Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać29
- ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel3
- ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
- Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Marek T. Dębowski
2
4,1/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
4,1/10średnia ocena książek autora
26 przeczytało książki autora
16 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Rok chińskiego lisa Marek T. Dębowski
4,1
O-jej... Nie za bardzo nawet wiem, co napisać o tej książce, od czego zacząć...
Powiedzmy, że jest to pogranicze grafomańskiej młodzieżówki sf, napisane momentami bardzo infantylnie, a momentami prawie normalnie, z fabułą zbudowaną wbrew wszelkim kanonom literackim. Z początkowego bełkotu, który jest istnym chaosem nazw i imion, daje się odłowić informację, że w tytułowym Roku Chińskiego Lisa Ziemia została zniszczona przez jakąś obcą rasę (glob jest praktycznie zmieniony w żużel, a z całej populacji ocalało parę tysięcy ludzi) mszczącą się za bliżej niesprecyzowane krzywdy. Na tej to Ziemi resztka ludzi - podzielona na kilka społeczności, których wyróżników nie sposób podczas lektury wychwycić - walczy między sobą, tocząc też boje z humanoidalnymi szczurolotkami, czyli krzyżówkami szczura z nietoperzem. W pewnym jednak momencie walki - przynajmniej te toczone wśród ludzi - zostają zawieszone, bo z nieba spadają dwa gigantyczne statki kosmiczne z trochę tępawymi żołnierzami z innego, dopiero co skurczonego wszechświata.
Rozgryzienie fabuły zajmuje dużo czasu, bo autor poskąpił jakichkolwiek klarownych informacji i większości rzeczy trzeba się domyślać - i to nie przez jedną-dwie strony, a przez kolejnych sto. Co więcej - próżno oczekiwać, że trud przebrnięcia przez fabułę ułatwi jakiś sympatyczny bohater. Otóż ta powieść NIE MA bohatera. Czy może inaczej - w granicach strony setnej pojawia się dwudziesta czy trzydziesta z kolei postać, która przez kolejne 100-150 stron zdaje się trochę ciągnąć akcję do przodu, ale na 70-80 stron przed końcem... po prostu znika z fabuły. Ot, tak. Podobnie jak przyjaźniąca się z bohaterem - karłowatym człowiekiem - szczurolotka, która nie dość, że wsiąka, to jeszcze potem ni w pięć, ni w dziewięć okazuje się, że była zeszła. Jak? No przecież autor nie będzie wypruwał z siebie żył tylko po to, by czytelnika zadowolić. To JEGO książka i to ON wie lepiej, co jest dobre. A poza tym pisze DLA SIEBIE. No.
Gdy mimo to uda się powiązać różne strzępy, skrawki i okruszki, gdy w końcu zacznie się rozróżniać te dziesiątki postaci, a ciuteńkę bardziej klarowna akcja w końcu się rozkręci i wzbudzi zaciekawienie finałem, autor serwuje... duchy polskich rycerzy spod Grunwaldu, wrześniowych wojaków i nawet samolotów z biało-czerwonymi szachownicami, które to duchy pomagają niedobitkom ludzkości w starciu z hordą szczurolotek. Przyznam, że gruchnąłem w tym momencie śmiechem, bo takiej groteski to ze świecą szukać... Ba! Co tam ze świecą - z silnym reflektorem!
Ech, któż raczy wiedzieć, jakież to jeszcze perły naszych rodzimych literatów z bożej łaski kryją się po zakurzonych bibliotecznych kątach...