cytaty z książek autora "Ewa Wilczyńska"
Gdy wyłączam dyktafon, Tomek mówi jeszcze: - Wiesz, czego tak naprawdę najbardziej się boję? Że jednak nie dam rady.
Na zlecenie prokuratury przeprowadza dodatkowe badania. We wnioskach pisze, że Tomasz Komenda przejawia onieśmielenie, bierność, poprawność, spokój, podporządkowanie, podwyższoną podatność na wpływ i sugestie, uległość, zależność od innych, niską inicjatywę oraz brak skłonności do zachowań agresywnych i przemocowych. Nie diagnozuje zaburzeń preferencji seksualnych.
Mijały kolejne miesiące i nadal nic się nie działo. Komenda siedział wprawdzie w areszcie, wciąż jednak nie został oskarżony. A przecież dowody wydawały się jednoznacznie wskazywać, że to on. Wciąż nie było także wiadomo, kto jeszcze uczestniczył w zbrodni, a śledczy nie sprawdzali żadnego z tropów, które podsuwali im rodzice Małgosi. Zależało im, żeby dokładniej przesłuchać mieszkańców Miłoszyc, m.in. Krzyśka, który ostatni widział ich córkę, i ludzi, którzy mieszkali w sąsiedztwie.
Tak, pamięta Małgosię, wymiotowała przed świetlicą, mówi, że Krzysiek się nią zajmował, a potem przyszedł jej brat Irek i zabrał ją do domu. Urszula faktycznie widziała, jak jakichś dwóch chłopaków prowadziło dziewczynę przez wioskę. Tylko że Małgosia nie miała brata. A żadnego Irka nie znała.
Wszyscy się rozchodzą, kiedy do Jadwigi podchodzi nieznajoma.
- Niech się pani przejdzie po Miłoszycach - mówi. - Matce ludzie powiedzą, kto jest mordercą.
- Wtedy to nie była unikatowa historia. W latach 90. gwałty i morderstwa zdarzały się częściej niż teraz. Na dyskotekach pobicia były normą - mówi mi Jurek Kamiński, gdy po latach poznajemy się w gmachu wrocławskiego sądu. - O tej sprawie na początku było głośno głównie lokalnie.
Krzyki dochodzące z podwórka słyszał też Marek mieszkający naprzeciwko miejsca zbrodni, po drugiej stronie ulicy. Jakaś młoda dziewczyna wrzeszczała: "Mamo, mamo". Pomyślał, że to Józek wymierza sprawiedliwość córce. Co się dziwić, przecież miała piętnaście lat, a już była w ciąży.
Nikt nie zareagował.
Nikt - tak wszyscy tłumaczyli policjantom - nie zdawał sobie sprawy, że dzieje się coś złego.
Niech Prokuratura Apelacyjna zastanowi się przez chwilę, co jest takiego w tej zbrodni, że dokładnie przez trzy lata śledztwa nic nie wyszło.
Kiedy Szymecka przeczytała zeznania Irka, pobiegła do prokuratora.
- Tylko sprawca mógł widzieć skarpetki Małgosi. Przecież miała je schowane pod rajstopami - przekonywała mecenaska. Bardzo była z siebie dumna, gdy to odkryła.
Prokurator powiedział, że już sprawdzili Ireneusza M.
To nie on.
Nadkomisarz Zbigniew P. powiedział mu, że jak się przyzna, to posiedzi piętnaście lat, jeśli nie - dwadzieścia pięć. Krzyczał na niego, ciągle pytając, co zrobił z Małgośką. Mówił, żeby się przyznał. Kiedy Krzysiek milczał, bił. Dlatego odpowiadał mu cokolwiek, byle P. przestał go męczyć. Krzysiek chciał tylko wrócić do domu.
Dopiero rok po zbrodni wykonano ekspertyzę śladów odcisku szczęki na ciele Małgosi, Doktor Jerzy Kawecki miał już wtedy do dyspozycji jedynie fotografie z sekcji zwłok. Niestety, zostały zrobione źle. Linijkę pomiarową położono zbyt daleko od ukąszeń na piersiach dziewczyny. A zdjęcia nie wykonano prostopadle do powierzchni śladów, lecz pod kątem ostrym, od strony linijki.
Pewna służbowa notatka wrocławskiego policjanta przyniosła coś nowego. 6 listopada 1999 roku podinspektor Edward Długoszek napisał: 'W dniu dzisiejszym uzyskałem informację operacyjną, z treści której wynika, że zabójstwa Małgorzaty w noc sylwestrową 1996/1997 mógł dokonać młody mężczyzna o imieniu TOMEK. Z uzyskanej informacji wynika, że był przez jakiś czas chłopakiem Małgosi. Ponadto ma skłonności sadystyczne'.
Tomek już się cieszy, że zaraz wyjdzie. Mamę zobaczy. Ale nawet zadzwonić mu nie pozwalają. Skutego wsadzają do suki i przewożą do aresztu. Klawisz na bramie wita go: - Wchodzisz do piekła.
Tomek trafia do morderców. Jak wchodzi do celi, reszta od razu pyta, za co siedzi. Nie odpowiada, ale wyrywają mu białko, znaczy papiery, które się dostaje po przyjęciu. Takich jak on, z kulawym paragrafem za zgwałcenie nieletniej, tutaj się gnębi.
Uwaga skupiona dość dobrze, pamięć mniej sprawna, zwłaszcza w zakresie bezpośredniego zapamiętywania. Intelekt niski. Bez urojeń i innych zaburzeń treści myślenia, bez zaburzeń spostrzegania. Uczuciowość płytka, egocentryczna - czytam w opinii.
Biegli zanotowali, że Tomek "prezentował się jako osobnik bierny, nieco onieśmielony. Kontakt słowny zachowywał, reakcje emocjonalne dostosowane do treści, nastrój wyrównany, sytuacyjnie nieco obniżony. W zachowaniu spokojny, poprawny", a także "Z usposobienia jest spokojny, denerwuje się jedynie, gdy ktoś ubliża jego rodzinie, jednak nigdy nie reaguje agresją fizyczną".
Stwierdzono u niego brak zaburzeń psychicznych, ale z drugiej strony zdolności intelektualne na granicy upośledzenia oraz niedojrzałość emocjonalno-poznawczą. Uznano, że Tomek jest poczytalny. To był główny wniosek, na którym zależało prokuraturze. O to, czy ktoś z taką osobowością mógł popełnić okrutną zbrodnię, prokurator biegłych nie pytał.
Tomasz Komenda złości się, słuchając kolejnych wystąpień Ziobry, Nie rozumie, jak można nazywać bohaterem człowieka, który od ośmiu lat miał wiedzieć o jego niewinności, ale nic nie zrobił, żeby wyciągnąć go z więzienia.
- Denerwuje mnie, że władza traktuje mnie jak maskotkę i z mojego uwolnienia robi swój sukces - mówi, kiedy dzwonię do niego po komentarz do wystąpień Ziobry. - Niech się lepiej zastanowią, co wtedy spieprzyli.
Krzysiek ma już dosyć tej całej sprawy. Do tego bardzo się boi przesłuchania przed sądem, nie potrafi kontrolować emocji. Zaczyna płakać. Potem ociera łzy. Ze złością obraca się do Komendy i krzyczy: - Zniszczyłeś mi życie, chamie jeden. Podszedłeś do niej od tyłu i powiedziałeś, że jesteś jej bratem.
Sąd zaczyna ich uspokajać. A potem dopytuje, czy Krzysztof jest pewien, że to Komenda odszedł z ofiarą. - Nie jestem pewien, czy to on. Krzyczałem do niego, bo jest w tej sprawie podejrzany - odpowiada.
- Co świadek miał na myśli, mówiąc do oskarżonego, że ten zniszczył mu życie? - pyta jeszcze mecenas Ewa Szymecka.
Krzysztof znów zaczyna płakać. - Ja już nie chcę żyć, dziewczyna w ciąży, nie mam pracy, nie mam domu.
Na rodzicach Małgosi w ogóle nie robi wrażenia jego płacz. Tylko jeszcze bardziej utwierdza ich w przekonaniu, że chłopak coś ukrywa.
Zbrodnia miłoszycka to miała być prosta sprawa. Prokuratura powtarzała, że sprawcy się podpisali. Ale ciągle ich nie było, za to pojawiały się dziwne informacje o policjantach, którzy mieli zastraszać świadków.
Tomka przed ogłoszeniem wyroku drugiej instancji odwożą aresztu. O tym, że dostał dwadzieścia pięć lat, dowiaduje się od strażnika. W nocy przerzuca przez okno prześcieradło i obwiązuje szyję. Już wisi, traci przytomność, ale jeden ze współosadzonych uwalnia go z więzów.
Dyrektor wzywa go na dywanik.
- Czemu to zrobiłeś? - pyta.
- Jestem niewinny, a skazano mnie na dwadzieścia pięć lat - odpowiada Tomek.
Dyrektor się śmieje, że nie miałby prawomocnego wyroku, gdyby był niewinny.
(...) Rok później sąd odwoławczy uznał, że Tomasz Komenda nie zgwałcił Barbary K. Nikt się przy tym nie przejmował, że uniewinniono go na podstawie tych samych badań, które wcześniej doprowadziły do jego skazania.
Bardzo współczuję rodzinie ofiary z powodu śmierci tak młodej dziewczyny, ale to nie ja byłem sprawcą tej bestialskiej zbrodni. Również przeżyłem horror. Gdy mnie aresztowano, miałem zaledwie dwadzieścia trzy lata, teraz mam lat czterdzieści dwa. Niesłusznie zabrano mi najlepszy czas życia. Od osiemnastu lat nurtuje mnie pytanie: co ja zrobiłem, że moje życie zostało zamienione w piekło?
Ale przecież on był na tym podwórku. I nawet się zgadzało, że nikt go nie rozpoznał. Irek mieszkał dwie miejscowości dalej, wtedy ludzie trzymali się raczej swoich wiejskich społeczności. Remik nie wierzył w zmowę milczenia, o której tyle się rozpisywały media. Bo niby dlaczego wszyscy, i starsi, i młodzi, mieliby chronić gwałciciela?
Irek M. pasował idealnie. A Tomasz Komenda zupełnie nie.
- Prędzej czy później cię zajebię - krzyczał. - Ty wiesz, że już nie żyjesz. Siedziałem pół roku, teraz ty posiedzisz. Wiesz, że masz przejebane.
Napadł na nią kilka razy, zawsze pijany. Pewnego razu zaczął ją dusić. Kolega go odciągnął.
Odgrażał się każdemu, kto zeznawał przeciwko niemu. Znajomego pobił, groził nawet siedemdziesięciotrzyletniej babci Wandy.
Wanda poszła na policję:
- Boję się tego człowieka.
Jedną ze spraw apelacyjnych Irka prowadził prokurator Tomasz F., ten sam, który doprowadził do skazania Tomasza Komendy. Nie powiązał jednak seryjnego gwałciciela ze sprawą miłoszycką, chociaż obrażenia ofiar Ireneusza M. były bardzo podobne do tych na ciele Małgosi.
- Poza tym on jest bardzo nachalny do kobiet. Zawsze nosił przy sobie wodę utlenioną i dolewał dziewczynom do alkoholu, żeby straciły przytomność. Wtedy Irek je gwałcił i gryzł. To człowiek nie do życia. Taki drugi Trynkiewicz - mówi Edmund.
Wcześniej nikomu o tym nie opowiadał.
Dlaczego?
Bo nikt nie pytał.
Już po śmierci Małgosi Irek raz po raz stawał przed wymiarem sprawiedliwości. Skazywano go za kolejne gwałty, ale chociaż działał w okolicach Miłoszyc od lat, nikt nie powiązał go z Małgosią. Zamiast tego zatrzymano Tomasza Komendę, który nigdy nie był w Miłoszycach, a kilkanaście osób potwierdziło, że sylwestra spędził w domu. Badania DNA były słabiutkie. Szczęki, jak się teraz okazało, pomylone. Zapach źle zabezpieczony.
Jadwiga nie wytrzymuje i krzyczy: - Wyprowadziłeś moją córkę na śmierć! Słyszałeś, jak wzywała: "Pomocy!". Chciałbyś, żeby twoje dziecko wołało o ratunek i nikt by nie reagował? A wystarczyłoby, żebyś zapukał do czyichś drzwi po pomoc.
- Ma pani rację - mówi pod nosem Krzysztof.
- Co ma pan na myśli? - podchwytuje Poteralski.
- Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem - chwilę się zastanawia. - Powinienem być w więzieniu za to, że w ogóle byłem na tej dyskotece i się z nią bawiłem.