Marzę, aby nasz Bałtyk dostał taką książkę. Wspaniale wprowadza w mistykę i wyjątkowość tego regionu, niegdyś tak bliskiego, a obecnie chyba trochę zapomnianego w naszym kraju, jak i sporej części basenu Morza Czarnego.
Niezwykli autorzy dzielą się swoimi spostrzeżeniami i wspomnieniami o Morzu Czarnym, o jego oddziaływaniu na ludzi nad nim mieszkającym. O tym, czym jest i czym nie jest, czym było i czym nie było oraz czym nigdy nie będzie.
Morze to staje się miejscem niezwykłym, które mimo swego peryferyjnego znaczenia w skali światowego Wszechoceanu i nie raz macoszemu traktowaniu przez żeglarzy i handlarzy, miało ogromny wpływ na postrzeganie świata przez ludy zamieszkujące jego pobrzeża. Mimo swego śródziemnego charakteru, zamknięcia, izolacji, kusi swą tajemniczością i otwartością; uczy, by nie bać się obcego i lepiej jest poznać niż się obwarowywać.
A po tekstach zawartych w tym tomie pływało się swobodnie i przyjemnie, jak po spokojnych falach Morza Czarnego. Morza przyjacielskiego, nawet jeśli przyjaźń ta bywa szorstka.
Dawno mnie tak książka nie zmęczyła. Sam do końca nie wiem dlaczego byłem tak zdeterminowany, żeby ją skończyć. Ostatnie 10 stron zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Postać, którą poznajemy w pierwszym rozdziale wydaje się być jedyną wartą jakiejkolwiek uwagi osobą. Sam główny bohater w najlepszym wypadku jest niespójny, a w najgorszym po prostu nie do zniesienia. Jego charakter zmienia się praktycznie co chwilę. Jedyne co pozostaje bez zmian jest to, że jest irytujący. Fabuła jest znikoma, co parę zdań przerywana historycznymi faktami lub porównaniami, które na dobrą sprawę nie mają z nią za dużo wspólnego. Rzym już nigdy nie będzie mi się kojarzył tak jak dawniej.