cytaty z książek autora "Karol May"
Kto jednak w górach Gros Ventre nad rzeką Metsur stanie nad mogiłą Apacza, ten powie:
Tu spoczywa Winnetou, wielki czerwonoskóry człowiek”. A gdy kiedyś szczątki ostatniego z Indian zgniją w zaroślach i w wodzie, wtedy szlachetnie myślące i czujące pokolenie stanie przed sawannami i górami Zachodu i zawoła:
Tu spoczywa czerwona rasa; nie stała się ona wielką, gdyż nie dano jej osiągnąć wielkości.
Czasem i we mgle wpadają na siebie ludzie, którzy podczas pogody nigdy by się nie spotkali.
Istnieją bowiem takie słowa, na które odpowiada się tylko pięścią.
Sen przeniósł mnie do domu obłąkanych. Setki wariatów, którzy uważali się za poetów, wyciągały do mnie pękate rękopisy, żebym je przeczytał. Oczywiście były to same tragedie z obłąkanymi poetami jako bohaterami. Musiałem czytać i czytać, bo Gibson stał obok mnie z rewolwerem i groził natychmiastową śmiercią, gdybym przestał na chwilę. Czytałem i czytałem, aż mi pot spływał z czoła. Chcąc się obetrzeć wydobyłem chustkę z kieszeni, zatrzymałem się na sekundę, a w tej chwili Gibson strzelił!
Zło czynione przez kobietę, budzi większą odrazę niż czynione przez mężczyznę.
Nawet w najcięższych chwilach należy mieć nadzieję; nigdy nie pozwoli nam ona zginąć i wyzwala wielkie siły.
- Mężczyzna jest dla kobiety tym, czym podeszwa dla buta.
- Chodząc trzeba ją mocno dociskać?
Taki to był Sam Hawkens, ów mały i chytry człowiek, który umiał każdą sprawę uchwycić z najlepszej strony. Mowę jego nagrodzono kilkakrotnym „uff, uff, uff!” Ale cóż, kiedy popełnił teraz tę zbrodnię, że i mnie wetknął do ręki glinianego śmierdziela. Musiałem więc spróbować tego specjału. Postanowiłem się jednak przemóc. Zdarza się, że tego, kto ten tytoń zapali, trzech ludzi musi trzymać, by się nie przewrócił.
Największymi nieprzyjaciółmi człowieka są jego namiętności.
Odzyskał nie tylko to co stracił przed ucieczką do Ameryki, ale i skarb najcenniejszy, wiarę. Wiara ta umocniła swe korzenie w cierpieniach przeszłości, jak mocna sosna, która korzenie swe oparła o szczeliny skalne i stoi niezachwiana jak głaz. Jego syn stał się wybitnym prawnikiem. Matka zaś jego pełni służbę samarytańską, niosąc pomoc potrzebującym. Gdy się zbliża czas Bożego Narodzenia, przychodzą do niej gromady chorych, wynędzniałych i cierpiących. Dla każdego ma ciepłe słowo, dla każdego leży pod choinką skromny upominek, ale najpiękniejszym darem, którym w dzień Wigilii obdarza łaknących, jest nowina, że dla wszystkich cierpiących narodził się Zbawiciel.
Nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich gospodyni. (...)
— Co tu się świeci Franeczku? — zapytała dziwnie przyjaznym tonem, którego znaczenia wówczas jeszcze nie znałem.
— Choinka — odpowiedział równie uprzejmie.
— Dlaczegóż to?
— Bo jest Boże Narodzenie.
— Dla kogo?
— Dla siebie.
— Od kiedy?
— Od niedawna.
— No, no! Od niedawna... Świeczki spalone tylko o jedną czwartą, a przedtem nie miały połowy. Czym to wytłumaczyć?
— To widocznie gatunek, który się wydłuża przy spalaniu.
— Gdybym znała ten gatunek, kupiłabym całą skrzynię! Przypuszczam jednak, że dawne świece wypaliły się i że dla niepoznaki powsadzałeś nowe.
Nie jestem głupszy od innych, a ministrów wybiera się spośród takich.
Tam na dole wydano już na nich wyrok śmierci, a oni tymczasem łączyli się na całe życie.
Już miałem odchylić po cichu zasłonę w drzwiach, kiedy usłyszałem szmer po lewej stronie. Zacząłem nadsłuchiwać. Doszedł mnie odgłos lekkich kroków i po chwili ktoś stanął przede mną, nie spostrzegłszy mnie.
- Ciemny Włos! - rzekłem z cicha.
- Old Shatterhand! - odpowiedziała. Podniosłem się i zapytałem: - Nie jesteś w namiocie? Dlaczego?
- Tam nie ma nikogo, ażeby nam nie czyniono wyrzutów. Moja siostra jest chora, ja muszę ją pielęgnować, dlatego zabrałam ją do namiotu ojca.
O chytrości kobieca!
- Ale moja broń jeszcze tam jest? - spytałem.
- Tak samo jak za dnia.
- To widziałem, ale strzelby?
- Pod łożem Pidy. Czy Old Shatterhand ma swego konia?
- Czeka na mnie. Byłaś dla mnie taka dobra; jestem ci winien wdzięczność!
- Old Shatterhand jest dobry dla wszystkich ludzi, Czy jeszcze kiedy do nas powróci?
- Tak sądzę. Powrócę z Pidą, który będzie wtedy moim przyjacielem i bratem.
- Czy jedziesz za nim?
- Tak, chcę go spotkać.
- To nie mów nic o mnie! O tym, co uczyniłam, nie śmie wiedzieć nikt oprócz mojej siostry.
- Jestem pewien, że uczyniłabyś jeszcze więcej. Podaj mi rękę, gdyż pragnę ci podziękować!
Indianka podała mi rękę, mówiąc:
- Oby ci się ucieczka udała aż do końca! Muszę już odejść, siostra niepokoi się o mnie.
Uciekł od miłości, nie zastanowiwszy się nawet, czy taka ucieczka jest możliwa.
A gdy kiedyś szczątki ostatniego z Indian zgniją w zaroślach i w wodzie, wtedy szlachetnie myślące i czujące pokolenie stanie przed sawannami i górami Zachodu i zawoła: "Tu spoczywa czerwona rasa; nie stała się ona wielką, gdyż nie dano jej osiągnąć wielkości!".
Wolny Meksykanin? Pierwszy raz słyszę o tym, by ktoś skrępowany więzami był wolny.
Mam zaszczyt uczynić panu propozycję, która mi leży głęboko na sercu i którą muszę wypowiedzieć, jeśli ma wrażliwa natura nie ma się zadławić i sczeznąć jak kanarek karmiony papryką i nasionami cebuli.
Ojcowie wasi przywłaszczyli sobie prawo narzucania dzieciom zawodu, nie odpowiadającego ich możliwościom i upodobaniom. Jest to gwałt nad duszą, pozbawiającą ją radości życia.
Człowiek powinien robić tylko to co jest pożyteczne. A ponieważ strach nie przynosi pożytku, nie poddaję się mu.
Niechaj brat mój odłoży zwłoki swego biednego przyjaciela. Urządzimy mu mieszkanie, które przetrwa długo. Duch jego odszedł już do wielkiego, dobrego Manitou, do krainy Wiecznych Łowów, gdzie ogniska płonące zasilają drzewa wieczystego wyzwolenia. Nie są podobne do świateł naszej choinki, nie gasną bowiem nigdy. Zapalmy ognie wokół zmarłego i czuwajmy przy nim aż do świtu. Odszedł chętnie od doczesnego życia. Kiedyś pójdziemy w jego ślady i spotkamy się. Howgh!
Oczywiście to, czego chcieliśmy dokonać, nie było łatwe, lecz człowiek lęka się tylko przyszłych wydarzeń. Kiedy Natomiast przygoda już jest w toku, można i należy postępować bez zdenerwowania.
Ten, którego z wolna, lecz pewnie pchają ku śmierci, nie może uwierzyć, że religia tego, który go zabija, mogła być religią miłości.
To brzmi tak prosto i zrozumiale, jakby kucharka z karczmy "Pod Złota Kiełbasą" mówiła do kota: "najpierw zarżnąć, potem upiec, później podać jako zająca!".
Każdy biały ceni wartość mienia, lecz ja nie pożądam martwych skarbów i powierzchownych uciech. Prawdziwe szczęście opiera się jedynie na skarbach zebranych w sercu.
Po krótkiej naradzie wódz zwrócił się do mnie z pytaniem:
- Czy macie naprawdę pod dostatkiem prochu i kul?
- Powiedziałem to już, a skoro nie wierzysz, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poprzeć to dowodami. Proszę uważać!
Wódz miał na głowie zawój z czerwonej materii. Zdjąłem mu go z głowy, przywiązałem do lufy karabinu jednego z wojowników i kazałem mu podnieść karabin w górę, tak aby materia mogła się rozwinąć na wietrze w kształt chorągiewki. Potem wziąłem sztucer do ręki i rzekłem do wodza:
- Wybiję kulami w tym płacie tyle dziur, ile liczysz palców u obydwu rąk, a wcale nie będę ładował nabojów. Baczność! Zaczynam!
Oddaliłem się na sto kroków i dałem dziesięć strzałów do chorągiewki, celując tak, by kule podziurawiły ją w jednej linii z dołu do góry. Zanim wróciłem do gromady, chusta była już w rękach Desierta, który razem z Peną podziwiał celność moich strzałów. Odebrałem mu ją i podałem wodzowi, mówiąc:
- Proszę zobaczyć! To wystarczy, czy też wybić jeszcze dziesięć dziur bez ładowania?
Wódz spojrzał na zawój, potem na mnie i na sztucer systemu Henry’ego, po czym zrobił tak głupią minę, że omal nie wybuchnąłem śmiechem.