rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Łukasz wydał swego czasu książkę poetycką "Wysokie słońce" w SPPO w Łodzi/Domu Literatury czyli jak to mówi się popularnie "U Gawina", jest pabianiczaninem, skromnym - jak mówi o sobie - nieśmiałym młodym człowiekiem (rocznik 1997). Niespodziewanie (obstawiano zdaje się Uzdańskiego) zdobył Paszport Polityki za swą debiutancką powieść. Absolutnie zasłużenie. Książka jest fantastyczna!
Barys jej bohaterką uczynił Ulę, mieszkającą w biednej rodzinie w Pabianicach, odtrąconej przez rówieśników. Poznajemy okrutny świat z jakim musi się mierzyć: opieka nad chorą na raka babcią, widok zmieniających się "kochasiów" mamy, opieka nad siostrą. Ileż to razy o takich ludziach słyszeliśmy: "patologia". Nie mamy dla nich zrozumienia. Łukasz przedstawił ten świat z poetyckim sznytem. Zanurzył go w groteskę (w ten sposób stał się atrakcyjny dla czytelnika), niemniej po uśmiechu zostaje gorzki posmak i poczucie podłości świata.
Więcej: https://bialafabryka.blogspot.com/2022/08/nas-nie-obchodza-odwazniki-ktore-nosisz.html

Łukasz wydał swego czasu książkę poetycką "Wysokie słońce" w SPPO w Łodzi/Domu Literatury czyli jak to mówi się popularnie "U Gawina", jest pabianiczaninem, skromnym - jak mówi o sobie - nieśmiałym młodym człowiekiem (rocznik 1997). Niespodziewanie (obstawiano zdaje się Uzdańskiego) zdobył Paszport Polityki za swą debiutancką powieść. Absolutnie zasłużenie. Książka jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem myślę, że poezja zastygła w jakiś śmiesznych koturnowych pozach. Z jednej strony poeta zaangażowany angażuje się, aż po egzaltację, z drugiej poeta awangardowy (awan)gardzi odbiorcą. I nagle - zonk! - trafiam na poezję Jarosława Dudycza. "I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!" Przekąs, surreal - mistrzostwo.

W pierwszym utworze "Przyjdzie" na patetyczne pytanie umierającego "Co zamierzasz?", podmiot liryczny odpowiada: "Niczego nie zamierzam, pożegnam cię / tylko. // Potem będę czekał, aż to przyjdzie po mnie. // A przyjdzie. // Zapowiedziało się właśnie." Odpowiada z życiem i bez trwogi, jakby znad smartfonu. (...) Ciąg dalszy pod adresem:
https://bialafabryka.blogspot.com/2022/08/pare-spraw-domknac.html

Czasem myślę, że poezja zastygła w jakiś śmiesznych koturnowych pozach. Z jednej strony poeta zaangażowany angażuje się, aż po egzaltację, z drugiej poeta awangardowy (awan)gardzi odbiorcą. I nagle - zonk! - trafiam na poezję Jarosława Dudycza. "I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!" Przekąs, surreal - mistrzostwo.

W pierwszym utworze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podziw - takie mam pierwsze skojarzenie. Małgorzata we wrześniu 2021 roku w ramach realizacji swojego projektu "Czytanie wody", przebiegła wzdłuż Wisły - od Baraniej Góry do jej ujścia. Mówiłem o tym uczniom przy okazji lekcji o rzekach Polski. To niezwykłe, chcieć tak poczuć rzekę, w mięśniach, w tkankach. Zmęczyć się, zjednoczyć z przyrodą. Jako poeta-nauczyciel geografii napisałem kiedyś w wierszu: „czuję związek z każdą kropką, niebieską wstążką”. By poczuć taki związek, Lebda poszła dużo dalej ode mnie.
Ja tylko wpatruję się w mapę, myślę o Polsce, ludziach, przyrodzie, mówię o niej. Gdy czasem pobiegnę parę kilometrów, to znam ścianę, która pojawia się, gdy mięśnie zmusza się do podjęcia dużego wysiłku. Dlatego podziw - 28 dni i ponad tysiąc kilometrów biegu!
Poetka wskazuje swoje motywacje: zwrócenie uwagi na to, co robimy przyrodzie, jak ją traktujemy, jaki gwałt zadamy rzece, dążąc do realizacji budowy drogi wodnej E-40 (miałaby łączyć Bałtyk i Morze Czarne), gdy będzie ją trzeba uregulować. Mówi o obserwacjach relacji człowiek-rzeka. OK, ale ja cały czas myślę o fizyczności, bólu, o maratońskich dystansach i o tym, że w czasie tego biegu, pewnie w jej myślach tworzył się kolejny poemat. Może coś o sile, a może o bezsilności i zwątpieniu? Wzruszyłem się, gdy się dowiedziałem, że w czasie odpoczynku po biegu, motywacji dodawał „Alfabet” Christensen (w tłumaczeniu Sochańskiej), który uwielbiam, no i bardzo byłem ciekaw jej poezji w związku z deklaracją: „Chcę biec przy ciele rzeki, żeby doświadczyć jej obecności, mieć przy boku coś, co prowadzi, daje się odkrywać, co będę mogła zmienić w opowieść.”
Czy czytanie/pisanie ma coś wspólnego z nurtem rzeki? Szum, życie wokół rzeki – czy jest w tym coś co wpływa na wiersz?

Książka „Mer de Glace” ukazała się wiosną 2021, a więc przed biegowym projektem, ale zapewne w trakcie przygotowań do niego. Sprawia wrażenie dostojnej medytacji. Może to przez niezwykłość edytorską tomu? Tłoczenia na okładce przypominają jakieś rysy lodowca, w środku jest też dostojny perlisty papier.
„Ranki tu są dobre, spokojne, ciągną się do samej nocy” - ten wers brzmi jak zaklęcie, mantra. Jak pragnienie, by nic się nie kończyło, trwało w swym pięknie. Autorka zaczyna tom wspominając o końcu świata, który trwa. To widmo katastrofy, o którym mówiła też na spotkaniach autorskich i brak nadziei na jej oddalenie, trochę mnie przeraża, a nawet odpycha. Ale nie wiersze! Bo tu jest, o tym, by zanadto nie rozmyślać o końcu. Trzeba robić, to co należy. Dbać o siebie, o zwierzęta, żyć spokojnie. „Zawsze się radujcie” i „Ducha nie gaście” - mówi Ewangelia. Dlatego stop - żadnego „Nie mam już nadziei”. Nie wolno nam wpadać w beznadzieję wobec świata: „Jedno wiem – żreć dać muszę kotu” - śpiewał przepracowując przemijanie Spięty w „Wanted” na płycie "Black Mental", no i Lebda podobnie: „nakarmić psy, opowiedzieć psom sen, wyprowadzić psy.” Szacunek - żadnych dołów, melancholii!

W cyklu wierszy „Z ciała” jest o posłuszeństwie mięśni, o tym, że ciało bywa wdzięczne, a „praca mięśni przypomina dobry wiersz.” albo o tym, żeby rozumieć bunt ciała, i wreszcie: że „słowa (…) robią nam w środku radykalne rzeczy.”

Wiersze na początku książki przynoszą obrazy domu. Domu, który emituje jasne światło, domu, w którym ktoś przenosi światło wyżej, w którym ktoś wybiera dla fuksji wschodnie stanowisko, najlepsze wobec światła. Domu, w którym rozgrywa się codzienność, odprawia się proste życie, gdzie uspokajają się zwierzęta.

W tomie rozsiane są specyficzne w swej formie utwory zatytułowane „Pory miejsc”. Rwane frazy porozdzielane średnikami szukają znaczeń pomiędzy sobą. Ma to – jak już pisałem – taki kontemplacyjny charakter: „zasypianie w środku dnia – jak dziecko, budzenie się jak dorosły;”

W wierszach zwraca uwagę czułość wobec świata, widzenie świata w sposób metafizyczny: świecimy nocy w podgardle, a sen jest szeroki, mulisty jak Jangcy. Wiersz zyskuje pysk i go otwiera, a „Noc przystawia – od zewnątrz – oko do okna domu, tego którego akurat próbujesz nazwać swoim, zawsze w tym miejscu, gdzie – od środka – przykładasz swoje.”

Podoba mi się wiersz, w którym świadomość zaprzecza pierwszemu skojarzeniu – że to nie bez, kwitnie na śnieżnobiało w sierpniu, tylko „Sierpień otwiera kwiaty ketmii syryjskiej i kwiaty chińskiej herbaty.”

W „Wilkowisku” daje się wyczytać współistnienie ze światem, czerpanie ze smaków, z chłodu i czułość wobec psiego przyjaciela. W innym wierszu podmiot liryczny zachwyca się tym, jak wypowiadając słowo pracuje język, jak dotyka podniebienia i wraca na miejsce.

Są błyski świadomości - przyglądanie się domowym roślinom, świadomość, że w lesie coś podjęło trop i biegnie. Jest zestawianie: dźwięku trzeszczącego orzecha włoskiego upuszczonego przez gawrona na ziemię, pracy wiecznej zmarzliny i trzasku w jamie stawowej lewego kolana. Jest próba odczytania ognia przez czułość jaka nas kiedykolwiek spotykała.
W wierszu „Geografia” pada nazwa lodowca alpejskiego, który dał tytuł książce. Lodowce jak wiadomo topnieją, skały ulegają erozji. Czytam o wielkim pragnieniu zatrzymania rozkładu świata, wielkim jak potrzeba dotyku i bliskości. Jest piękno świata, jego namacalność i piękno nazw własnych.

„Czytanie wierszy, czytanie wierszy na głos” - jak wiara w zaklęcia albo jak dawanie słowa, przyrzeczenie.

Zostaną we mnie „jaskółki - nadawanie im co dzień nowych imion”, zostanie „odwracanie uwagi słońca – rzucanie mu na aport”, będę pewnie wracał do tych wierszy, by przypominać sobie o tym jak można oddawać się lekturze świata.

Dziś znany youtuber z kanału BezPlanu, zachwycał się polskim lasem po długim pobycie na Filipinach. Doceniał piękno, doceniał, że inaczej niż na dżunglę reaguje ciało – nie poci się. Nie zdziwiła mnie jego radość. Spacery po lesie - zawsze w zachwycie. Najlepiej w uważnym.

www.bialafabryka.blogspot.com

Podziw - takie mam pierwsze skojarzenie. Małgorzata we wrześniu 2021 roku w ramach realizacji swojego projektu "Czytanie wody", przebiegła wzdłuż Wisły - od Baraniej Góry do jej ujścia. Mówiłem o tym uczniom przy okazji lekcji o rzekach Polski. To niezwykłe, chcieć tak poczuć rzekę, w mięśniach, w tkankach. Zmęczyć się, zjednoczyć z przyrodą. Jako poeta-nauczyciel geografii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oto strofy o żałobie. Takie, które wytrącają nas z codziennego komfortu podwójnego espresso, ciepłego fotela i kontemplowania cudu życia. Bo oto przyszła śmierć i zabrała jakikolwiek sens. Zrobiła koniec świata.
Każdy czytał utkane z rozpaczy "Treny" Kochanowskiego - "Pełno nas, a jakoby nikogo nie było", albo Baczyńskiego: "Las nocą rośnie. Otchłań otwiera / usta ogromne, chłonie i ssie. / To tak jak dziecko kiedy umiera / i tak jak ojciec, który żyć musi. / Przeszli, przepadli; dym tylko dusi / i krzyk wysoki we mgle, we mgle." I to są też takie wiersze, które wywloką na bezdroże, prosto w bezradność.

„Na co komu czyjaś trauma?” - takie pytanie może zadać ktoś kąśliwy, któremu obca empatia. Może po to, by modlitwy, które wznosimy, były gorliwsze? Przeczytaj o bólu. On istnieje i błagaj, by podobny cię ominął. Żyj, promieniej, nie trap się z powodu pękniętego paznokcia.

Syn. Krew z krwi. Wyczekany, kochany. Miał na imię Andrzej i 24 lata. Był m.in. malarzem-samoukiem (w książce możemy zobaczyć jego prace plastyczne), był poetą, czasami raperem, animatorem kultury. Jak pogodzić się z losem, który go zabrał? Ojciec próbuje żyć z dziurą w sercu. Ułożył proste wersy o dużej sile oddziaływania. Opisał swą miłość i odczuwanie wielkiej pustki. Dzięki tym wierszom, ci, którzy przesadzili w pretensjach, oczekiwaniach, własnych projekcjach i wizualizacjach, mogą sobie uświadomić, co jest najważniejsze.

Czytając czuję się jakbym rozchylał trzciny, którymi zarosło czyste jezioro. Rozmywa się jasny widok. Przecież sam napisałem książkę, której nadałem tytuły podrozdziałów: "drzewo, dom, syn", a tu czytam: "ściąłem drzewo / pochowałem syna // tylko dom jeszcze stoi".

A tu: "kamizelka ratunkowa nie ocali mnie od życia".
Czytam o odbiciu się z własną poezją od machiny Biura Literackiego: "ministerstwo dobrych wierszy / odrzuciło zgłoszenie (...) radzą spróbować znowu / za jakiś czas / po śmierci / a jeszcze lepiej - wcale". Każda z tych fraz godzi celnie i trafia.

"Padałby czarny deszcz / ptaki zatrzymałyby się w locie // a tu (...) w mieszkaniu sieć WiFi / nadal rozsyła swoją nazwę: Amnesty Internet / hasło: zuziajestsuper" - tu się popłakałem, i pomyślałem, że żaden film nie umiałby mnie tak przekłuć, żadna piosenka Radiohead.

wiecej:
https://bialafabryka.blogspot.com/2022/02/siec-wifi-nadal-rozsya-swoja-nazwe.html

Oto strofy o żałobie. Takie, które wytrącają nas z codziennego komfortu podwójnego espresso, ciepłego fotela i kontemplowania cudu życia. Bo oto przyszła śmierć i zabrała jakikolwiek sens. Zrobiła koniec świata.
Każdy czytał utkane z rozpaczy "Treny" Kochanowskiego - "Pełno nas, a jakoby nikogo nie było", albo Baczyńskiego: "Las nocą rośnie. Otchłań otwiera / usta ogromne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Czy odczuwasz piękno, którym jesteś?" - to jedno z pytań na samym początku książki; książki bez tytułu, bez autora, tylko z dedykacją - "Psom", bez pretensji, za to wypełnionej poszukiwaniem zdziwień, zaskoczeń, epifanii.

"Też jestem za objawieniowym stylem życia, (...)", "(...) kiedy coś jest prywatne? Kiedy słychać piętę sunącą po dnie wanny.", "Żyję z każdego powodu" - takie frazy od razu ustawiają odbiór. Obcujemy z poetycką awangardą, stawiamy się na sztorc, włazimy do szarejnagiejjamy. Nie tylko dziwimy się światu, ale multiplikujemy zdziwienia!

To poezja, w której nagle patrzy się na świat innymi oczami (śrubki? proszę bardzo - śrubki), której frazy nagle porzucają logikę i podążają gdziebądź, która rzeczom błahym poświęca swe ochy i achy. Poezja, w której sens wklęsł i z tą wklęsłością jej do twarzy.

Wyczytałem tu daremność wielkich ludzkich spraw np. "mało też który z liderów wiecu miał na głowie czapkę", "Jakże patetycznie wyglądają obroty człowieka wokół nasiennego gniazda".
Wyczytałem sugestię, że potrzeba nam zwierzęcej radości, coś jak merdania ogonem u psów (tu: próbuję "ugryźć" tego psa z okładki).

Te górnolotne apostrofy do brzozowej kory, do pyłu, do gałązki tymianku tkwiącej w zębie, do nieobeschłej drogi, do piły łańcuchowej! Ten absurd ludzkich wydarzeń: "Wonienie kolendrą i cydrem", "grzebanie w misie z owocami", "wspinanie się na palcach po wazon". Nie można porozumiewawczo się nie uśmiechnąć.

Albo ta drwina z powagi, poetyckiej emfazy: "dzwonku poranny trwogi", "kopeć twoich pracowitych dni", "jakbym żywym ogniem płonął, rysując motyle". Poeta zdaje się przekuwać ją w euforię, jakby nadmiar kofeiny kazał nam się szczerzyć do codzienności: do zjadania cortlanda, do wyciągania z lodówki majonezu.

Piękne neologizmy: fotonobranie, elektrofony - przypomniały mi tajemnicze słowa, które wymyślał Stanisław Lem opisując kolejną wyprawę Ijona Tichego. Przedziwne, wydumane zdarzenia: "czekolada przylepiona do stopy", "córka wodząca palcem po napisie Tour de Pologne" przywołały Piotra Przybyłę i jego "Apokalipsę. After Party" - jego bakłażan i beżowe wideo.

Jeśli poezja zabrnęła w ślepą uliczkę (zaangażowania? wpływania na losy świata? motywu śmierci?), stoi na niej poeta Janicki i kontroluje prędkość - "kosi łąki patosu". A może przerabia wehikuł na amfibię? Z opcją zanurzania się zgryw: "mózgi wypadały im z głów i pocałowały się".

"Dlaczego po prostu nie wszedłem we wrotyczową kępę tak obficie wyrosłą za skrajem drogi, dlaczego nie przylgnąłem policzkiem do jej chłodnego kobierca, dlaczego do domu nie nataskałem kwiatowego pyłku?", "gilgotanie korzeni" - takie konstrukcje pełne dziwnych, surrealnych zestawień stanowią urodę tego tomiku.
Tym dziwnym językiem chce się gadać własne historie. Wywlekać nieużywane słowa, dmuchnięciem usuwać z nich kurz i wkładać w wersy: westybul, dulczyć, bukiet różowych celozji, chatynki...
Groteskowość dodaje światu pieprzu. Piętrowość wyobrażeń, rejestrowanie przeskoków świadomości, budowanie płotu, by rzucać kulą w płot. Robienie z metafor dopełniaczowych straszliwej godzilli, która niszczy miasto.

"Czym jest niebo? Ciekawość: Twoją chochlą, twoim ogrodem, gatunkiem ptaka i całą resztą.", "A jeszcze w niedzielę kilka minut po szóstej strąciłem z półki w sklepie słoik musztardy i pochylony nad tą ciapą myślałem, że dużo w życiu widziałem!" - genialne to!

Przyznam, że są w tym tomie wiersze, które powstały z nadmiernie rozzuchwalonej wyobraźni autora (np. dziwna "Piosenka"), które w poszukiwaniu nieodkrytego znalazły manowce. Ale zanim zdążyłem się pogniewać dostałem apostrofę "Cywilizacjo!" i puentę z "mieszanym okrężnie kiślem"!

Zabieram do swojej głowy tę prześmiewczą konwencję: "ten problem zwany w siatkówce jako niesiona piłka", "kwadrat magiczny ze słowem sedes" i to, że "upiecze mi się chrupiąca nieśmiertelność". Chwalę pomysł, by tkać makatkę z gonitwy myśli i kpić z rzeczywistości. Blekot jako odtrutka!

Wyobrażam sobie, że można machać ręką na tę poezję, mówić, że to ministerstwo głupich kroków z Monty Pythona. Sam po lekturze pierwszej książki Piotra Janickiego "Nadal aksamit" nic nie zrozumiałem i wyrzuciłem z siebie tylko trzy literki i jeden znak. Ale przy "Psiej książce" wyglądam na balkon i uciszam ptaki, macham obiema rękami i mam wrażenie, że się unoszę. A gdybym nie wracał, sprowadźcie co trzeba: dźwig, helikopter, telewizję śniadaniową.

"Czy odczuwasz piękno, którym jesteś?" - to jedno z pytań na samym początku książki; książki bez tytułu, bez autora, tylko z dedykacją - "Psom", bez pretensji, za to wypełnionej poszukiwaniem zdziwień, zaskoczeń, epifanii.

"Też jestem za objawieniowym stylem życia, (...)", "(...) kiedy coś jest prywatne? Kiedy słychać piętę sunącą po dnie wanny.", "Żyję z każdego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomysł poematu jest wyjątkowy. Pokazać za pomocą możliwości języka niezwykłość świata.

Każdą częścią rządzi inna litera. Każda część jest dłuższa od poprzedniej zgodnie z matematyczną regułą ciągu Fibonacciego. Część z literą a ma jeden prosty wers, kolejna - 2 wersy,3,5,8,13... itd I dopiero część z literą n, n jak nieskończoność, wyłamuje się już z tej bujności formy...

Czytałem to jak się chodzi po ogrodzie botanicznym, po arboretum jakimś, tak jak wertowałem kiedyś zieloną Encyklopedię PWN z mapą świata i flagami na końcu, albo niesamowity ilustrowany słownik. Czytałem tę książkę jakbym był na rauszu. "Antonówki istnieją, antonówki istnieją" - mówi ktoś, kto ocalał, kto nagle zrozumiał, kto przejrzał na oczy, ktoś, komu dano szansę, kto ma życie przed sobą, kto nagle poczuł więcej, kto się nawrócił, komu już nic nie potrzebne, bo ma wszystko.

Dziecięca radość odkrywania, prostota! Rozrasta się ilość wersów, ilość haseł-zaklęć. Im dalej w las tym pojawia się oprócz piękna, jakaś zadra i fałszywa nuta.

"dioksyna i dni; istnieją / dni; dni i śmierć; i wiersze / istnieją; wiersze, dni, śmierć" Te frazy trzeba poczuć. Jak jazz, jak dobrą muzykę. Mnie te "wymienianki" zatykały gardło (jeśli czytałem na głos), przeszywało mnie ich brzmienie. Ten słownikowy ład, porządek, robił mi dziwny niepokój, jakby kolejna kawa wprawiała mi serce w łomot.

"elegia jesieni istnieje; istnieją zaduma i / posmak; i erem istnieje;" jakby mnie zamknęło w pustelni! Jakby mi kazano milczeć!
"fruwająca czapla istnieje, szaroniebieski / łukowaty grzbiet, czarny czub / i ogon z jasnymi piórami; istnieje / w koloniach; (...) falowanie traw i barwy fagasów; istnieją produkty rozszczepienia atomu i figowce; istnieją błędy, fatalne, powtarzane, przypadkowe; istnieją flamingi i fale zdalnego sterowania; i fijołki, fijołki w sadzie w którym / istnieją antonówki (...)" - czytam to w uniesieniu, jakbym skakał w studnie, jakby moim okiem była kamera drona, jakbym znów wzruszał się na filmie "Makrokosmos" słuchając piosenki Nicka Cave'a, jakbym czytał "Naukę o ptakach" Michała Książka, albo o roślinach u Urszuli Zajączkowskiej...

Słowa czasem zgrzytają, uderzają tłumikiem o asfalt: "istnieją też / gorzki płacz, gorczyca i grad, / istnieją zakładnicy, gęgawa i młode gęgawy; // i granaty, i tajemniczy ogród, zarośnięty, dziki, ozdobiony tylko agrestem (...)" - zestawianie dobra i zła, ukazanie tej przedziwnej, niesprawiedliwej loterii świata, naprawdę przeszywa.

Przebija swoją marnością, dotyka "ten trujący, biały, rozsypujący się wiersz". Czasem dobija: "hojność żniw i kometa // Halleya; istnieją hordy, hufce wojsk / hegemoni".

Czytelnicze skojarzenia zapewne mogą być różne. Każde kolejne odczytania będą się od siebie różnić. Wycięte z tego ciągu fragmenty też działają jakby słowa przeglądały się sobie w zdumieniu: "istnieją heban i horyzont / i cała ta heliocentryczna mgła, której się śniły / oddane mózgi".

Pojawia się "istnienie warunkowe": "zawrotne nurkowanie zimorodka w zamarzniętych / marcowych strumykach istnieje, o ile istnieją strumyki", pojawia się "istnienie szczegółowe": "dźwięki "i" wydawane przez cykady, zwłaszcza tam gdzie / istnieje niebo koloru cykorii, jak rozpuszczony w wodzie // krochmal, słońce barwy chromowej żółci, (...)" i "upewnianie się w istnieniu": "(...) tlen zwłaszcza tlen; na pewno będzie istniał, na pewno będziemy istnieli, tlen, który wdychamy istnieje, / irysy i irga istnieją i niebiańska / głębia jeziora;"

W tym morzu możliwości zaczynamy się topić. Dostrzegać swoją małość, śmieszność, bezradność, słabość, śmiertelność, "Ikar otulony skrzydłami w których topi się wosk / istnieje, Ikar blady jak trup / w zwykłym ubraniu, (...)", wyobrażać sobie inne życie, przemianę.

Raz zachwyt: "nigdy przechylenie globu nie było tak cudowne" - pamiętam podobną frazę w książce Krzysztofa Bielenia: "Słońce jest ściśle widoczne na równiku niebieskim, i tyle czasu spędza nad horyzontem, ile pod nim. Ilekroć o tym myślę, mam tremę”; raz trwoga: "dolina płaczu cicha, tak cicha, i płacz, co jak wody gruntowe na powrót wsiąkł / w ziemię;"; "Ziemia w drodze z bagażem jaśminów, jaspisu i żelaza, żelaznych / kurtyn, znaków i wiwatów, Judaszowych pocałunków rozdawanych na prawo i lewo (...)", a gdy w poemacie pojawia się Hiroszima - apokalipsa, to zaraz po niej jest nasza ludzka obojętność: "obieram / kartofle".

Część jedenasta z literą K zaczynająca się tak słodko od "kochanie istnieje, miłość istnieje / twoja dłoń wtulona bez pamięci w moją (...)", nagle przeraża obrazem, mrocznym jak u Beksińskiego: "księżyc nazbyt rozświetlony i Wielki Wóz / wraca tak samo pusty, jak pusty był gdy tu przyjechał;". I poraża nam zmysł smaku: "oddłubujesz trochę kory z drzewa i zjadasz".

Pojawia się senny koszmar: "ogród w którym znikam / lśni wylizany przez ślimaki; płynę / skokami jak ptak, a gdy ziemia // jest już zjedzona i rabarbar więdnie / pierwszy raz, lato poddaje się, a / miasto w którym znikam jest // powolne i czarne;" Jest tam marna antonówka, mozół jej kwitnienia "mimo wszystko", mus z antonówki.

Fragment 12 o lekkości - cudowny, do nauczenia się na pamięć: "Lekkość istnieje, łatwość, równość we wszystkim, (...)" Po nim następuje część, która mnie nie przekonuje, pojawiają się tu zbyt proste
rymy; brzmi to jak jakaś bajka. Zabieg ten powtarza się jeszcze później.

Za to fragment 13 znów wydaje mi się perfekcyjny. Ktoś prosi o kłamstwa, ktoś prosi o wskrzeszenie (wystarczy: "powiedz!") wymarłego ptaka moa. Jest tu też zdradzony "powód, dla którego żyjemy".

I jeszcze ta cudna ekscytacja - część ze strony 64: "alfabety istnieją", zachłyśnięcie się światem. Kto umie tak sławić: "współbycie słońca i oka": "piszę w powietrzu / jak piszą rośliny / łodygami i liśćmi lub // dokolnie kwiatami / koliście i bujnie / kropkami nitkami"?

Ten mętlik w głowie: "że nazwy istnieją", "że nicość ma nazwę"! To jest po prostu wspaniałe! Kaligrafuję sobie każde słowo. I przypominam sobie opowiadanie z "Cyberiady" Stanisława Lema pt. "Jak ocalał świat", gdzie kocham każde zdanie: "Nie ma tak dobrze. Nie mogę zrobić więcej niż to wymyśliłeś. Sodu nie będzie." ; "Stój! Stój! Cofam to, co powiedziałem! Przestań! Nie rób Niebytu!! (...) znikły jeszcze graszaki, plukwy, filidrony i zamry. (...) ani śladu prześlicznych gryzmaków i gwajdolnic, które tak dotąd upiększały nieboskłon! (...) A gdzież kambuzele? Gdzie moje murkwie ulubione? Gdzie pćmy łagodne?!".

I gdy czytam u Christensen / u Sochańskiej: "że nazwy istnieją, nazwy takie jak narwal / naparstnica, narcyz, nocna sowa...", to czuję przez moc języka i moc literatury, że żyję.

Pomysł poematu jest wyjątkowy. Pokazać za pomocą możliwości języka niezwykłość świata.

Każdą częścią rządzi inna litera. Każda część jest dłuższa od poprzedniej zgodnie z matematyczną regułą ciągu Fibonacciego. Część z literą a ma jeden prosty wers, kolejna - 2 wersy,3,5,8,13... itd I dopiero część z literą n, n jak nieskończoność, wyłamuje się już z tej bujności...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oto wersy jak trzęsące się włókna mięśni, słowa o ciele jak o zdobytym zamku, wiersze-szpitalne traumy, które pozostają w głowie, które wywołują emocje. Coś tak mocnego, czytałem u Zuzanny Ginczanki ("a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (...) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać, w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec - pod pomarańczą piersi jest suche jak gałąź żebro") Joanny Mueller (genialne "tota mueller in utero" z tomu "Intima Thule": "kobieta - kobierzec bielm, lilijka padolna - zawiana fiaskiem w oczy") i Izy Kawczyńskiej ("Masz ciało. Za jego sprawą dotyk przemienia się w polowanie." z tomu "Largo")

Czyta się tu o kobiecym doświadczeniu bezradności, słabości, cierpienia, które odbiera siły. I ten bezwład, ta gruda bólu, podany jest jak Tomaszowi rana.
"Zmierzam w kierunku Antarktydy" (działa z mrożącym mottem: "co za okropne miejsce" Scoot w swoim dzienniku, po dotarciu do bieguna południowego).

Dlaczego tak pisać? Bo "Gdy słowo wyrasta w gardle jak florystyczny design, czy naprawdę trzeba je wyrwać i pozwolić mu umrzeć?" Bo jest "sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ - jasnym organicznym gotowym do rozkładu.". A więc aż do przerażania, jak w teledyskach Toola. Do dekonstrukcji pisania, w którym nigdy o zwyczajnym życiu, o krzesłach i stołach, parapetach, wobec marnych śladów życia w nich: "stoły i krzesła nie są szczególne" - "czuję się rozczarowana, jak wtedy gdy rtg wykazało przezroczystość myśli".

I jeśli jest tu trochę pod Beksińskiego: "pożeram plankton osiadły na stopach.", "tutaj ryby mówią językami dzieci i aniołów gładkimi jak śluz i ciągnącymi się w wyciszonym monologu", "guz rośnie jak ukwiał" i można się przyczepić, że to trochę epatowanie, to zgoda, ale... Są tu wiersze "w sedno" np.: o przemianie dziewczyny w kobietę, które obrazuje spadanie jabłka i w miejscu obicia robi się słodko i ciemno, o jednoczesności matki-kobiety i dziewczynki w wierszu "isis hekate diana" (brawa za puentę: "w trójcy jedyna, prawdziwa zmieniam się w co tylko chcę i jak chcę. a świat przyjmuje mnie z otwartymi ustami."). I nie są to tylko własne historie - jest historia z obozu ("z tymi wstążkami we włosach jesteśmy jak kapliczki"), z reportażu Hanny Krall, z życia Żeromskiego (o śmierci jego syna - Adasia). Jak manifest feministyczny zabrzmiał fragment: "dlaczego najpierw musimy rozłamać się na okruchy by stać się mniej więcej?" Dużo tu przekrzykujących się obrazów: grzybiarz zatrzymujący pociąg, krew na zieleni babki lancetowatej, padaczka - baba jaga, śpiewanie przez otwór w brzuchu lalki barbie.

Przekonany, że druga książki autorki będzie jeszcze lepsza, zachęcam do wejścia w te wersy-infekcje-piwnice. Prowadzą do wyjścia: "funkcjonowanie jest fun".

https://bialafabryka.blogspot.com/2019/02/sprzecznosc-we-wasnym-ciele-przedziwnym.html

Oto wersy jak trzęsące się włókna mięśni, słowa o ciele jak o zdobytym zamku, wiersze-szpitalne traumy, które pozostają w głowie, które wywołują emocje. Coś tak mocnego, czytałem u Zuzanny Ginczanki ("a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (...) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać, w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po wizycie w Domu Literatury (8 czerwca 2019) przekonałem się, że poeta ma się dobrze. Wciąż jest głos, jest power. Wystarczyło mu towarzystwo gitary basowej Małgorzaty Tekiel. Ciągle umie celną króciutką frazą powiedzieć więcej niż niektórzy poematem: „Wszyscy są samochodem”, „Do gardła podchodzi uczucie wspólnoty” itd.

Ileż to lat minęło od kiedy z kasety wydanej przez Music Corner wyleciała mi harmonijka z „nieubranymi paniami”? 24 lata! Klasyką stały się dla mnie płyty „Cacy Cacy Fleischmaschine” i „Las Putas Melancolicas”. Chętnie wracam do płyt „Złe misie”, „Sromota” czy minialbumu „Wieprze”, z którego „Wyjechać, ręce wytrzeć o liście...” to najlepszy wyimek, który idealnie opisuje chęć odrębności, osobności. Poeta dorobił się grubaśnej autobiografii „Nieprzysiadalność” (2017r.) - fajnie, że dopisuje do niej kolejne rozdziały!

W swym wierszu "Do Jana Polkowskiego" z tomu "Zimne kraje" deklarował odrzucenie pisania zaangażowanego politycznie na rzecz opisu własnego odrębnego świata – to imponowało swoją bezczelnością. I choć Świetlicki pisał o Polsce, Polską była jego prywatna przestrzeń, nie dzieje powstań, wojen, itd.

I trzyma się tej swojej zasady, a więc: „Ząb mnie boli, jestem głodny, samotny”. W jego prywatnym terytorium wyczułem też coś nowego - spory pokład irytacji: „samochody zapierdalają”, „jestem złośliwym oraz złym człowiekiem”. Z zaskoczeniem przeczytałem w wierszu "Mowa nienawiści" pogardę do człowieka: „Zagadka: na jaką partię ta baba głosowała?”...
Autor stracił cierpliwość. W przedostatniej książce – jeszcze był delikatny, puszczał oko: z „dobrej zmiany” zrobił „Drobną”. Dziś, jeśli za smoka uważać „polityczny zły świat”, pcha kij w oko smoka!

Nie ma ochoty na certolenie się. Z miną Lindy znaną z internetowego mema, wytacza najcięższe działa: „O taką Polskę. Koehler i Wencel. Pereira i Wildstein. Matka Boska z bocianami w gnieździe.” Wnerwia go patos patriotycznych marszy, koturnowość przemówień, politycznych rozmów w porannym programie radiowym. Wszędzie czuje „kadzidlany dym z grilla”, swąd, biało-czerwony smog, „Twarz ma przeciętą Wisłą i chlaśniętą Odrą. Twarz ma w odwiecznym grymasie jak u rodzącej kamień”. Trzeba mu skręcać, mijać, czynić manewry.

Jest niby-spokojny, wpatruje się w upał, w „miliard nowych słońc i miliard Polsk”. Odprawia z godnością swoje ceremonie, ale. Ale.

Pomysł z rysunkami (książka ma mnóstwo rysunków Marcina Maciejowskiego przedstawiających głównie autora i kobiety) był chyba taki - by Świetlicki stał się trochę postacią z komiksu. Na pewno nie „Kapitanem Polska” z piosenki Lao Che „tak dla Tutsi jak dla Hutu”, raczej Kapitanem Marcinem z psem na smyczy, z papierosem, ze szklanką, sięgający po książkę na górnej półce, przed mikrofonem, przy ekspresie do kawy, obok „piekła kręgów” na podłodze.
Kapitanem Marcinem – że posłużę się cytatem z Kazika – "ani dla mafii, ani dla sekty.”

Wyobrażam sobie, że gdy Grażyna Torbicka usłyszy (przypomnijmy anatemę na gali wręczenia Nike), że poeta "brzydko wyzywa" poetów publikujących w „Nowym Napisie", gdy zobaczy śmieszkujące rysunki Kaczyńskiego, Mazurek i Terleckiego, zakrzyknie sobie: „Panie Marcinie, a więc jednak jest Pan tutaj!”.

Ale zawoła - myślę - na próżno.

Ta książka ma słabe strony, np. te nadmierne wersy żalu po odtrąceniu (wiersz "Po co"), czy złośliwostki (potęgowane na spotkaniach) w stronę artysty z Torunia - Organka, który święci triumfy z „Męskim graniem”.
Cykl trzech wierszy o miastach z obserwacjami typu „geje na rowerach” - uznaję za wypełniacze. Podobnie - wiersze z zabawą w stylu Białoszewskiego, wiersz-podsłuchana rozmowa o pogardzie dla partnerki w kontrze do miłosnego splotu z piosenki Petera Gabriela i Kate Bush (pachnie to kabaretowym skeczem) albo wiersz „Nieśń” splątany jak nogi piłkarzy w meczu Polska-Hiszpania-0:5.

Ale patrzmy na mocne strony! Intryguje początek, że psina-wiersz chce iść na spacer: "wiersze-psy, skundlone, złachane. Należało je kąpać, przepraszać za świat. (...) wracają. Spode łba patrzą."
Podoba mi się wizja przeszukiwania domu po śmierci autora: "Nie znajdą jedynie wiosennego dnia, dzisiaj, milczącego miasta, fantomów o zapachu, co nie śnił się nigdy - i niezgody na wyrok."
Cudna jest autodeprecjacja "Stary, skończony Świetlicki na spacerze z psem. Znowu to samo." Autor pije tu do irracjonalnych zarzutów pewnej krakowskiej krytyczki, wyzywającej autora od faszystów.

Frazką, której klaskam jest: „Coś telepało wewnątrz, coś głośno liczyło stacje”. Doceniam brutalną piąchę: „Drzewa przesłaniają Sanktuarium”.

Powstał tomik na czas, w którym „miłość jest tylko w deklaracjach i deklamacjach”. Autor w czapce Stańczyka (jej rolę niech pełni koszulka z napisem Świetliki), osiąga tu wyżyny złośliwej aforystyki: „A prawdziwy mężczyzna musi ściąć jedno drzewo.”
Śmiem twierdzić, że nie częstuje nas papierosem, czy alkoholem, podaje nam sole trzeźwiące.

http://bialafabryka.blogspot.com/2019/06/kij-w-oko-smoka.html

Po wizycie w Domu Literatury (8 czerwca 2019) przekonałem się, że poeta ma się dobrze. Wciąż jest głos, jest power. Wystarczyło mu towarzystwo gitary basowej Małgorzaty Tekiel. Ciągle umie celną króciutką frazą powiedzieć więcej niż niektórzy poematem: „Wszyscy są samochodem”, „Do gardła podchodzi uczucie wspólnoty” itd.

Ileż to lat minęło od kiedy z kasety wydanej przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poemat to nie jest byle co! Chociaż z początku zastanawiała mnie zwyczajność opowiadanej historii. Choć nie byłem pewny czy mitologizacja sąsiadów, którzy żyli koło nas, to rzeczywiście dobry pomysł – zostałem przekonany. I bardzo słusznie, że książkę, wydaną własnym sumptem, dostrzegło jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej!

Wyobrażam sobie, że pomysłem na jej powstanie był kołowrót myśli w czasie górskiej samotnej wędrówki, albo w czasie, gdy nie chce przyjść sen. Zapewne każdy ma takie natarczywe historie, którym nie umie nadać znaczenia, a one wciąż rozgrywają się w głowie. Cali jesteśmy zbudowani ze zdarzeń, z ran i zdarzeń.

Robert Król w swym poemacie snuje nitkę opowieści o swojej przeszłości. W jego domu (kamienicy?) słychać wszystko i wszystkich - przywołuje sporą galerię postaci. Już w pierwszym wersie, jak jaki demiurg, pojawia się Mackiewicz nakręcający sprężyny zegarka. Jest Falkowska spod szóstki, której tragicznie zmarł syn - „zbudowana z płaczu, który zaczął pojawiać się nawet w naszych progach pod postacią odbić i dźwięków plądrujących kredensy (...)”, albo nijaki Magiera, który zalega z czynszem od trzech pokoleń, udaje, że go nie ma w pokojach, który „po zakupy chodzi o świcie” i całymi dniami siedzi w słuchawkach...

Od początku czuć, że autor to nadwrażliwiec, który odsłania się przed nami. Który nie wstydzi się swoich łez, swojej bezsilności, porażek. Widzi „Niebo, jak pusty balonik, dotykające ostrych zwieńczeń dachów, gontu i anten.”

Spodobała mi się intymność i magiczność tej opowieści. Motorniczy gmerający metrowym kluczem pomiędzy szynami jest w niej ponurym stomatologiem, szacującym grubość nalotu i aktualizującym ubytki itd. A te wtręty o śmierci - „Chadza samotnie w dziurawych podomkach. Podmienia wycieraczki z nazwiskami sąsiadów (…) Palcem zgarnia kurz z poręczy. Albo gości przez chwilę w telewizorze jako szum i śnieg (…)” albo świata - „Kasztanowce wciąż stukają wszystkim w okna, (…) jakby kto wprowadził do środka dmuchawę, jakby uruchamiał mechanizm i napędzał wnętrze.”. zaczęły mi się czytać jak u Brunona Szulza.

Życie jak sen, a w tym śnie autor „Gdybyś chciał się dowiedzieć, kim będzie w przyszłości, powie bez namysłu, że wiatrakiem, wielkim świętem pola i ziemi, tawerną, gatunkami ptactwa i śniegu.”
Słowo-klucz to samotność, która „potrafi wykorzenić z człowieka każde zło”, a przeszłość „rośnie u stóp, gra marsze, odprawia z kwitkiem rzesze wspomnień.”

Czytając, mokłem na "szerokopasmowym deszczu": poczułem uderzenie w twarz na ślizgawce, rozumiałem marzenie, by się dowiedzieć, co ma w środku żelbetowa kula-pomnik o średnicy kilku metrów.
Ojciec pyta się: "Czy jeszcze piszę?", matka ma ręce po łokcie w mące... - nakładają się te obrazy, kumulują, aż do apogeum, w którym okazuje się, że autor tym poematem wypełnia przeznaczenie i że wszystko ma sens.

http://bialafabryka.blogspot.com/2019/07/szerokopasmowy-deszcz.html

Poemat to nie jest byle co! Chociaż z początku zastanawiała mnie zwyczajność opowiadanej historii. Choć nie byłem pewny czy mitologizacja sąsiadów, którzy żyli koło nas, to rzeczywiście dobry pomysł – zostałem przekonany. I bardzo słusznie, że książkę, wydaną własnym sumptem, dostrzegło jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej!

Wyobrażam sobie, że pomysłem na jej powstanie...

więcej Pokaż mimo to