Niemiecki muzyk rockowy i pisarz. Po zakończeniu szkoły studiował muzykologię w Hamburgu i Berlinie. Swój pierwszy album, z zespołem Zatopek, nagrał w 1982. Grał również m.in. w grupach Neue Liebe i Element of Crime. Gra na gitarze i trąbce. Jako pisarz debiutował w 2001 powieścią Pan Lehmann, przetłumaczoną na szereg języków, w tym polski. Jej tytułowy bohater jest barmanem mieszkającym w Berlinie Zachodnim tuż przed upadkiem Muru Berlińskiego. Frank Lehmann jest bohaterem kolejnych powieści Regenera, Neue Vahr Süd z 2004 i Der kleine Bruder z 2008.
Na początku nie znosiłam tytułowego Pana Lehmanna. Był jedną z postaci, która drażniła mnie jak mało kto - czepialski, wdający się w pijackie dyskusje, sfrustrowany. Trudno mi się czytało jego wywody sprawiające, że pierwsza część książki wlokła mi się niemiłosiernie.
Jednak byłam ciekawa, jak ta opowieść się skończy. Nie zrezygnowałam. I opłaciło się. Przez drugą połowę przebiłam się jak burza, czując rosnącą sympatię do zmieniającego się powoli bohatera. Ostatnią stronę powitałam wręcz ze smutkiem! I na pewno nie zawodem...
Svenowi faktycznie udało się napisać zaskakującą, pełną humoru historię, woniejącą knajpianym dymem. Może nie do końca lekką, ale mającą urok. Obrazującą w szczery i nie nudny sposób realia końca 1989 roku.
Było warto.
Specyficzna. To pierwsze słowo, które przychodzi na myśl kiedy mam ocenić tę książkę. Sięgnęłam po nią po namowach osoby, która już ją czytała, a także ze względu na świetnie opinie oraz akcję rozgrywająca się w moim ukochanym Berlinie. Początkowo irytacja wzięła górę, po absurdalnej historii wsciekłego psa widzianego przez głównego bohatera pod wpływem % a także równie "głębokich" przemyśleń dt tego- czy czas po pijaku płynie wolniej czy szybciej. Po takich perełkach, myślałam że rzucę książkę w kąt. Również sam bohater wydawał mi się bezbarwny, bylejaki, pozbawiony ambicji...im bardziej jednak był niezadowolony i "jęczący" tym bardziej było widoczne jego ludzkie oblicze i prawdopodobnie właśnie przez te typowo polskie cechy, szczerze polubiłam zarówno jego jak i grupę jego przyjaciół. Niesamowita jest zwłaszcza jego próba wjazdu do Berlina Wschodniego, przesłuchanie, spacer po Kreuzbergu w poszukiwaniu przyjaciela-artysty a także irytująca próba przedostania się przez "morze" turystów skutecznie tamujących ruch na Kudammie.
To tragikomiczna historia, pozostawiająca czytelnika w poczuciu lekkiej nostalgii i smutku. Obserowanie z Panem Lehmannem upadku muru berlińskiego, nie ma nic wspólnego z radością przedstawianą na urywkach z kronik dokumentalnych. Wg Pana Lehmanna nie było radości, tylko hałas przejeżdżających przez granicę samochodów i gapie, którzy podchmieleni wyszli z zachodnich knajp i nie widzieli czy od nadmiaru alkoholu mają jakieś zwidy... Znajomi Pana Lehmanna to jednak przebiegłe lisy i nawet ten historyczny moment potrafili wykorzystać w sposób charakterystyczny dla nich: w takim dniu, wystarczy podać się za człowieka z Berlina Wschodniego, a wtedy nikt nie odmówi darmowej podwózki...choćby na Schoeneberg lub najdalej na zachód wysunięte dzielnice Berlina...