cytaty z książek autora "Natalia Bryżko-Zapór"
Prawda jest taka że wystarczy usłyszeć o co Rosja oskarża innych by wiedzieć co planuje - mówił w kolejnym wystąpieniu Wołodymyr Zełeński wzywając Rosjan do położenia kresu bestialstwu...
Czasem zwracał się również do Rosjan. Przechodząc na język rosyjski, sprawiał wrażenie, jakby zapominał słów. I raczej nie był to efekt amnezji, tylko prosty i jednoznaczny sygnał: ten język jest mi już obcy.
Do rodaków mówił: "my, Ukraińcy". Każdy kto zna jego historię życia, wiedział, że nie ma na myśli etnicznych, językowych czy religijnych odniesień, lecz bardziej uniwersalny sens: my, czyli obywatele. Albo ni mniej, ni więcej: We the People. My, Naród.
Naród, także ten ze wschodniej, do niedawna prorosyjskiej części kraju, szybko przestał identyfikować się z kulturą wschodniego sąsiada. Proces ten zachodził tak szybko, jak szybko postępowały wojenne zniszczenia i zdziczenie rosyjskich żołnierzy. To, czego latami nie udawało się osiągnąć do końca ukraińskim zwolennikom derusyfikacji kraju, w błyskawicznym tempie załatwiła sama Rosja. Tego jeszcze w historii Ukrainy nie było.
Ideologia raszyzmu w sposób osobliwy łączy poglądy na świat - z jednej strony widzi w nim pole totalnej i brutalnej walki o przetrwanie, z drugiej - ma aspiracje do wysokiej duchowości, do której, według raszystów, reszta świata nie może się wznieść. Jednocześnie jest kwintesencją buty i prymitywizmu.
Proces polityczny w Ukrainie znowu zaczął się rozchodzić z procesami i oczekiwaniami społecznymi. W czasie skomplikowanej i nieprzejrzystej walki o władzę, toczonej przez przedstawicieli establishmentu przed kolejnymi wyborami, w wielu ukraińskich domach królował zupełnie inny od dotychczas znanych obraz politycznego przywódcy. Był nim serialowy Sługa Narodu.
Dla wielu Ukraińców, zwłaszcza z zachodu kraju, komunikowanie się po ukraińsku niezmiennie pozostaje wyznacznikiem patriotyzmu. Ostatecznie rosyjskojęzyczność Zełenskiego nie zaważyła na sukcesie wyborczym, ale stała się jego piętą achillesową na początku kadencji. Zaskoczył jednak i tym razem - zapowiedział, że będzie mówić po ukraińsku, i wkrótce zaczął posługiwać się mową Tarasa Szewczenki całkiem swobodnie.
Po wygranych przez Wołodymyra Zełenskiego wyborach prezydenckich Rodnianski mówił o nim jako o osobie wyjątkowo utalentowanej, sprawnym liderze i świetnym organizatorze, który potrafi stworzyć zespół i nim pokierować. Ale za najważniejsze uznał, że Zełenski jest przedstawicielem nowego ukraińskiego pokolenia, które nie bardzo pamięta Związek Radziecki, bo go "pamiętać nie chce'. Stwierdził też, że będzie to pierwsza ekipa polityczna, która korzeniami nie wywodzi się z dawnego partyjnego lub komsomolskiego aktywu. Populizm Zełenskiego odnotował, zastrzegając jednocześnie, że nie jest on wcale groźniejszy od populizmu tak zwanych profesjonalnych polityków.
Odezwy nagrywał w Kijowie, za biurkiem albo na tle ściany, ubrany w koszulę koloru khaki, zmęczony, z kilkudniowym zarostem. Jego wizerunek pojawiał się we wszystkich światowych mediach i w ciągu kilku dni ukraiński prezydent stał się najbardziej podziwianym europejskim politykiem. Pewnie byłby zadowolony z takiej popularności, gdyby miała miejsce w innych okolicznościach. Ale wtedy chyba nawet o tym nie wiedział. Dzień w dzień przemawiał do rodaków, do świata, do parlamentów różnych krajów, nie przestawał prowadzić rozmów z ich przywódcami. Zmęczenie nie było aktorską charakteryzacją, lecz makijażem nałożonym przez prawdziwą, wyczerpującą dla każdego Ukraińca wojnę.
Rzeczywiście nikt już nie pomyli Ukrainy z Rosją. Imperium carów istniało setki lat, ale to walcząca z nim młoda Ukraina zapisała swoją historię złotymi zgłoskami w światowych dziejach pierwszej połowy XXI wieku. Niezależnie od tego, jak ta historia się skończy.
Jest pan zaskakującym prezydentem - komentowała dziennikarka.
Co poradzić? - odpowiadał. - Taki mamy kraj, pełen niespodzianek.
Nie sposób nie przyznać mu racji. Ukraina potrafi zaskakiwać jak mało kto - powie to każdy, kto zna ten kraj i śledzi jego losy. Zaskakuje wydarzeniami, ludźmi, czasem zdumiewa drobiazgami, ale najczęściej swoim wielkim, choć chyba niezamierzonym wpływem na globalne zmiany. Gdyby przyjrzeć się statystykom depesz agencyjnych z dopiskiem "Pilna", pewnie okazałoby się, że od czasów rozpadu Związku Radzieckiego coraz częściej prowadzi w nich Ukraina.
Od dawna natomiast powtarzał: najważniejsze to nie kłamać. Powiedzenie długo uważano za czysty piar, ale w czasie wojny zaczęto je traktować jak polityczne credo Ukraińca. Bo gdy zwracał się do świata, mówił rzeczy niepopularne, do niedawna w polityce nieobecne, a gdy adresował jakieś słowa do Rosjan, wcale nie bawił się w dyplomację, bo, jak stwierdził, "jest w nich tyle zła, że nie przypominają ludzi". Zełenskiemu było wolno - pozwalała na to zarówno sytuacja, jak i wizerunek antysystemowego polityka, który nie musi trzymać się sztampy. Przy tym wszystkim trudno byłoby mu przypiąć łatkę szowinisty. Niewyobrażalne, żeby ktoś inny mógł sobie na taką prawdomówność pozwolić.
Tak jak zapowiadał, ani na chwilę nie opuścił stolicy Ukrainy. W ten sposób uwiarygodnił swoją postawę i wytrącił sceptykom ich główną broń - oskarżenie o słabość i niepewną pozycję.
W rolach komediowych nigdy nie był tak przekonujący jak w dramatycznym wcieleniu, które napisało mu samo życie. Przywódca bez garniturów, krawatów, limuzyn i plastikowego blichtru, do którego przyzwyczaili w ostatnich dziesięcioleciach wyborców polityczni celebryci.
Gdy w Krzywym Rogu dorastał przyszły ukraiński prezydent, Ukrainy jeszcze nie było. W jej granicach istniała natomiast Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, która za czasów Związku Radzieckiego była uważana za jeden z jego głównych filarów ze względu na potencjał ekonomiczny i uwarunkowania geograficzne. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dostarczała ćwierć dochodów państwowych.
Przewidywania się sprawdziły. Na rosyjskich pociskach znajdowano napis: Chrystus zmartwychwstał.
W Ukrainie do tej pory wydano jedną książkę o Wołodymyrze Zełenskim. Jej autor, dziennikarz i szef portalu telewizji Espreso, Serhij Rudenko zapoznał się z wieloma plotkami i krytycznymi ocenami dotyczącymi Zełenskiego oraz jego otoczenia. Espreso nie należy do mediów przychylnych Ze Drużynie, ale Rudenko w książce Zełenski bez charakteryzacji (Zełenskyj bez hrymu) starał się uczciwie rozkładać akcenty i obiecywał obiektywizm. Ostatecznie jednak publikację zdominował materiał, który pokazuje Zełenskiego w negatywnym świetle. Można z niej poznać wypowiedzi ludzi, których on pozwalniał, oraz opinie jego gorących krytyków.
Na pewno ma ogromne doświadczenie aktorskie, odpowiednią dykcję i głos, przekonującą postawę, a w mówieniu do kamery jest po prostu rutyniarzem. Umiejętności te ćwiczył przez całe życie jako aktor komediowy. Jednak w ciągu trzech lat prezydentury nie wypracował na tyle skutecznego, nowego sposobu uwodzenia publiczności, by uzyskać wyraźną przewagę nad politycznymi oponentami. Obecnie wygrywa wizerunkowo nie dlatego, że ma lepszych od Putina specjalistów w tej dziedzinie, lecz z powodu autentycznej dramaturgii, którą tworzy wojna. To ona pokazała światu Zełenskiego bez charakteryzacji. I dopiero takim zaakceptowała go ponownie Ukraina i docenił cały świat.
Nie będzie wcale przesadą powiedzenie, że o kluczowych etapach dziejów Ukrainy zadecydowały albo Majdany, albo urna wyborcza. Ukraińcy żartują, że odzyskanie niepodległości wyzwoliło w nich dawnego ducha kozackiego oraz zamiłowanie do wolności i demokracji, zapisane w DNA.
Zełenski, mówiąc o Ukraińcach, często używa zwrotu: nasi ludzie. Zawsze z nutą troski i podziwu. Ktoś powie: zabieg socjotechniczny, bo dla dobrego aktora to żadna sztuka. Możliwe, ale w warunkach wojny brzmi mocno i wiarygodnie.