Popularne wyszukiwania
Polecamy
Lech Kostrzewa
3
8,5/10
Pisze książki: kryminał, sensacja, thriller, literatura młodzieżowa
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
8,5/10średnia ocena książek autora
23 przeczytało książki autora
37 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Szkaradek Lech Kostrzewa
8,8
Bardzo często nie tylko wśród dorosłych, ale także w gronie dzieci, które zwracają uwagę na zachowanie swoich opiekunów dochodzi do wyśmiewania i wyszydzania osób, które są rzekomo inne. Może to być wygląd, stan zamożności, czy cechy charakteru. Niestety, takie zachowania nie zdarzają się tylko w książkach, ale również są na porządku dziennym. W rzeczywistości nie każdy ma szansę przenieść się do innego świata tak, jak to w wydaniu Lecha Kostrzewy zrobił właśnie Wojtek, nazywany Szkaradkiem.
Wojtek ze względu na swój wygląd był nazywany Szkradkiem. Jak można się domyślać, dla bohatera nie była to zbyt komfortowa sytuacja. Nikt z nas nie ma przecież możliwości wybrania sobie własnego wyglądu. Na szczęście dla Wojtka spotkanie z pewnym staruszkiem zaowocowało dla niego możliwością wybrania się do średniowiecza. Czy chłopiec cofnąć się w czasie naprawdę czy wyłącznie na kartach książki? Tego odbiorca musi dowiedzieć się już osobiście, ale na pewno na brak wrażeń nie można narzekać.
Ze względu na to, iż ,,Szkaradek" Lecha Kostrzewy zakwalifikowany został do literatury dziecięcej wydanie jest obszerniejsze również z tego względu, iż użyta w nim została duża czcionka. Dzięki przeniesieniu się w czasy średniowiecza autor zadbał również o stylizowanie języka na ten naszych przodków. Myślę, że jest to doskonała lekcja polskiego w celu poszerzenia słownictwa przez osoby w pewnym wieku. Zawsze istnieje możliwość sprawdzenia kim jest np. giermek, jeśli wcześniej nie słyszało się tego słowa. ,,Szkaradek" Lecha Kostrzewy to świetna propozycja także dla starszych odbiorców, która pokazuje, że wygląd nie wpływa na zachowanie bohaterów.
Firma Lech Kostrzewa
6,8
Nie mam pojęcia, jakie intencje przyświecały Lechowi Kostrzewie podczas pisania „Firmy”, ale jeśli chodziło mu o ośmieszenie polskiego kontrwywiadu cywilnego, to mu się udało. Ta powieść nie jest komedią, nie jest groteską, ale przedstawia jakże ważną dla Polski służbę specjalną w fatalnym świetle.
Kontrwywiad jawi się tu jako grupa oficerów, a właściwie: urzędników rezydujących w biurze na Rakowieckiej w Warszawie przez przepisowe osiem godzin, od ósmej do szesnastej. Teoretycznie ludzie ci powinni się zajmować wykrywaniem i eliminowaniem szpiegów obcych wywiadów, ale to robią oni – o ile robią – niejako przy okazji. Najważniejszym zajęciem jest plotkowanie, spiskowanie przeciwko sobie i pilnowanie, by nie zostać przeniesionym do wydziału logistyki („liczenie gaci”) albo na dyżurkę.
Doświadczony oficer operacyjny Roman dostaje do poprowadzenia sprawę, którą bez większego powodzenia zajmował się ktoś inny. Choć jest wypalony i znudzony bezowocną od lat służbą, przykłada się tym razem do pracy, ponieważ zmienił się jego przełożony, a nowy chce sukcesów. Ściślej: może i chce, ale zapewne nie zależy mu szczególnie na tym, by Roman zyskał status wydziałowej gwiazdy, bo może wtedy zamarzyłby mu się naczelnikowski stołek. I tak to Roman wraz z przydzielonym mu oficerem zostaje wciągnięty w grę MI6, CIA, a także wywiadów Białorusi i Rosji. Z dość nieoczekiwanym zaskoczeniem.
Także jego praca obfituje we wpadki, jak choćby na oficjalnym raucie w British Council, dokąd idzie samowolnie i gdzie – zwracając na siebie powszechną uwagę – koncertowo wywija orła, paćkając sobie garnitur obfitą zawartością talerza.
Akcja rozgrywa się najwyraźniej w nieodległej, acz bliżej niesprecyzowanej przeszłości. Działają jeszcze Wojskowe Służby Informacyjne (zlikwidowane w 2006 roku),już jeździ metro, ale w lokalach gastronomicznych wolno jeszcze palić. No właśnie, gastronomia. Włos się czytelnikowi jeży na głowie, gdy czyta o kawiarni położonej blisko siedziby „firmy”. Klientelę tejże stanowią w dni powszednie niemal wyłącznie oficerowie kontrwywiadu spotykający się, rzec by można, nie tylko rutynowo, ale i hurtowo ze swoimi agentami, także zagranicznymi.
Firma wyraźnie narzeka na deficyt fachowców, stąd np. oficer operacyjny woli czasem nie występować o przydzielenie komuś „ogona”, bo dobrze wie, że jeśli przeciwnik przeszedł przeszkolenie, to taki ogon bez większego trudu wykryje, a może i zgubi. Niedofinansowanie służb odbija się nawet na niedostatkach papieru. Choć na korytarzach działają elektroniczne śluzy, w pokojach plombuje się szafy kapslami wypełnionymi plasteliną i zabezpieczonymi odciskiem referentki.
Sam nie wiem, co o tym myśleć. Książka robi wrażenie pisanej „na serio”, ale przedstawia tak obraz kontrwywiadu tak groteskowy i żałosny, że aż się wierzyć nie chce. Może to próba rozliczenia się z czymś, co było, ale na szczęście się skończyło? Oby, bo inaczej należałoby przyznać rację krążącemu tu i ówdzie twierdzeniu, że w Polsce działają służby specjalne wszystkich krajów, tylko nie nasze.
W książce zabrakło mi posłowia, które być może wyjaśniłoby co nieco. Zabrakło też noty o autorze. Próbowałem sprawdzić w Google, kim jest Lech Kostrzewa, ale albo źle szukałem, albo nic tam nie ma. Autor robi wrażenie dobrze zorientowanego w sprawach, o których pisze, ale równie dobrze może to być perfekcyjna wyobraźnia pisarza, wspomagana researchem i rozmową z jakimś „byłym”.
Niestaranna jest redakcja, co owocuje wpadkami typu okulary z bardzo silnymi szkłami kontaktowymi albo chałat jako określenie tradycyjnego stroju… Turkmena.
Podczas lektury mimowolnie nasuwały mi się porównania do powieści szpiegowskich Vincenta V. Severskiego. Różnica jest zasadnicza: tam bohaterowie są oddanymi sprawie, gotowymi nawet ryzykować życie profesjonalistami szanowanymi przez kolegów z sojuszniczych służb. Tutaj oficerowie to karierowicze, nieudacznicy albo miernoty starające się jedynie dotrwać do fajrantu, zaliczyć co parę lat wynikający z regulaminu awans na wyższy stopień i nie dać się usunąć z pionów operacyjnych do pomocniczych. Tam jest mrożąca krew w żyłach, wciągająca akcja, tu – niemrawe grzebanie w sprawie, okupione tonami papieru na raporty i załączniki, a także wyręczanie się w skomplikowanych operacjach dopiero co zwerbowanymi agentami.
Nie wiem, bo i skąd miałbym wiedzieć, jak to wygląda naprawdę. Nie wiem, czy tak jak u Severskiego, czy tak jak w „Firmie”. Czytelnik raczej się tego nie dowie.
I może dobrze, w końcu służby lubią ciszę.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.