Dersu Uzała Władimir Arsenjew 7,3
ocenił(a) na 632 tyg. temu Konsekwentna animizacja wszelkiego istnienia: uznawanie każdej żywej istoty (a nawet morza, ognia czy wodospadu) za człowieka - to największa zaleta tytułowego bohatera, najpiękniejszej postaci tej jednak nudnawej rosyjskiej relacji z kartograficznej ekspedycji do Kraju Ussuryjskiego z początków 20. wieku (wydanej w 1923, a wkrótce potem w Polsce).
Oto człowiek: Dersu Uzała - pierwotny myśliwy z plemienia Nanajów, który całe życie spędził w tajdze. To nie tylko ktoś, kto naprawdę żyje zgodnie z naturą. Owszem, zabija zwierzynę, ale po to, by samemu się utrzymać czy przeżyć. Zgodnie z jego dekalogiem nie wolno zaś zabijać w innym celu.
Nb. ciekawe, jak tę jego dewizę odebraliby dziś tzw. „myśliwi”? Ci rzeźnicy zwierząt dla rozrywki i podniety mordem różnią się od Uzały wszystkim, a on sam taką postawą gardził z całą mocą.
Dersu zadziwia Autora wielokrotnie, np., gdy nie pozwala wrzucić resztek mięsa do ognia, bo przecież, jak mówi, „inni ludzie” tez muszą się posilić. A dopiero po chwili Autor orientuje się, że mowa o zwierzętach, a nawet o mrówkach.
Znajomość przyrody, tego co nam daje, ale i co może odebrać, z życiem włącznie, wiele razy ratuje i samego Dersu, i członków ekspedycji w niebezpiecznych sytuacjach, np. gdy wezbrały rzeki. Wiele tu wspaniałych przykładów, które można i dziś brać na sztandary ruchów ekologicznych, ale i jako argumenty wobec tych, którzy nadal w swej nieobjętej ignorancji sądzą, ze natura to studnia z której można czerpać i czerpać…
Dersu to ktoś pełen tego, co my zwykliśmy określać mianem zabobonów. Nawet Autor – pełen wobec niego wręcz nabożnego szacunku – ulegał czasem poczuciu swej cywilizacyjnej wyższości; paternalizm dawał znać. No i w końcu, po co człowieka lasu zabrał do miasta…..
I jeszcze niezbędna uwaga ogólna: gdyby nie jej bohater, książka dziś byłaby w zasadzie nie do czytania. To typowa literatura dydaktyczna początków 20. wieku, pełna opisów fizjograficznych i edukacyjnych wykładów z wymienianiem wszystkich możliwych gatunków. Choć akurat o ptakach, jakem birdwatcher, czytałem z zapałem. Ale redakcja powinna była jednak uwzględnić, że nazwa dzięcioła „pstrego” dziś jest już mocno przestarzała– jest „duży”. Stad czeczotek bardzo za to zazdroszczę…
Cytatów nie będzie, bo to jednak nie jest literatura piękna, jedynie – krajoznawcza.
PS I tylko ten wstęp p. Pałkiewicza pod skromnym tytułem „Mój przyjaciel Dersu Uzała” – podzielam opinie, że to jakieś nieporozumienie, a na pewno autopromocja. Najwidoczniej „odkrywca źródeł Amazonki” cierpi na nie tak rzadką wśród podróżników przypadłość….