-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2018-03-12
2017-10-22
Od "Mariny" wszystko się zaczęło - cała wielka i wciąż trwająca przygoda z Zafonem. Jej początek przypadł na czas wielkiego zachwytu nad "Cieniem Wiatru". Idąc nieco pod prąd, postanowiłam zdecydować się na książkę tegoż autora również, ale zupełnie nieznaną, cichą, jakby niemą, w porównaniu do jej krzyczącej z połek księgarni koleżanki.
Dla mnie to był początek, dla Zafona koniec... koniec cyklu młodzieżowego, dlatego oddał Jej należny szacunek w przedsłowiu, bardzo zresztą zachęcającym. W pełni rozumiem teraz jego sentyment do tamtego okresu literackiego.
Nie zawiodła mnie ta ksiązka, chociaż, czytając ją, do młodzieży nie należałam od dawna. Pokochałam Zafona od pierwszych stron powieści. Pokochałam za styl, za jego lekkość w przedstawianiu tak pięknych, fantasmagorycznych, mrocznych i sentymentalnych obrazów. Pokochałam za to, jak cudownie porafi pisać o przyjaźni i miłości, o uczuciach prawdziwych, honorowych, wręcz idealistycznych. Zakochałam się w tej w może trochę dziecięcej grozie fabuły, łaczącej motywy Frankensteina i Draculi.
Cieszę się, że przygodę z Zafonem zaczęłam od tej właśnie książki. Będę dojrzewać razem z autorem do kolejnych jego dzieł, poprzez mgłę...
Od "Mariny" wszystko się zaczęło - cała wielka i wciąż trwająca przygoda z Zafonem. Jej początek przypadł na czas wielkiego zachwytu nad "Cieniem Wiatru". Idąc nieco pod prąd, postanowiłam zdecydować się na książkę tegoż autora również, ale zupełnie nieznaną, cichą, jakby niemą, w porównaniu do jej krzyczącej z połek księgarni koleżanki.
Dla mnie to był początek, dla...
2018-01-29
"Ale błędem, poważnym błędem jest wiara w to, iż można ziścić swoje marzenia, nie dając nic w zamian". Ten cytat zapadł mi głęboko w pamięć. Być może dlatego, iż książkę Zafona czytałam w czasie, gdy daleko ode mnie rozgrywał się dramat na Nanga Parbat. Tomasz Mackiewicz najprawdopodobniej spełnił swoje największe marzenie, ale zapłacił za nie także najwyższą cenę. Lekko niepokojącym jest również fakt, że słowa te wypowiada antagonista powieści... mroczny upiór, który na zawsze wpłynie na losy bohaterów książki.
Z Zafonem związałam się poprzez "Marinę", a "Książę Mgły" tylko potwierdził we mnie przekonanie, że autor trylogii mgły to pisarz-malarz. Jego pióro jest zaklęte, ma moc zmysłów. Czytając jego kolejną powieść, w której rzeczywistość poddana zostaje próbie magii, czułam ciepły deszcz, wszechogarniającą grozę emanującą ze starych, zapomnianych zakamarków cmentarnych. Czułam zimno kamiennych posągów, bolały mnie stopy, którymi zdawałam się deptać śliskie otoczaki na plaży, a w ustach nader często miałam słony posmak morskiej wody. Patrzyłam oczami bohaterów na otaczający mnie świat, małe nadmorskie miasteczko, doświadczałam wszystkich ich przygód. To niebywały dar pisarza, który potrafi zaczarować czytelnika, bez względu na wiek, swoją historią o przyjaźni, ideałach, walce z przeznaczeniem, magii. To dar od autora dla mnie - czytelnika.
Tak, mamy tu do czynienia z fabułą naiwną, ale sposób jej przedstawienia jest oprawą tak piękną, że ma się ochotę ją śledzić i zapamiętać, tak jak pragnie się śnić i pamiętać jakiś niepokojący, niepowtarzalny sen.
"Ale błędem, poważnym błędem jest wiara w to, iż można ziścić swoje marzenia, nie dając nic w zamian". Ten cytat zapadł mi głęboko w pamięć. Być może dlatego, iż książkę Zafona czytałam w czasie, gdy daleko ode mnie rozgrywał się dramat na Nanga Parbat. Tomasz Mackiewicz najprawdopodobniej spełnił swoje największe marzenie, ale zapłacił za nie także najwyższą cenę. Lekko...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-09
Po „Marinie”, „Księciu mgły” i teraz „Pałacu Północy”, z mgły wyłania się pewien schemat: młodzi ludzie, mroczna zagadka, okrutne widma przeszłości, przyjaźń, poświęcenie i śmierć z nim związana. A wszystko to przedstawione na tacy prozy pięknej i wciągającej.
Zafon to malarz, powtórzę po raz kolejny. On swoje opowieści maluje, maluje słowem wzniosłym i jednocześnie lekkim, bardzo plastycznym, poetyckim. Jego powieści bardziej oglądam, bardziej słucham niż czytam. Na każdej karcie widzę postacie i sceny w ich żywych kolorach i ruchach. Podoba mi się jego każdorazowa staranność i gust w doborze miejsca akcji, które w większości „robi” całą książkę.
Tym razem scenografią dla przygód bohaterów książki jest miasto Kalkuta. Któż o nim nie słyszał? Pociągające i odpychające zarazem. Tak samo piękne jak i obrzydliwe. Pod wieloma względami bogate, ale przede wszystkim bezdennie biedne. Kalkuta w „Pałacu Północy” zdaje się być człowiekiem, bezdomną kobietą, skrywającą w sobie wiele tajemnic, w której pulsującym krwiobiegu rozgrywają się niesamowite historie.
„Pałac Północy” to przede wszystkim galeria osobliwych postaci i scen tak niezmiernie sugestywnych swą barwą, zapachem i dźwiękiem. Tytułowe miejsce spotkań bohaterów, dworzec widmo, przewrotny dom inżyniera Chandry Chatterghee to elementy wizualne, wręcz namacalne w tej książce, która w całości stanowi gotowy scenariusz na film.
Tak, Zafon do mnie dociera. Poprzez swój styl i rytm „kradnie mnie” codzienności, obowiązkom, chyba także starości – dziękuję! Jest dla mnie jednym z bardziej sugestywnych pisarzy. W moim przekonaniu, nawet te jego naiwne i mniej przekonujące historie „licealisty” obronią się swym naturalnym pięknem słowa pisanego.
Po „Marinie”, „Księciu mgły” i teraz „Pałacu Północy”, z mgły wyłania się pewien schemat: młodzi ludzie, mroczna zagadka, okrutne widma przeszłości, przyjaźń, poświęcenie i śmierć z nim związana. A wszystko to przedstawione na tacy prozy pięknej i wciągającej.
Zafon to malarz, powtórzę po raz kolejny. On swoje opowieści maluje, maluje słowem wzniosłym i jednocześnie...
2018-02-12
Tak oto nadszedł czas pożegnania z Trylogią mgły, choć na pewno nie jest to pożegnanie ostateczne. Do tych książek, a zwłaszcza do „Świateł września” będę wracać, niczym przypływ powracający na Plażę Anglika…
Od czasów „Mariny” pokochałam Zafona, tego Zafona piszącego niesamowite historie dla młodzieży. Zakochałam się w jego mrocznej Barcelonie skrywającej bratnią duszę Frankensteina, hiszpańskim nadmorskim miasteczku, w którym nadzieję głównym bohaterom odbierze przewrotny duch à la dżin spełniający marzenia, w posępnej Kalkucie nawiedzanej przez pociąg widmo, aż w końcu serce moje zabiło do małej mieściny w Normandii.
Znam Normandię i zastanawiam się czy to przypadek, że właśnie tam rozgrywa się akcja powieści. Według moich odczuć ta piękna kraina, nostalgiczna i bajkowa, z magią swych przypływów i odpływów, wysokimi klifami, odosobnionymi zatoczkami i plażami oraz cichymi, mglistymi wioskami pasuje niezawodnie do historii o tajemniczym lalkarzu i upiornych cieniach.
Fatalizm przedstawionych w książce wydarzeń, to jakby echo poprzednich powieści. Znów grupka młodych ludzi, których zwiąże przyjaźń, pierwsze zauroczenie i walka z nadprzyrodzonym. Połączy ich złowrogi upiór przeszłości, zapamiętały, nieustępliwy, nie do pokonania, który będzie musiał zebrać krwawe żniwo. Znów te same żywioły: nieszczęśliwa miłość i obietnice sprzed lat, ogień i woda. Ten sam schemat, można by rzec. Ale to, co u innych pisarzy byłoby dla mnie błędem nieprzebaczalnym, u Zafona jest powodem do zacieśnienia z nim więzi.
Dla mnie, „Światła września” to książka do przeczytania na jednym wdechu, przy jednej kawie, jednego wieczora, który niepostrzeżenie przerodzi się w głęboką noc. To książka pełna szlachetnych postaci i takiż uczuć. Opowieść wywołująca niejednokrotnie gęsią skórkę. Wystarczy tylko pomyśleć, że antagonistą jest coś bliskie nam wszystkim, przecież każdy z nas to ma… a może warto sprawdzić, czy oby na pewno…? Przecież obiektem grozy są tu przedmioty, które z natury winny sprawiać radość. W końcu przesłanie… o nieodłącznej człowiekowi dualności jego natury… no coż, jest to niepokojące. Ale bywają też momenty miłego odprężenia i uśmiechu, bo Zafon jest nie tylko poetycki i barwny w opisach, ale także bystry i dowcipny w dialogach.
Na pewno przeczytanie tej książki, jak i całej Trylogii mgły, dorzuciwszy do tego jeszcze „Marinę”, to zajęcie nie tylko dla młodzieży, tych „piętnastolatków zadzierających nosa, ofiar burz hormonalnych atakujących cerę i zdrowy rozsądek”. Książka dla wszystkich.
Tak oto nadszedł czas pożegnania z Trylogią mgły, choć na pewno nie jest to pożegnanie ostateczne. Do tych książek, a zwłaszcza do „Świateł września” będę wracać, niczym przypływ powracający na Plażę Anglika…
Od czasów „Mariny” pokochałam Zafona, tego Zafona piszącego niesamowite historie dla młodzieży. Zakochałam się w jego mrocznej Barcelonie skrywającej bratnią duszę...
2018-02-27
W słowie "arcydzieło" jest dla mnie pewna niepokojąca ostateczność. Dlatego wierząc po pierwsze, że nie ma dwóch jednakowych w odbiorze książek i po drugie, że życie zapewni mi jeszcze wznioślejszych doznań literackich, nie nazwę "Gry anioła" arcydziełem. Zostawię sobie ten pełen nadziei margines jednej gwiazdki, gwiazdki, która będzie mi wskazywać kurs w odkrywaniu przyjemności płynącej z lektury.
Niemniej "Gra anioła", w moim odczuciu, jest książką obłędną, a mojego nad nią zachwytu nie wyrażą najbardziej wystudiowane słowa. Powieść Carlosa Ruiza Zafona jest jak legendarny warkocz Izoldy, w którym splatają się trzy pasma-wątki: kryminalny, romantyczny i filozoficzny, a całość wiąże aksamitna wstążka malowniczego, hipnotyzującego stylu autora.
Piękna, wzruszająca powieść, która nie potrzebuje ani adwokata, ani oskarżyciela z "urzędu recenzji". Potrzebuje jedynie czytelnika, aby móc przetrwać niekoniecznie w jego opiniach, lecz w wyobraźni i pamięci.
W słowie "arcydzieło" jest dla mnie pewna niepokojąca ostateczność. Dlatego wierząc po pierwsze, że nie ma dwóch jednakowych w odbiorze książek i po drugie, że życie zapewni mi jeszcze wznioślejszych doznań literackich, nie nazwę "Gry anioła" arcydziełem. Zostawię sobie ten pełen nadziei margines jednej gwiazdki, gwiazdki, która będzie mi wskazywać kurs w odkrywaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Cień wiatru” to jedna z najpiękniejszych książek, jakie przeczytałam w życiu i która od dziś (i póki co) konkurować względem mych uczuć może jedynie z „Domem duchów” Isabel Allende. Z początku cicha, wydawała się opowiadać jedynie „cień” historii, historii pisanej omdlewającym zefirem, który z czasem przeistoczył się jednak w silny podmuch porywający moją wyobraźnię i rozkręcający ciekawość każdej kolejnej strony.
Powieść jest piękna w swych słowach, które postrzegam jako literackie przełożenie tajemniczych linii architektury Gaudiego – barwnych, jakby sny opowiadających. Piękna poprzez przedstawione w niej historie. Choć wszystkie stanowią o jedności, każda z nich zdaje się opowiadać trochę inny dramat – takie barcelońskie baśnie tysiąca i jednej nocy, opowiadane Danielowi Sempere. Książka Zafona jest cudowna poprzez swój wątek miłosny, bez względu na to, ile by się w nim doszukiwać banału. Jest hipnotyczna w smutku i towarzyszącej mu nieodłącznie grozie. Wreszcie, „Cień wiatru” to dla mnie galeria pięknych postaci – bohaterów, wobec których nie pozostaje się obojętnym, bohaterów do pokochania i tych do znienawidzenia. Z nich wszystkich laury mego serca zdobywa Fermín. Ta postać przeukochana, tak wyrazista, dobra jak chleb i przezabawna wywołuje u mnie przekonanie, że spośród wszystkich bohaterek wszystkich romansów wszechczasów, to właśnie poczciwa Bernarda jest największą szczęściarą. Carlos Ruiz Zafón, który wszystkie swe smutne w ogólnym zarysie powieści potrafi okrasić nietuzinkowym dowcipem, stworzył kwintesencję komizmu. Fermín jest dla mnie unikatową krzyżówką Groucho Marxa, Charlie Chaplina i Bourvila – po prostu jednym, wielkim, szeroko uśmiechniętym sentymentem.
Jest taki fenomen, który polega na tym, że w obliczu książek dla mnie doskonałych milknę szybciej niż bym chciała. Tak będzie i tym razem. Milknę i chowam się w „Cieniu wiatru”, w cieniu książki, którą „przeczytałam i tak mocno przeżyłam, że zawładnęła moją wyobraźnią”, bez granic i jeśli nie na zawsze, to przynajmniej do czasu, gdy jakaś inna książka zdetronizuje wszystkie te wielkie wrażenia.
„Cień wiatru” to jedna z najpiękniejszych książek, jakie przeczytałam w życiu i która od dziś (i póki co) konkurować względem mych uczuć może jedynie z „Domem duchów” Isabel Allende. Z początku cicha, wydawała się opowiadać jedynie „cień” historii, historii pisanej omdlewającym zefirem, który z czasem przeistoczył się jednak w silny podmuch porywający moją wyobraźnię i...
więcej Pokaż mimo to