Droga na kraniec świata Sigurd Hoel 5,7
ocenił(a) na 77 lata temu Wprawdzie nie wiedziałam czego się spodziewać po książce norweskiego pisarza Sigurda Hoela „Droga na kraniec świata”, ale tytuł w połączeniu ze statkiem na okładce sprawił, że od razu pomyślałam o podróżach i powieści marynistycznej. Szybko okazało się, że moje przypuszczenia są bardzo dalekie od prawdy, bo chociaż pojawi się na chwilę jakaś łódka (a ta okładkowa to znak rozpoznawczy Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, o czym przekonałam się później),to tak naprawdę przez cały czas – przynajmniej w sensie geograficznym – zostaniemy na tej samej, stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Podróż jednak będzie, ale taka, którą ma okazję doświadczyć każdy z nas – dorastanie.
Niewielki dworek, który bardziej przypomina wiejską posiadłość, jest całym światem dla małego Andersa. Cóż, gdy ma się mniej niż pięć lat, wtedy kraniec świata wydaje się być tuż za drogą, gdzie wzrok już nie bardzo sięga, ale gdzie dociera dziecięca wyobraźnia. W gruncie rzeczy jednak liczy się tak naprawdę tylko to, co tu i teraz – przecież w domu i dookoła niego jest tyle rzeczy do odkrycia. Czasami ekscytujących, innym razem trochę strasznych, bo kto by się nie bał różnych dziwnych cieni, gdyby był jeszcze bardzo małym chłopcem. Wprawdzie dorośli mówią Andersowi, że kiedyś będzie taki duży jak oni, ale on tak nie do końca w to wierzy. Dopiero z czasem zrozumie, że czas to takie dziwne zjawisko i patrzy się na niego zupełnie inaczej, kiedy zaczyna się dorastać.
„Droga na kraniec świata” nie jest książką, w której można liczyć na nagłe zwroty akcji, złe charaktery i wstrząsające emocje. Chyba, że popatrzy się przez chwilę na świat oczami Andersa, dla którego każdy dzień to przygoda, którą przeżywa całym sobą. Nie pamiętam, żeby czytała książkę, gdzie mimo trzecioosobowego narratora perspektywa byłaby tak bliska bohaterowi, który ma ledwie kilka lat. To, co zrobił w tym kontekście Sigurd Hoel jest dla mnie absolutnym mistrzostwem. Zniknął dorosły pisarz z bagażem różnych doświadczeń, a na jego miejscu znalazł się mały Andres. Kreacja tak prawdziwa i przemyślana, że wypada mi jedynie pokiwać z wielkim uznaniem głową. Patrzymy na świat oczami dziecka i mimo że kolejne wydarzenia nie zdają się prowadzić do niczego konkretnego, to jest w tym wszystkim coś szalenie rozczulającego i pięknego.
Żałowałam, że Anders zaczął dorastać. Czas płynął znacznie wolniej gdy był młodszy i to była też najbardziej zajmująca część książki. Kiedy wszystko zaczęło przyspieszać, kiedy mijały kolejne lata i codzienność przestawała być w jego oczach tak niepowtarzalna, wówczas historia straciła dla mnie swój urok. Prawdę mówiąc od pewnego momentu czekałam już tylko na zakończenie. Czułam się znudzona i jakoś rozluźniła się moja więź z głównym bohaterem, ale kiedy się nad tym dłużej zastanowię, to myślę, że cała konstrukcja tej powieści została przez Sigurda Hoela skrupulatnie przemyślana. Doceniam to i wiem, że autor z rozmysłem pokazał proces dorastania w taki, a nie inny sposób.
Z biegiem lat, w natłoku obowiązków i nieustannym pośpiechu docieramy dalej, ale często dostrzegamy coraz mniej. Brakuje nam tej dziecięcej otwartości, przeżywania każdego dnia całym sercem i wszystkimi myślami. Gdzieś tam w środku, czasami bardzo głęboko, ciągle tkwi w nas to małe dziecko, które zupełnie inaczej patrzy na świat. Dobrze jest czasami pozwolić mu dojść do głosu.
http://www.k-czyta.pl/2017/02/sigurd-hoel-droga-na-kraniec-swiata.html