Dziewczyna o szklanych stopach Ali Shaw 6,0
ocenił(a) na 35 lata temu To książka z typu tych, które sprawiają, że czuję się głupia, zwłaszcza gdy tyle osób wspomina o jej pięknie, wrażliwości, niosącej mądrości.
A ja... cóż, przeczytałam ją i niewiele poczułam, książka ta była dla mnie jedną wielką niewiadomą i nie jestem pewna, co autor miał na myśli tworząc ją. Czy to miała być jedna wielka metafora? Czy miała nieść za sobą coś głębszego? Czy może powinnam traktować to jako takie a nie inne uniwersum i nie rozwodzić się nad jej nieprawdopodobnością? Nie wiem, po prostu nie wiem, jak mam ją interpretować i to skutecznie utrudniało mi czytanie, gdyż przez większość czasu moje myśli odlatywały ku zastanawianiu się nad tym, o co w niej chodzi.
Mamy tu mężczyznę, fotografa, który trochę zachowuje się jak zagubiony chłopiec, który nienawidzi (?) swojego ojca, źle go wspomina, widzi nad sobą jego widmo, a ostatecznie nawet nie próbuje nic zrozumieć. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy go lubiłam. Nie był stworzony źle, ale jego zachowania były dla mnie niezrozumiałe i irracjonalne, czasem głupie i bezmyślne.
Ida - nasza dziewczyna o szklanych stopach. Ona była naprawdę w porządku. Miła, spokojna, a jednak potrafiła powiedzieć, co myśli, potrafiła zdrowo ofuknąć naszego głupiutkiego bohatera. To naprawdę dobrze stworzona postać, przemyślanie. W przeciwieństwie do całej reszty, którą spotkaliśmy w książce, to właśnie ona oraz najlepszy przyjaciel głównego bohatera byli najbardziej ludzcy, realni. Byli bardzo dużym atutem tej książki.
Drugim atutem jest bogactwo opisów, w stylu autora widać duży potencjał, który mógłby stworzyć świetną książkę, ale, niestety, nie wykorzystał go w odpowiedni sposób. Przedobrzył. I choć uwielbiam opisy, jeżeli są dobre i wpasowane mogą same stworzyć książkę, ale w tym przypadku było tego za dużo. Momentami siedziałam przy tej książce i się nudziłam, bo autor skupiał się na mankamentach tak drobnych, że naprawdę nie warto było zawracać sobie nimi głowy, a ich usunięcie nie zrobiłoby żadnej różnicy w tekście.
Ogólnie, książka ta przypominała mi nieco sinusoidę. Momentami czytało mi się dość sprawnie i szybko, innym razem dłużyło i każde kolejne zdanie było mordęgą w przebrnięciu przez ten tytuł. Niestety, nie było to dla niej dobre.
I choć autor potrafił opisać rzeczy tak, jakby faktycznie były tuż przed naszym nosem, potrafił umiejętnie oddać klimat, to równie łatwo potrafił go zepsuć.
Tak samo jak całego wątku... paranormalnego, nie rozumiałam idei "byczków o skrzydłach ćmy", nie miało to sensu (a może ja go nie zrozumiałam? co tylko dodatkowo mnie frustruje). Usunięcie go wyszłoby na dobre.
Ostatnią rzeczą, na którą muszę ponarzekać, po prostu muszę, było to przeklęte "hm". Lubię to małe słówko, sama go używam, wyraża wszystko i nic, ale, zlitujcie się, nie co piąte słowo. No dobrze, może przesadzam, ale uwierzcie mi, gdyby podsumować całą tę książkę, wyrazem, który najczęściej się powtarza, byłoby "hm". Co. Chwilę. W rozmowie, w przemyśleniach, znowu w rozmowie, w dwóch dialogach pod rząd. Początkowo przymykałam na to oko, w połowie książki zaczęłam się irytować, a pod koniec za każdym razem wywracałam oczami, gdy je widziałam. To było bardzo złe.
Wodziłam wzrokiem za tą książką kilka lat, bardzo chciałam ją przeczytać i tym większe jest moje rozczarowanie, kiedy dla mnie wcale nie była dobra. Mogę wspominać porządne opisy, mogę wspominać Idę, Gustava, ale to tyle, większego wrażenia na mnie nie zrobiła.
Czy polecam? Nie wiem. Wpędza mnie w kompleksy, czuję, że jej nie zrozumiałam i to mnie frustruje. Nienawidzę tego.