cytaty z książek autora "Elias Canetti"
Tylko że powieści nie są żadną strawą dla ducha. Przyjemność, jaką być może sprawiają, przepłaca się niezmiernie; rozkładają one najlepszy charakter. Człowiek uczy się wczuwać w rozmaite typy ludzkie, zaczyna smakować w różnorodności, wciela się w postacie, które mu się podobają. Każde stanowisko staje się zrozumiałe. Ochoczo ulega się obcym celom i traci na dłuższy czas własny cel z oczu. Powieść to kliny, które piszący autor wbija w zamkniętą osobowość swoich czytelników. Im lepiej obliczy klin i opór, tym pewniej rozbija osobowość. Powieści powinny być policyjnie zakazane.
Poezją można wszystko najlepiej wyrazić. Wiersze nadają się do każdej sytuacji. Nazywają rzecz po jej najbardziej zawiłym imieniu, a jednak są zrozumiałe
Wolność to każda nowa twarz, póki do ciebie nie przemówi. Wolność to każdy człowiek przed tobą, który cię nie zna. Wolność to zaludnione granice, które się jeszcze nie zamknęły, w których się jeszcze nie dusisz. Jesteś tak długo wolny, jak długo inni nie dopiszą cię do swego rachunku. Tam jesteś wolny, gdzie cię nikt nie kocha. Pojazdem niewoli jest przede wszystkim twoje imię. Kto go nie zna, nie ma nad tobą władzy. Ale wielu będzie je znać, coraz więcej ludzi: zachować wolność przeciwko ich zjednoczonej potędze to raczej nieosiągalny cel twego życia.
W dzienniku człowiek przemawia do samego siebie. Ten, kto tego nie potrafi, kto widzi przed sobą publiczność, nawet późniejszą, nawet po swojej śmierci, ten uprawia fałsz.
W podróży akceptuje się wszystko, oburzenie zostaje w domu. Patrzy się, słucha, zachwyca się najstraszniejszymi rzeczami, bo są nowe. Dobrzy podróżnicy są bez serca.
Spróbuj nie oceniać. Przedstawiaj. Nie ma nic obrzydliwszego niż potępianie. Jest zawsze takie lub inne i zawsze niesłuszne. Któż wie dostatecznie dużo, żeby kogoś potępić? Kto jest na to dostatecznie bezinteresowny?
Człowiek jest wolny tylko wtedy, kiedy niczego nie chce. Po co nam wolność?
Człowiek zbliżał się do prawdy, gdy odgradzał się od ludzi. Dzień powszedni był powierzchowną gmatwaniną kłamstw. Ilu przechodniów, tylu kłamców.
Istnieją miasta, do których tęsknie tak, jakby przeznaczone mi było tam spędzić całe życie.
Żyć można tylko wtedy, kiedy często nie robi się tego, co się zamierzało. Sztuka polega na tym, żeby wybierać właściwe rzeczy do niezrobienia. Ten, kto jest sobie posłuszny, dusi się nie mniej niż ten, kto słucha innych. Nie dusi się tylko niekonsekwentny, wydający sobie rozkazy, których nie wykonuje. Niekiedy w szczególnych okolicznościach nie należy bronić się przed uduszeniem.
Czy teraz śpisz? Czy jeszcze czytasz, co bym potępiał? Czy też jesteś jeszcze na próbie, o czym już nie chcę myśleć?
Na moim wciąż się zaniedbującym, ale nigdy całkowicie nie psującym się zegarku jest za 7 minut pierwsza. Pamiętaj, Ty musisz spać więcej niż inni ludzie, ponieważ ja śpię trochę, niewiele mniej niż przeciętny człowiek. I nie widzę lepszego miejsca do przechowywania swojego niewykorzystanego udziału w powszechnym śnie, jak Twoje drogie oczy.
Uczony, posiadający bibliotekę wyjątkowych rozmiarów, poszukuje odpowiedzialnej gospodyni. Zgłaszać się mogą tylko wybitne indywidualności z charakterem. Hołota wyleci za drzwi. Wynagrodzenie obojętne".
Po milionkroć chcę Ci podziękować za tego Prousta: to mój najulubieńszy współczesny pisarz. To mój żywioł, moja pociecha, powietrze, moja tęsknota, moje spełnienie, moje uzasadnienie, moja duma, mój ratunek. Tym właśnie jesteś także Ty!!!" Veza Canetti do Georges'a Canetti.
Nienawidzę sądów, które tylko miażdżą, a niczego nie zmieniają.
Mój sposób pisania jest idiotyczny nie tylko sam dla siebie, lecz jest dokładnie tak samo idiotyczny jak mój obecny sposób życia.
Istnieje pewien nie dający się ukryć rodzaj męczącej nieudolności. Jest to stan, w którym nie można nic przedsięwziąć, bo brak ochoty na cokolwiek. Otwieramy wtedy książkę tylko po to, żeby ją zamknąć z powrotem; wtedy człowiek nawet mówić nie potrafi, bo każdy jest dla
niego ciężarem. Jest to stan, w którym z człowieka opada wszystko, czemu niegdyś zwykł się poświęcać - cele, nawyki, sposoby postępowania, schematy, przeciwstawienia, nastroje, przekonania, próżność i czas. Jest to niejasny, gorzki przedsmak czegoś, czego zupełnie nie zna. Człowiek nawet nie podejrzewa, czym się stanie. Nie można też zapobiec jego ślepym poruszeniom. Człowiek jest zaskoczony, kiedy wreszcie wszystko się ujawnia; nie pojmuje, że właśnie z tym się nosił, i z ulgą, choć nie bez konsternacji, myśli o tym nieujarzmionym świecie, który nosi w sobie i który woli pozostać w ukryciu.
Publiczne występowanie odbiera człowiekowi uczciwość. Czy publiczna prawda jest jeszcze możliwa? Pierwszą jej przesłanką byłoby stawianie pytań samemu, a nie tylko odpowiadanie. Pytania innych zniekształcają nas, człowiek dopasowuje się do nich, przyjmuje słowa i pojęcia, których za wszelką cenę powinien unikać.
Najgłębsze myśli filozofów mają w sobie coś z trików. Wiele rzeczy znika, aby nagle jakiś przedmiot zjawił się w dłoni.
Ten, kto ma zbyt wiele słów, może już tylko być sam.
Muzyka, miara pojemności człowieka.
Czy można przyznać się do winy, gdy pogardzamy tym, komu wyrządziliśmy krzywdę?
Nie istnieje nic, w co by ludzie nie wierzyli, nie istnieje nadzieja, której by nie żywili.
[...]
Nadejdzie epoka, kiedy całą ludzkość obejmie jedna wielka przeszłość, kiedy nie będzie nic prócz przeszłości, kiedy każdy będzie wierzył w jedno: w przeszłość.
U nikogo, wśród tych, których spotkałem w Anglii, nie zetknąłem się z żadnym antysemickim odruchem. Jeśli kiedykolwiek takie były, w co trudno mi uwierzyć, to Einstein i Freud spełnili swoje zadanie.
[...]
Tak zwaną walkę o byt prowadzimy - nie mniej zażarcie niż na polu głodu i miłości -o uśmiercenie w nas masy. Niekiedy masa staje się tak silna, że zmusza jednostkę do działań bezinteresownych albo nawet sprzecznych z jej interesem.
E-li-as Ca-ne-ti? - powtórzył ojciec pytająco i z wahaniem. Kilka razy wypowiedział moje nazwisko, osobno wymawiając każdą sylabę. W jego ustach miano to zabrzmiało dostojniej i piękniej. Nie patrzył przy tym na mnie, ale prosto przed siebie, jakby nazwisko było bardziej rzeczywiste niż ja i jakby warte było zbadania. Słuchałem zdumiony i poruszony. W jego zaśpiewie brzmiało tak, jakby należało do jakiego specjalnego języka, którego nie znałem. Zważył je wielkodusznie cztero- albo pięciokrotnie; wydawało mi że słyszę brzęk odważników. Nie czułem żadnej obawy, ojciec Elie’ego nie był sędzią. Wiedziałem, że odnajdzie sens i wagę mojego nazwiska; a kiedy już się to stało, podniósł wzrok i z uśmiechem spojrzał mi w oczy.