cytaty z książek autora "Hans Küng"
Już wcześniej królowie i generałowie, ojcowie, nauczyciele, a często także profesorowie w podobny sposób usiłowali ratować swą stawianą pod znakiem zapytania nieomylność: nieomylni jesteśmy, ponieważ orzekliśmy, iż jesteśmy nieomylni!
Nie dawało się jednak nigdy uniknąć nieuchronnego w tej sytuacji pytania: jakim prawem orzekliście wy, lub uczynili to wasi przodkowie, iż jesteście nieomylni? Tym bardziej odnosi się to do Kościoła: jakim prawem rościcie sobie pretensje do nieomylności Bożego Ducha Świętego, który tchnie, kędy i jak chce, wy którzy ludźmi jesteście, nie Bogiem. Czyż nie jest i waszą rzeczą po ludzku błądzić? (...)
Jak się więc rzecz ma z uzasadnieniem nieomylności papieża i soborów w Piśmie i dawnej tradycji katolickiej? A może w ogóle nie wolno o to pytać? Czyżby już samo pytanie miało być grzechem a zapytanie publiczne grzechem śmiertelnym? (s. 225).
W ścisłym tego słowa znaczeniu nieomylny jest tylko Bóg: tylko On jest z założenia (a priori) w każdym szczególe, a nawet w każdym przypadku, wolny od błędu (immunis ab errore), jest zatem tym, który z założenia nie może ani zwodzić, ani dać się zwieść. Jednak złożony z ludzi Kościół, który Bogiem nie jest i nigdy nim nie będzie, może na wszystkich swych poziomach i we wszystkich dziedzinach raz po raz zwodzić siebie i innych (s. 175).
Należy skończyć z upośledzeniem kobiety w Kościele, w kościelnym prawie i kościelnej liturgii (s. 211).
Zgodnie z tym wszystkim, co w książce niniejszej miało od początku do końca znajdować swój wyraz, Duch Święty dany jest autentycznie dla zbawienia Kościoła nie tylko papieżowi i biskupom, Kościół bynajmniej nie jest tożsamy z jego zwierzchnikami, prawda wiary chrześcijańskiej nie jest „zdeponowana” w rzymskich biurach i biskupich ordynariatach, zaś „autentyczne” głoszenie i objaśnianie przesłania chrześcijańskiego nie jest dla nikogo „zarezerwowane”. Duch Boży tchnie, kędy chce, jest większy od Kościoła, a Kościół jest większy od swego kierownictwa. Jeśli za punkt wyjścia obrać pierwotne przesłanie chrześcijańskie, ale także najstarszą i najlepszą Tradycję Kościoła katolickiego, pozostawiającą jeszcze w średniowieczu „urząd nauczycielski” w rękach teologów (praktycznie, choć nie zawsze szczęśliwie, w rękach Sorbony), to nie może być mowy o tym, by kierownictwo Kościoła (zwane potem „urzędem nauczycielskim”) mogło być w miejsce Ewangelii formalną i materialną normą dla prawdy teologii i teologów, i aby to nie Panu Kościoła, lecz kościelnej zwierzchności przysługiwała władza nad teologią i teologami (i to w sensie prawnego nadzoru i pogardzającej prawami ludzkimi inkwizycji). Nie może być mowy o tym, by teologowie mogli uprawiać swą naukę jedynie z upoważnienia kierownictwa kościoła, co nieuchronnie – jak uczy doświadczenie – prowadzić musi do jurydyzacji doktryny kosztem wolności i jej „uszkolnienia” kosztem badań. Nie może być zatem mowy także o tym, by teologia mogła się w kościele zadowolić wygodną dla jego kierownictwa prywatnością, samemu kierownictwu pozostawiając obszar działalności publicznej i oficjalnej, czy też by, jak życzył sobie tego chociażby Pius IX, „najważniejsze jej zadanie” mogło polegać na znajdywaniu w źródłach uzasadnień dla tego, co zdefiniuje „urząd nauczycielski" (s. 218-219).
Gdzie problem ów ma swe źródło, łatwo zrozumieć: błędy urzędu nauczycielskiego Kościoła są liczne i niebagatelne; dziś, kiedy nie można już zakazać otwartej dyskusji, nawet bardziej konserwatywni teologowie i zwierzchnicy Kościoła nie mogą im zaprzeczyć (s. 41).
Aż do czasów Piusa XII system taki wydawał się działać bez zarzutu; dopiero za pontyfikatu Jana XXIII spiętrzona i przemocą powstrzymywana fala przerwała tamy, co we względnie krótkim czasie doprowadziło do - zaskakującej dla większości świata - zmiany nastawienia Kościoła katolickiego do samego siebie, do innych Kościołów chrześcijańskich, Żydów, religii niechrześcijańskich i nowoczesnego społeczeństwa w ogóle. Co za pontyfikatu Pius IX było rzeczą wyklętą i potępioną - jak choćby religijna wolność i tolerancja, ekumenizm i prawa człowieka - zaczęto teraz głosić wszem i wobec jako naukę Kościoła. Doktryna nieomylności, przy pomocy której przez całe stulecie broniono tradycyjnych pozycji przed wszelkimi prądami nowoczesności, wydawała się wielu ludziom w Rzymie już w czasie Soboru [Watykańskiego II] niebezpiecznie drżeć w posadach (s. 239).
Jakkolwiek przykre by to było i bolesne, stwierdzić należy otwarcie: pod wieloma względami Sobór ten [Watykański I] przypominał bardziej dobrze zorganizowany i manipulowany zjazd totalitarnej partii niż wolne zgromadzenie wolnych chrześcijan (s. 237).
Historia Kościoła katolickiego, podobnie jak historia każdej instytucji, jest usiana jak szachownica czarno-białymi polami. Kościół katolicki to ogromna, sprawna organizacja, dysponująca silnym aparatem władzy i wielkimi zasobami finansowymi, działająca na skalę światową. Za imponującymi danymi statystycznymi, wielkimi uroczystościami i uroczystą liturgią mszy katolickich kryje się jednak zbyt często powierzchowna tradycyjna religijność wypełniona niewielką treścią duchową. W zdyscyplinowanej hierarchii katolickiej niejednokrotnie widać wyraźnie machinę urzędników zapatrzonych na Rzym, służalczych wobec przełożonych i aroganckich w stosunku do podwładnych. Zamknięty dogmatyczny system nauczania obejmuje dawno już zdezaktualizowaną, autorytatywną i oderwaną od Biblii teologię scholastyczną. Zaś wychwalany powszechnie wkład Kościoła katolickiego w kulturę Zachodu jest nierozerwalnie związany z jego światowym charakterem i odejściem od podstawowych zadań duchowych (s. 9).
Fakt, że Kościół tkwi dzisiaj w dramatycznym i głębokim kryzysie wiarygodności, więcej - legitymacji, jest truizmem. Nie dotyczy to oczywiście wyłącznie Kościoła katolickiego; Kościół ewangelicki przeżywa dotkliwy kryzys utraty istoty i profilu, a przez to o wiele większy spadek liczby członków i spadek uczestnictwa w liturgii. Jednak Kościół katolicki znajduje się jeszcze bardziej w ogniu publicznej krytyki z racji swojego ponownego skostnienia, hierarchicznej obsesji władzy, niezdolnego do uczenia się "urzędu nauczycielskiego" i tłumienia wolności człowieka-chrześcijanina (s. 169).
A zatem? Życie wieczne wydaje się być w najwyższym stopniu sprawą zaufania! Dokładnie tu znajduje się węzłowy punkt odpowiedzi na pytanie o życie pośmiertne: to, że życie wieczne istnieje, przyjąć można jedynie mocą - mającego jednak oparcie w rzeczywistości - zaufania. Zaufania odpowiedzialnego wobec rozumu i dlatego na wskroś rozumnego! Ta pełna nadziei ufność - podobna w tym bardzo do miłości - nie jest w żadnym razie zwyczajną projekcją; nie dysponuje wprawdzie nieodpartymi racjonalnymi dowodami, dysponuje jednak (...) zachęcającymi argumentami rozumowymi. Odwołuje się do doświadczenia!
Ta ufna akceptacja ostatecznego sensu wszelkiej rzeczywistości i naszego życia, wiecznego Boga i wiecznego życia potocznie określana jest nie bez racji jako "wiara" w Boga, w życie wieczne. Chodzi tu jednakże o wiarę w szerokim sensie, wiarę, którą zastąpić należałoby pojęciem ufności lub nadziei. Oznacza to, iż wiara taka niekoniecznie wypływać musi z biblijnego objawienia; możliwa jest zasadniczo także dla niechrześcijan i nie-Żydów: dla Hindusów, konfucjanistów, buddystów... i oczywiście dla muzułmanów, powołujących się na (inspirowany przez Biblię) Koran (s. 127-128).
Gdy Jezus w obliczu nadchodzącego Królestwa Bożego za najwyższą normę ludzkiego działania ogłasza nie dowolne prawo czy dogmat, lecz wolę Boga, której celem jest wyłącznie "zbawienie", to znaczy szeroko pojmowane dobro człowieka, to kondensuje i konkretyzuje naukę proroków i jej "czyńcie dobro a nie zło".
I gdy człowiek zajmuje u niego miejsce absolutyzowanego porządku prawnego i absolutyzowanej liturgii, gdy przykazania istnieją dlań ze względu na człowieka, gdy pojednanie i codzienna służba mają pierwszeństwo przed służbą ołtarza, gdy relatywizuje on w ten sposób faktycznie system religijno-polityczny wraz z kultem, to radykalizuje on krytykę, jakiej poddają prorocy panujące w narodzie izraelskim niesprawiedliwość i rytualizm.
I gdy Jezus solidaryzuje się ku zgorszeniu pobożnych z wszystkimi ubogimi, nędzarzami, "biedaczynami", z heretykami i schizmatykami, grzesznikami, skompromitowanymi politycznie, odepchniętymi i opuszczonymi przez społeczeństwo, ze słabszymi, kobietami i dziećmi, i w ogóle z prostym ludem, poszerza tym samym niesłychanie i rozbudowuje to wszystko, czego żądali wielcy prorocy, wzywając do nawrócenia i nowego ukształtowania życia. Odważył się nawet na to, na co nie odważył się nigdy żaden prorok: zamiast zgodnej z prawem kary bożej głosić - darmo całkowicie otrzymywane - przebaczenie i osobiście też - na ulicy, w życiu - udzielać go, by w ten właśnie sposób uczynić możliwym nawrócenie i przebaczenie w stosunku do bliźniego.
(...) W ten sposób Jezus stanowił bezprzykładne wyzwanie dla całego systemu religijno-politycznego i jego reprezentantów. Oto znalazł się ktoś, kto zamiast bezwarunkowego wypełniania Prawa głosił osobliwą nową wolność dla Boga i człowieka (s. 146-147).
Jaki Kościół ma przyszłość ?
Aby Kościół miał przed sobą przyszłość w trzecim tysiącleciu, musi spełnić cztery warunki:
1. Nie może wciąż oglądać się za siebie, zakochany w średniowieczu, ani też w czasach reformacji czy oświecenia, ale musi się stać Kościołem opartym na samych źródłach chrześcijaństwa i koncentrować się na współczesnych zadaniach.
2. Nie może być patriarchalny i sztywno trzymać się stereotypów dotyczących kobiet, z góry ustalonej roli płci i używać wyłącznie męskiego języka, ale musi stać się Kościołem partnerskim, łączącym urząd z charyzmatem i dopuszczającym kobiety do wszystkich posług religijnych.
3. Nie może być wąsko wyznaniowy, hołdując zasadzie wyłączności wyznania i instytucjonalności, która uniemożliwia zjednoczenie, ale musi się stać Kościołem otwartym, który stosuje w praktyce zasady ekumenizmu i wprowadza w życie liczne postulaty ekumeniczne, takie jak uznanie posług sprawowanych przez wiernych, cofnięcie wszystkich ekskomunik i pełną wspólnotę eucharystii.
4. Nie może dłużej być europocentryczny, wysuwać roszczeń chrześcijan do wyłączności i podążać drogą rzymskiego imperializmu, ale musi się stać Kościołem powszechnym, tolerancyjnym, z szacunkiem odnoszącym się do prawdy. Musi zatem starać się uczyć od innych religii i dać odpowiednią autonomię Kościołom regionalnym i lokalnym (s. 178).
Obalenie komunizmu w roku 1989 oznaczało, że świat wkroczył w nową epokę postmodernizmu. Po roku 1918 i 1945 pojawiła się trzecia okazja do zaprowadzenia nowego porządku świata, który byłby bardziej pokojowy i sprawiedliwy. Czy uda się osiągnąć przełom, tworząc nowy, odpowiedzialny system ekonomiczny, wykraczający poza ramy państwa dobrobytu, na które nas nie stać, i antyspołecznego neoliberalizmu? A czy można również oczekiwać nowych zasad polityki, poza amoralną polityką realną i równie amoralną polityką ideową? To również stwarza wyzwanie dla wszystkich Kościołów i religii: pokój między narodami jest niemożliwy bez pokoju między religiami. Przytoczone wyżej cztery warunki powinien wziąć sobie do serca szczególnie wielki Kościół katolicki, jeżeli ma pasować do nowej epoki.
Jednakże pytanie: "Dokąd zmierza Kościół katolicki?" mogłoby być mylnie pojmowane jako problem dotyczący wyłącznie Kościoła, o ile nie zadamy sobie równocześnie innego, ogólniejszego pytania: "Dokąd zmierza ludzkość?". Dla mnie osobiście nie jest to droga od Kościoła globalnego do etyki globalnej, ale razem ze światowym Kościołem do etyki globalnej. W poszukiwaniu wspólnych zasad etycznych dla całej ludzkości mogą dopomóc wszystkie Kościoły i religie, a także ateiści. Nasz świat nie zdoła przetrwać bez etyki światowej, etyki globalnej (s. 179).
Z 27,1 mln katolików niemieckich we Mszy świętej w 1990 r. uczestniczyło regularnie tylko 6,5 miliona, czyli 24,4 %.Również oficjalna niemiecka prasa katolicka publikuje artykuły o Kościele w roku 2000 pod takimi np. tytułami: "Parafia bez księdza". Koronne stwierdzenie: "Brak księży w Kościele katolickim stał się dramatyczny. Od dawna wakujące parafie nie mogą być obsadzone". Zamiast jednak znieść w końcu niebiblijne i nieludzkie prawo celibatu i dopuścić żonatych księży oraz wyświęcać kobiety, poszukuje się w desperacji świeckich i tworzy iluzoryczne plany duszpasterskie, z którymi księża nie dają sobie rady, a teologom świeckim nie nadaje się koniecznych uprawnień. Koniec końców jest to katastrofalna polityka duszpasterska, za którą biskupi będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem i historią, podobnie jak ich nierozsądni poprzednicy w czasach Reformacji (s. 170).
W 1979 roku, już za czasów innego papieża, zetknąłem się osobiście z inkwizycją. Kościół odebrał mi prawo do nauczania, zachowałem jednak moje stanowisko oraz kierownictwo Instytutu (który w rezultacie oddzielono od Fakultetu Katolickiego).
Przez następne dwie dekady pozostałem niezachwianie wierny mojemu Kościołowi, wyznając zasadę lojalnego krytycyzmu, i do dzisiaj jestem profesorem teologii ekumenicznej oraz księdzem katolickim cieszącym się dużą popularnością.
Popieram władzę papieża w Kościele katolickim, jednocześnie jednak niestrudzenie upominam się o wprowadzenie w nim radykalnych reform w duchu Ewangelii (s. 6).