwizacje na zadany (czytaj „zjedzony”) temat. W najlepszym wypadku rozgorzeje dyskusja na tematy damsko-męskie.
Lubię zwierzęta i dlatego uważam, że cyrk jest jednym z najbardziej niegodnych wynalazków tych, którzy szczycą się zajmowaniem górnego szczebla na drabinie ewolucji. Zresztą tresura pozostaje wciąż jednym z najbardziej ulubionych zajęć człowieka. Kiedy nie ma pod ręką zwierzęcia – istoty nadającej się do tego celu ze względu na jej bezbronność – ludzie z upodobaniem tresują się wzajemnie. I robią to już od dawien dawna. Przypuszczam, że skłonność ta zrodziła się w czasach, kiedy ogon oddawał nam nieocenione usługi w przemieszczaniu się z gałęzi na gałąź. Przykładów nie będę przytaczała. Życie codzienne dostarcza nam ich pod dostatkiem.
Nie chcę przez to powiedzieć, że piosenką interesują się wyłącznie nastolatki. Nie, znam szanowne babcie, które potrafią zacytować najnowsze listy przebojów. Ale nikt chyba nie zaprzeczy, że festiwal w San Remo nie jest urządzany przede wszystkim z myślą o paniach w starszym wieku i panach zasypiających w trakcie spokojniejszych śpiewów (wiek pozostaje najczęściej wprost proporcjonalny do zawartości portfela).
Nie przepadałam nigdy za tak zwanym mocnym słowem. Jest to zapewne wina mego wychowania. Babcia jest temu winna, że nie umiem (ba, nie lubię, co najgorsze) pić alkoholu, palić papierosów, kurzyć fajki, no i nie lubię „kwiecistej mowy“.
Ten, kto nigdy w życiu nie miał własnego kąta, zrozumie, jakie to ma znaczenie dla człowieka. Można ciężko pracować przez cały dzień wśród ludzi, ale po pracy trzeba mieć tę zbawienną możliwość odizolowania się w czterech ścianach własnego pokoju, urządzonego według własnych upodobań. Z wiekiem ta potrzeba staje się coraz wyraźniejsza, mocniejsza.
Otóż my, kobiety, bardzo rzadko robimy coś czysto i wyłącznie dla samej sprawy. Najczęściej za przejawem naszego działania kryje się mężczyzna, z miłości do niego dokonujemy tych wszystkich cudów zręczności, dyplomacji, odwagi(!) i poświęcenia. Dla niego zostajemy pilotem odrzutowca, jeśli on lubi się bujać i oglądać chmury w zbliżeniu, dla niego udajemy z powodzeniem najgłupszą z istot – kurę domową – mimo że pasjonuje nas cybernetyka.
Po występie, stojąc jeszcze na estradzie przed mikrofonem, odpowiadać miałam na „wolne pytania” publiczności. Na szczęście, w obliczu możliwości uzyskania tak ważnej informacji, jak „ile pani mierzy” – i to „z pierwszej ręki” – zbladły wszelkie inne sprawy dotyczące sytuacji międzynarodowej, a nawet… piosenki. Ponieważ moje zeznania, że „184 centymetry, bez obcasów”, jakoś nie zadowoliły słuchaczy, znalazłam szybko sposób na usatysfakcjonowanie ich w myśl hasła „nasz klient – nasz pan”. Powiedziałam, że najlepiej będzie, jeśli któryś z panów znanych szanownemu audytorium pofatyguje się do mnie na scenę i stanie obok. Był to na moje szczęście jakiś dryblas – aktor, przy którym stanąwszy bez pantofli, sama sobie wydałam się „średniego wzrostu”! Nie był to bynajmniej mój debiut, jeśli chodzi o tak bohaterski czyn samounicestwienia.