Kwiecień plecień Mette Vedsø 7,0
Ataki paniki, nawarstwiający się stres, problemy lękowe o różnym natężeniu, wycofanie ze społeczeństwa, brak zrozumienia u rodziców. A to tylko mały wycinek z piekła, w jakim Pi niespodziewanie się znalazła. Niespodziewanie, bo wcześniejsze objawy były bagatelizowane i spłycane, aż w końcu jej psychika nie wytrzymała tłumionego nadmiaru. Wybuchła, ale wcale nie przyniosło jej to ukojenia. Wręcz przeciwnie. Od tego momentu było tylko gorzej.
Mette Vedsø ma oko do subtelności ludzkiej psychiki. Uchwyca ulotne momenty, które mogą wydawać się pozbawione znaczenia, ale budują rzeczywistość jednostki. Rodzinne powtarzanie, że „wszystko dobrze" czy udawanie silniejszej niż się jest w rzeczywistości to jedynie mały wycinek tego, co w codzienności lubi utonąć, a w powieści istnieje wyraźnie.
Co mnie jednak irytowało to brak przypisów z tłumaczeniem fragmentów po angielsku. Akurat ja wypowiedzi te zrozumiałam, ale nie każdy będzie do tego zdolny. A mówimy o powieści, która jest ważnym przykładem literatury młodzieżowej. Po co sprawiać, by była ona ekskluzywna?
Dodatkowo w centrum są objawy somatyczne i psychologiczne, ale ich powody nie są jasno pokazane, co spłyca opowieść. Tak jak zbawczy wpływ relacji międzyludzkich czy nie korzystanie z leków, choć lekarz je przepisał, co może zachęcać do takiego zachowania. Kilka spraw dało się pociągnąć dalej i rozwinąć bardziej, a niewykorzystanie tego potencjału mnie zawiodło, choć wciąż trudno odmówić tytułowi wagi i zgrabności.
„Kwiecień plecień" punktuje tematem, jaki porusza i sposobem, w jaki to robi. Cała reszta jest poprawna, ale akurat dla mnie neutralna — bez wyraźnych wad, ale też bez wzbudzenia we mnie zachwytu. To powieść na przyzwoitym poziomie, ot co. Powieść, która sprawiła, że rozsypałam się i poskładałam na nowo. Wypełniona szczerością życia. Bólem, który można przekuć w coś piękniejszego.
przekł. Edyta Stępkowska