cytaty z książek autora "Piotr Gajdziński"
Bolesław Świeżyński świetnie wiedział, dlaczego interesują się nim służby specjalne. Problem polegał na tym, jak powinien na to zainteresowanie odpowiedzieć. I jak wiele Moskwa o nim wie.
Zarówno Gierek, jak i Jaroszewicz wywodzili się z przemysłu ciężkiego, ich światem było górnictwo, hutnictwo, wielkie fabryki. W ich oczach wszystko inne to były "paterajki", za pomocą których nie dałoby się wydźwignąć Polski do grona największych gospodarczych tygrysów.
- Polska jest zagrożona! Od zachodu napierają Niemcy, od wschodu czerwona horda, w środku Żydzi, którzy nas tutaj, w naszym własnym kraju, okradają i rozpijają, czyniąc Polaków słabymi! A nas mało, bardzo mało. Jak mamy się obronić, gdy wy pozbawiacie naród najlepszych jego córek, wbijacie im do głowy zagraniczne nowinki, zamiast dbać o to, aby rodziły młodych, silnych Polaków?!
Wygraliśmy wtedy, wygraliśmy z faszystami i wygramy w przyszłości. A na lud rosyjski nie narzekajcie. Wszyscyśmy z niego i gdyby nie on, to Hitler wydawałby dzisiaj bal na Kremlu!
Mowa-trawa, którą Gierek będzie uprawiał już do końca swoich rządów.
Spotkaniem Edwarda Gierka ze strajkującymi stoczniowcami nowa ekipa próbowała się autoryzować w oczach społeczeństwa, pokazać, że potrafi rozmawiać jak Polak z Polakiem. To rzeczywiście była nowość, Władysław Gomułka nie rozmawiał, on tylko przemawiał.
...żaden władca nie potrafi u siebie dostrzec "wirusa władzy". Tacy ludzie zawsze utrzymują, że są na niego z różnych powodów odporni.
Naucz się wreszcie, że gdy Polak pyta, czy się napijesz, to ma na myśli pół litra czystej. A jak pyta po południu, to litr.
- Jasne. Tylko że akurat ta dziewczyna panicznie bała się wody. Wchodziła co najwyżej do wanny. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że miała hydrofobię, ale wtedy nikt tego nie diagnozował.
- Kiedyś nikt nie diagnozował też dysgrafii. Robiłeś błędy, znaczy jesteś tumanem. Może się potknęła na piasku i wpadła do wody.
Zepsuła cię ta Warszawa. Myślisz, że życie jest tam, a ono jest tutaj. Dużo bardziej tutaj. Śmierć też jest tutaj. I jeszcze gorsze rzeczy też są tutaj.
A Polska? Cóż, siła Polski nie bierze się z naszych macic, ale z naszych głów. Powinien ksiądz pamiętać, że mamy dwudziesty wiek!
Wie pan, na początku lat dziewięćdziesiątych był taki jeden minister z takiej jednej partii, która lubiła się nazywać prawicową i całą swoją tożsamość budowała na walce z postkomuną. A walczyła z nią tak zapamiętale, że otoczyła się wianuszkiem byłych już funkcjonariuszy MSW, aby dowiedzieć się, na kogo przy Rakowieckiej są kwity. Przy czym partia ta najbardziej chciała, aby były na Wałęsę. Oj, jak bardzo chciała! Była gotowa za to dobrze zapłacić, oczywiście państwowymi pieniędzmi, bo wtedy jeszcze swoich nie mieli...
- Teraz już mają, ale zwyczaj płacenia państwowymi im pozostał.
- To jest Wolsztyn, spokojne miasteczko, a nie jakiś Sandomierz ojca Mateusza albo Chicago lat trzydziestych. Zaplanowana seria morderstw? Tutaj? Pan by uwierzył?
- Z tego, co mówisz, jego interesy są w pełni legalne. Źródło kapitału nie, ale interesy są legalne.
Podzielność uwagi jest zaletą - usłyszał jedną z mądrości Wiesława i natychmiast odpowiedział, że bywa też wadą.
- Bóg nie stworzył kobiet dla nauki, Bóg powierzył im inne zadanie! Powinny rodzić dzieci, wychowywać te młode pisklęta, dbać o mężów. Oto, czego Bóg chce!
Układ przeniesiony z Peerelu, a nawet głębokiego Peerelu, w dzisiejsze czasy był dla Terleckiego najczystszą teorią spiskową, która mogła się zrodzić tylko w głowie Antoniego Macierewicza lub jego mocodawcy.
Od początku miejsce spotkania wydawało mu się dziwne, ale liczył, że w kaplicy mają się tylko poznać, a później pójdą porozmawiać w pobliskim parku lub w którejś z wolsztyńskich restauracji.
Chciałem go, całą naszą rodzinę, oczyścić z podejrzeń. Wie pan, człowiek chce być dumny ze swoich przodków. W takich małych społecznościach, gdzie wszyscy się znają, wszyscy wszystko o sobie wiedzą, jest to szczególnie ważne.
Dziennikarz sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął paczkę marlboro. W ostatnim czasie udało mu się ograniczyć liczbę wypalanych papierosów, ale w chwilach takich jak ta nie potrafił się powstrzymać. Był przekonany, że nikotyna pozwala mu się lepiej skoncentrować.
Patrzył w kierunku otwartych drzwi zakrystii, gdy poczuł dotknięcie na ramieniu. Odwrócił się gwałtownie. Siedział za nim mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna w marynarce, białej koszuli i granatowym krawacie; więcej niż staranny, niemal wyjściowy strój.
Skibniewskiemu dani czas, bardzo dużo czasu[...]
To wskazywało, że Zbigniew Skibniewski ma przy Rakowieckiej mocne plecy. I to całkiem współczesne.
Młodość... Gdy chodzili do tutejszej szkoły średniej, obaj, i on, i Oskar, nie wyobrażali sobie wyjazdu z Widzimia Starego. Byli pewni, że przejmą ojcowiznę i będą na niej gospodarowali, tak jak robili to ich rodzice, i rodziciele ich rodzicieli.
Wbrew temu, co mówi dzisiejsza władza, i wbrew temu, co zawsze lubiliśmy o sobie myśleć, nie wszyscy Polacy byli wtedy w konspiracji. Ogromna większość po prostu starała się przeżyć w skrajnie trudnych warunkach. Niedawno czytałem, że w działalność konspiracyjną podczas drugiej wojny światowej był zaangażowany zaledwie jeden procent Polaków. Niezbyt to imponujące.
Żona nieustannie robi tutaj porządek, przez co niczego nie mogę znaleźć. Właśnie wczoraj, gdy powiedziałem jej o pańskiej wizycie, ułożyła książki.
Z opowieści kolejarza wynikało, że Bolesław sprzedawał podrobione przez siebie dokumenty, przede wszystkim kartki na żywność, które były wówczas najbardziej pożądanym towarem.
Doprawdy zło i zbrodnia maja wielką siłę przyciągania. Nakryli tam nawet jakąś parę uprawiającą seks.
Zauważył, że mężczyzna w skórzanym płaszczu, oparty o jakieś pokaźnych rozmiarów drzewo, fotografuje pałac. Pomyślał, że i on może znajdować się w kadrze, ale nie był tego pewien.
Wielka czarna bestia leciała na niego, tocząc piane z pyska, a jej kły niebezpiecznie zbliżały się do jego twarzy. W ostatniej chwili uchylił się i zrobił krok w tył. Na ułamek sekundy owczarek niemiecki zawisł w powietrzu, a potem naprężony łańcuch brutalnie ściągnął go na ziemię.
Przy domkach krzątali się ich właściciele, pracowicie grabiąc swoje posesje i malując nadwerężone zimą płoty. "Płociki", jak mawiali w Wielkopolsce, gdzie do sklepów wchodziło się "po schódkach", w niedzielę chodziło się do "kościółka", konie były "konikami", a czasem nawet "koniczkami".