cytaty z książek autora "Eugène Ionesco"
Wcześnie nauczyłem się być sam, ponieważ nie myślałem tak, jak myśleli inni (...)Ale samotność nie jest opuszczeniem, nie jest barierą odgradzającą mnie od świata, jest tarczą, pancerzem, który chroni moją wolność, który pozwala mi zachować przytomną głowę - mimo gorączki, w którą wtrącają mnie moje wściekłości, lęki czy wstręty. I ponad tą barierą rozmawiam dalej z innymi...w miarę możliwości.
Zdarza się, że człowiek śni. Przywiązuje się do tego snu, wierzy weń, kocha. Rano, gdy otwiera oczy, dwa światy jeszcze zachodzą na siebie, twarze nocy w świetle dnia słabo się zarysowują. Chciałoby się je spamiętać, zatrzymać. Wymykają ci się z rąk, brutalna rzeczywistość dnia je wypędza. Człowiek pyta sam siebie: O czymże śniłem? Co to się działo? Kogo całowałem? Kogo kochałem? Co ja mówiłem i co do mnie mówiono? Pozostaje niewyraźny żal po tym, co było albo zdawało się być. Człowiek już nie wie, co miał wokół siebie. Już nie wie.
Nie czuję, abym w zupełności należał do świata(...) Jeśli czuję się mimo wszystko stąd, to po prostu dlatego, że przebywając tu od dawna, trochę się przyzwyczaiłem.Mam jednak wrażenie, że jestem skądinąd. Gdybym wiedział, gdzie jest to "gdzie indziej", czułbym się lepiej. Ale doprawdy nie wiem, jak na to pytanie odpowiedzieć. To, że mieszka we mnie niezrozumiała nostalgia, byłoby może jednak znakiem, że jakieś "gdzie indziej" istnieje. Owo "gdzie indziej" jest może jakimś "tutaj", którego nie mogę odnaleźć; a może też to, czego szukam, nie jest stąd.
Każdy wie, że nie ma nic smutniejszego niż niedzielne popołudnia.
Nie widzi pani - powiedziałem - wszyscy są zamknięci w przezroczystych trumnach...
Nie jestem taki jak inni. Czy jestem dotknięty jakimś rodzajem kalectwa, kalectwem umysłu? Inni szli spokojnie za mną, przede mną, obok mnie, może oni wiedzą intuicyjnie to, czego ja nie wiem wcale?
To było piękne. Życie jest cudowne, jeśli spojrzeć na nie jako na całość, ogarnąć wzrokiem przeszłość, w owym rodzaju przestrzeni, jaką daje czas, kiedy wszystko oddali się już. Tworzy to jeden blok, dom jakiś albo zamek, który można zwiedzać, komnatę po komnacie, piętro po piętrze. Nie zdawać sobie sprawy, że to było takie piękne.
Strażak: A propos, co z łysą śpiewaczką?
Pani Smith: Ciągle tak samo się czesze.
A jednak czułem się źle w swojej skórze. Nie wiedziałem, jak poruszać się, żeby jej nie czuć, albo żebym ją czuł możliwie jak najmniej.
Każdy człowiek jest niczym. A równocześnie każdy jest całym światem.
Bo kiedy czuję się sam, kosmicznie sam, jak gdybym był swoim własnym stwórcą, swoim własnym bogiem, władcą zjawisk, w tym właśnie momencie czuję się wolny od niebezpieczeństwa.
Nuda paraliżuje albo pcha nas do czynów destrukcyjnych, albo wpędza w stan bliski śmierci. To było nie do zniesienia. Nikt nie mógł mi pomóc. Nie mogłem się niczego uczepić... To było tak, jak gdybym topił się w powietrzu. Nie mogłem otworzyć żadnego okna na ulicę, na świat, na kogokolwiek. Uduszenie... Tygodnie i miesiące, w czasie których każdy ruch wymagał znacznego wysiłku i zadawał mi tyleż cierpienia co bezruch. Nie do wytrzymania, tak, to to. Absolutnie nie do wytrzymania. Potrawy straciły smak. Umarły, który by nie umarł. Żywy, który nie byłby już żywym. Sam na pustyni bez granic. Albo przeciwnie, w celi otoczonej murami bardzo wysokimi, z szarym światłem u samej góry, niezdolny przeczytać książki. I cóż mogło mnie obchodzić to, co mówili ludzie? Ich słowa, obojętne albo przyjazne, albo przykre, nie dochodziły do mnie lub odpychałem je, uciekałem od nich. Na sam ich widok, kiedy przechodzili ulicą, jeden za drugim, zrywały mnie mdłości.
Być wolnym, być poza historią, uciec od porządku świata, nie być instrumentem w orkiestrze ani nutą w symfonii. Nie być na scenie. Wszystko oglądać, wszystkiego słuchać z widowni. Jakby spoza świata. Będąc na scenie, należąc do orkiestry, słyszymy tylko zgiełk, chwytamy tylko dysonanse.
Tylko dwa lub trzy razy chyba zdarzyły mi się sny czarowne. Sny, które budzą w nas żal, że nie zapamiętaliśmy ich i nie zdołali uchwycić o świcie, kiedy możemy już dotykać tylko umkliwych cieni gasnących w blasku dnia.
Faktem jest, że nie mogę ruszyć z miejsca. Wydaje mi się, że jestem pod murem świata, zapomnieć o zamurzu. Nie decyduję się, by oderwać się od muru. Może to choroba. Tkwię sam jak palec pod tym murem. Całkiem sam, jak głupiec (...) patrzę tylko na mur i odwracam się od świata.
Obecność innych zawsze mnie krępowała. Miedzy nimi a mną jest rodzaj niewidzialnej ściany. Nie zawsze. W końcu wystarczy kilka twarzy.
Dźwigam cały ciężar chwili, który przytłacza mnie tak bardzo, że nie mam już możności korzystać z niej lub choćby nawet tą chwilą się cieszyć.
Trzeba rezygnacji, żeby nie cierpieć. Trzeba rezygnacji. Cały czas powtarzam sobie, że trzeba nam rezygnacji. Bardzo często udawało mi się rezygnować, mniej więcej. Nie jest to rezygnacja głęboka, rzeczywista. Od czasu do czasu przebija wściekłość. To najpierw pewne niezadowolenie, które wzrasta we mnie, ogarnia mnie i dusi. Nie, nigdy się nie pocieszę, nigdy nie zdołam zapomnieć, że nie przebijam wzrokiem tego muru, co wznosi się aż do nieba.
(...) nic nie jest banalne, jeśli przyglądać się uważnie, to dramat i komedia zarazem.
Cokolwiek zrobię ze światem: czy nim wstrząsnę, czy go zmienię, to znaczy: będzie mi się wydawało, że go zmieniam, czy się nim posłużę, czy wreszcie polecę na inne planety, on zawsze będzie tym, czym jest i cóż właściwie znaczy: to? Nie ma nic potężniejszego niż zdziwienie, że on jest "tym" i że ja jestem tutaj. Gdyby nawet udało mi się otworzyć wszystkie drzwi, zostałyby zawsze drzwi, których otworzyć nie można, wrota zdziwienia.
Dzieci są niewdzięczne. Wykrwawia się człowiek dla nich, nie tak łatwo to wychowywać, a potem jak dorosną, opuszczają nas, zapominają, lepiej nie mieć dzieci albo jak już mieć, to dzieci dobre, a nie niewdzięczne.
Ach, ci mężczyźni, zawsze chcą mieć rację i nigdy jej nie mają!
Cały świat i wszystkie istoty, my, jesteśmy powodowani instynktami, refleksami możliwymi o krótkim zasięgu, jakie w nas włożono. Jesteśmy działani, nie działamy. Wydaje mi się, że jestem dla siebie. Jem powodowany instynktem samozachowawczym. Wydaje mi się, że kocham i że mam stosunek miłosny dla siebie, a to jedynie po to, żeby przedłużyć gatunek, jedynie po to, żeby ulegać prawom, które tak mi nakazują.
(...) ależ miłość góry przenosi, miłość kruszy żelazo, łamie okowy, nic się jej nie oprze, wiemy to dobrze. To nasza przeciętność sprawia, że dajemy za wygraną, rezygnujemy.
Życie jest pełne niespodzianek, może mi się przydarzyć masa nieoczekiwanych przygód. Małych, nie dużych. Nie lubię wielkich przygód, są nieprzyjemne, męczące i koniec końców zostawiają po sobie nudę, nic więcej.
Powiadałem sobie często, że jestem nieszczęśliwy z powodu gazet. Na całej planecie są tylko morderstwa masowe, rebelie, zabójstwa z miłości, trzęsienia ziemi, pożary, anarchie, i tyranie. W końcu jestem prawie zawsze posępny. Może dlatego, że czytam za dużo gazet. Przestanę je czytać.
Nie byłem zbuntowany. Zrezygnowany nie byłem również, bo nie wiedziałem z czego musiałbym zrezygnować albo jaką wyobrażać sobie społeczność, żeby żyć w radości. Nie byłem ani smutny, ani wesół, byłem tu, od stóp do głów uwięziony kosmogonią, która nie mogła być inna, niż była, i nie taka lub inna społeczność mogła cokolwiek zmienić.
Chce zostać świętym. To jest największa sława. Nie chcę już mieć anonimowego życia. Czytam w religijnych książkach (i to mnie martwi), że nie należy szukać chwały, że nie przychodzi się na świat po to, żeby stać się sławnym. Więc nie zostanę świętym.
Jesteśmy tylko węzłami może, efemerycznymi skrzyżowaniami energii, sił, tendencji różnorakich i sprzecznych, które rozplątuje śmierć. Ale te siły, te wydarzenia energetyczne, to przecież my sami, jesteśmy stworzeni, jesteśmy wyprodukowani, jesteśmy działani, ale my tworzymy siebie również, działamy i działamy samych siebie.