Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Moja pierwsza przygoda z panią Kossakowską nie zakończyła się objawieniem. Widać, że autorka ma talent i wierzę, że napisała coś lepszego, tę powieść postrzegam jako nieudaną. Temat nadawałby się bardziej na esej, niż książkę fantasy. Przez pierwszych kilkanaście stron sądziłam, że mam do czynienia z czymś ciekawym, że akcja rozgrywać się będzie na dwóch planach, że doczekam się elementów sensacji, kryminału i horroru z duchami w tle. Jednak główny bohater, gdy już trafił do zaświatów, pozostał w nich na dobre, angażując się w kompletnie niepotrzebną wyprawę po kompletnie nieistotnym świecie, z kompletnie nieistotnymi towarzyszami. Czekałam i czekałam na powrót Dyraja oraz jego wrednego koleżki, czekałam na zemstę bohatera, na konflikt, ale zamiast tego dostałam przekrój mitologii, w dodatku zupełnie mi obcej. Pani Kossakowska powinna wiedzieć, że jak już należy ratować świat, to znany, taki, na którym czytelnikowi zależy. Tymczasem świat jakuckich bogów jest nie tylko obcy, ale i nie dość fajny, żeby o niego walczyć (z perspektywy czytelniczej). Co się tyczy bohaterów, jak wspomniałam są zbędni i nieistotni, nie mają prawie żadnego profilu psychologicznego poza kilkoma cechami-stereotypami (strachliwy koń, głupi zombie, waleczny wojownik, temperamentna wojowniczka, pierwszoplanowy pierwszoplanowy), a co gorsza, brak im konfliktu wewnętrznego do rozwiązania. Podróż ekipy przez zaświaty może i byłaby ciekawa, gdyby cokolwiek z niej wynikało, cokolwiek. Teraz kilka słów odnośnie zakończenia, bez spojlerów. Z jednej strony rozumiem zamysł autorki, ale nie łykam tego, bo jestem rozczarowana brakiem jakiejkolwiek nadbudowy tematycznej. Mam wrażenie, że cała powieść istniała wyłącznie dla początku i zakończenia, a środek, hm, no cóż po prost musiał być, bo inaczej nie ma czego drukować. Trzeba było napisać opowiadanie albo esej. Podsumowując, zawiodłam się i to bardzo, ale sięgnę po inne powieści pani Kossakowskiej, bo wiem, że potrafi pisać dobrze (kiedy nie powtarza w kółko porównań, albo nie tworzy takich spiętrzeń metaforycznych, że ręce opadają). Mam nadzieję, że "Siewca" będzie lepszy.

Moja pierwsza przygoda z panią Kossakowską nie zakończyła się objawieniem. Widać, że autorka ma talent i wierzę, że napisała coś lepszego, tę powieść postrzegam jako nieudaną. Temat nadawałby się bardziej na esej, niż książkę fantasy. Przez pierwszych kilkanaście stron sądziłam, że mam do czynienia z czymś ciekawym, że akcja rozgrywać się będzie na dwóch planach, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To prawdopodobnie ostatnia książka pani Michalak jaką dane mi było przeczytać, mogę więc pozwolić sobie na pewne podsumowanie. Jedno słowo: grafomania. To było tak złe, że średnio co kilka stron musiałam robić sobie przerwę na dobrą prozę (metoda odreagowania stresu). Dawno już nie czytałam książki tak słabej jak właśnie ta. Pozwólcie, że podzielę się z wami moim gniewem i wymienię zaledwie kilka wad.
1. Łopatologiczna narracja. Nienawidzę kiedy Autor próbuje mi coś wyłożyć, wyjaśnić zamiast po prostu pokazać i zezwolić na interpretację. Nie trzeba być geniuszem, żeby przyjąć, że skrzywdzona kobieta rzuca się w wir przypadkowych "romansów" z powodu jakichś emocjonalnych deficytów, że jest to kolejny objaw jej tendencji do zachować autoagresywnych itd... Chcesz być traktowany jak idiota? Przeczytaj tę książkę.
2. Jednowymiarowi bohaterowie. Wielka zbrodnia. Dobrzy są Piękni i Dobrzy, ewentualnie Piękni, Dobrzy i Skrzywdzeni, dlatego też czasem ciut nieodpowiedzialni (jednak wciąż rozgrzeszeni). Źli natomiast są odrażająco źli, pozbawieni ludzkich cech, bestialscy, wstrętni. To akurat typowe dla prozy Michalak. Jak już zohydzać to na maksa.
3. Zaburzona wiarygodność świata. To ma związek zarówno z konstrukcją bohaterów jak i światem przedstawionym. Wszyscy nastolatkowie z zabitej dechami dziury, nawet ci mało inteligentni, lądują na renomowanych uczelniach wyższych w Krakowie. Taak... Do tego to nie jest młodzież z "dobrych, bogatych domów", tylko często dzieciaki z rodzin patologicznych, niepełnych, czasem obarczone obowiązkiem przejęcia gospodarstwa po rodzicach.
4. Seks. Nie mam nic przeciwko erotyce, to jasne, jednak pani Michalak robi z nią coś takiego, co powoduje u mnie mdłości. Stara się być twarda i hiperralistyczna ale na tle śmieszności całej książki, żaden, nawet najbrutalniejszy opis nie wyjdzie wystarczająco poważnie. Jednak najpoważniejszym problemem jest sprowadzenie mężczyzn do poziomu automatu odpowiadającego na bodźce. W tej książce każdy facet reaguje na widok ładnej kobiety natychmiastowym wzwodem, nawet jeżeli jest ojcem patrzącym na swoją córkę (!). Każdy chce przelecieć główną bohaterkę. Co z tego, że przed chwilą miała miejsce wysoce stresogenna sytuacja, że mężczyzna ledwo co ochłonął po bijatyce. Wystarczy jedno spojrzenie i natychmiast jest gotowy do akcji. Panowie, przyznajcie się, że tak to działa!
Nie lubię wyrażać skrajnie negatywnych opinii ale tym razem muszę. Chcecie przeczytać "Nadzieję"? Zróbcie to. Jesteście w końcu dorośli. Jestem zła na panią Kasię. Powinna trzymać się z dala od wszystkich poważnych tematów i pisać rzeczy w klimacie "Poczekajki".

To prawdopodobnie ostatnia książka pani Michalak jaką dane mi było przeczytać, mogę więc pozwolić sobie na pewne podsumowanie. Jedno słowo: grafomania. To było tak złe, że średnio co kilka stron musiałam robić sobie przerwę na dobrą prozę (metoda odreagowania stresu). Dawno już nie czytałam książki tak słabej jak właśnie ta. Pozwólcie, że podzielę się z wami moim gniewem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż, napaliłam się na tę książkę. Rebis - dobra oficyna. Okładka trochę retro (jak lubię), nazwisko autora dosyć znane. Trzeba spróbować, pomyślałam.
Żałuję. Zmarnowałam mnóstwo czasu dając temu szansę. Już po pierwszych kilku stronach miałam wyrobione zdanie na temat jednej z najpoważniejszych wad tej powieści - jej rozwlekłości. Nienawidzę pisania o niczym, co pan Goodkind opanował jak widać do perfekcji. Bohaterowie potrzebowali kilkudziesięciu stron, żeby zrobić cokolwiek znaczącego, a i tak nie miało to odpowiedniego ciężaru fabularnego. Nic tu nie jest odpowiednio skondensowane, nie ma żadnej selekcji. Scena, która nic nie wnosi do fabuły powinna zostać wycięta, choćby wg. pisarza była Tak Ważna Że Nie Wiem. A propos scen, 80% to pogaduchy z przydługawymi monologami. Zamiast pokazać, autor opowiada, moralizuje, zazwyczaj używając do tego Zedda. I gdyby chociaż te dysputy miały faktycznie jakiś sens... gdyby ta książka była cholernie skomplikowana na jakimkolwiek poziomie symbolicznym, filozoficznym, zrozumiałabym ale tak nie jest. Na Bogów! Dobra, konstrukcja i tempo leżą, więc może styl jest wyjątkowo dobry? Nie, nie jest i nie wiem czy to wina pisarza czy tłumacza ale czytanie tego przypomina skakanie po kamolach, zero płynności, zero harmonii, często coś nie gra. Kombo naiwnej narracji połączone z kiepską techniką daje ciężkostrawną miksturę, wcale nie magiczną.
Ok, warsztat nie, budowa nie, to może bohaterowie? Mam bardzo prostą metodę oceny tego czy postać jest coś warta, czy nie. Jeżeli mi na niej zależy, to znaczy, że autor się spisał. Jeżeli mam ją gdzieś, to... odkładam książkę. Po co mam czytać, skoro główni bohaterowie nie jarają mnie w nawet niewielkim stopniu? Dla Goodkinda zrobiłam wyjątek. Żaden z pierwszoplanowych nie interesował mnie nawet w minimalnym stopniu ale uparcie czytałam dalej. No, może Zedd byłby znośny, gdyby nie został zmuszony do trzaskania zbędnymi monologami co chwilę. Skoro te wszystkie wymienione elementy nie porywają, został jeszcze jeden, niektórzy sądzą, że najważniejszy w powieści - świat.
Cóż to za niezwykła rzeczywistość? Hm, czyżby rozwiązania o jakich nie śnili nawet najbardziej obryci czytelnicy? Otóż nie, to atak najbardziej randomowych pomysłów na jakie może wpaść człowiek. Spójrzmy... Drużyna? Checked. Magiczny miecz? Checked. Potwory rodem z taniego RPG? Checked. Magia wzięta znikąd i używana bez obiekcji natury ontologicznej/filozoficznej/metafizycznej/logicznej? Checked. Romans z czarodziejką? Checked. Zły czarodziej? Checked. Dobry czarodziej? Chcecked. Wybraniec o szlachetnym czyś tam? Chcecked. I dalej nie mam siły...
Więc za co te trzy gwiazdki? Dlaczego nie jedna? Te trzy gwiazdki są dla mnie. Nie mogę tak po prostu spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć, że przeczytałam 695 stron totalnego dna, prawda?

Cóż, napaliłam się na tę książkę. Rebis - dobra oficyna. Okładka trochę retro (jak lubię), nazwisko autora dosyć znane. Trzeba spróbować, pomyślałam.
Żałuję. Zmarnowałam mnóstwo czasu dając temu szansę. Już po pierwszych kilku stronach miałam wyrobione zdanie na temat jednej z najpoważniejszych wad tej powieści - jej rozwlekłości. Nienawidzę pisania o niczym, co pan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż, pani Rice jest dobrą pisarką, jednak coś mnie drażniło w tej książce, zupełnie jakby brakowało autorce "iskry bożej". Narracja snuje się malowniczo acz nieśpiesznie, brakuje wyraźnie zarysowanej fabuły, rozważania natury egzystencjalnej pojawiają się zbyt często. Trochę to wszystko rozwleczone. Oczywiście do warsztatu nie mam zarzutów. Właściwie nie wiem czego innego spodziewałam się po 600 stronicach niezbyt żywej - niezamierzony inside joke - narracji pierwszoosobowej. Może gdyby pani Rice wybrała jednak prowadzenie z punktu widzenia trzeciej osoby, łatwiej przebrnęłabym przez tę książkę. Mniej więcej do połowy bawiłam się nieźle, na końcówkę nie miałam ochoty patrzeć. Jednak nie obniżę książce oceny ze względu na moje odczucia, jak już wspomniałam, jest zręcznie napisana, dojrzała i pod wieloma względami intrygująca.

Cóż, pani Rice jest dobrą pisarką, jednak coś mnie drażniło w tej książce, zupełnie jakby brakowało autorce "iskry bożej". Narracja snuje się malowniczo acz nieśpiesznie, brakuje wyraźnie zarysowanej fabuły, rozważania natury egzystencjalnej pojawiają się zbyt często. Trochę to wszystko rozwleczone. Oczywiście do warsztatu nie mam zarzutów. Właściwie nie wiem czego innego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obiecałam sobie, że przeczytam kilka książek pani Kasi zanim zakopię wszelkie wspomnienia o jej pisarstwie pod wielokilometrową warstwą ziemi. Nie wiem czy pójdę dalej tą drogą. "Gra o Ferrin" była niestrawna, a "W imię miłości" okazało się równie płaskie. Pani Kasia potrafi wszystkie dobre aspekty swojego talentu zabić natychmiastowo, jednym pomysłem, akapitem, zdaniem. "W imię..." to naiwne czytadło, porównania do klasyki jak najbardziej nietrafione. Nie mam sił głębiej wnikać w to wszystko. Jestem zła na panią Kasię bo nie szanuje swoich bohaterów, nie ma dla nich respektu, szarga nimi jak chce i nie mam tu na myśli celowo stosowanego okrucieństwa lecz raczej uproszczenia rodem z telenoweli. Źli są strasznie źli. Niereformowalni. Dobrzy są tak bardzo dobrzy. Anielscy. Brakuje antagonisty? Stwórzmy rozwydrzoną nastolatkę z bolesną przeszłością i zróbmy z niej Psucicielkę! A ta bolesna przeszłość - co tam, nie będzie mieć wpływu na wydarzenia. Nie okażmy negatywnej postaci zrozumienia, zeszmaćmy ją do reszty jak Agnessę w "Grze o Ferrin", to ten sam schemat działania. Och,jaka wredna, zła, paskudna postać! Trzeba ją ukarać - kogoś trzeba. Co tam postaci, one i tak nie mają za wiele do gadania, to chodzące kukiełki wycięte jak od szablonu, liczy się Przesłanie. Tylko jak tutaj przekazać zacną myśl bez umiejętności i pomysłu? Widać można. Ktoś to wydrukuje, ktoś przeczyta. Ot ja, niestety. Boże, nisko upadłam.
Dobrze się bawiłam przez jakiś czas, czytając te bzdety ale w końcu straciłam cierpliwość. To mogłaby być dobra powieść obyczajowa, gdyby pani Kasia nie była panią Kasią :D

Obiecałam sobie, że przeczytam kilka książek pani Kasi zanim zakopię wszelkie wspomnienia o jej pisarstwie pod wielokilometrową warstwą ziemi. Nie wiem czy pójdę dalej tą drogą. "Gra o Ferrin" była niestrawna, a "W imię miłości" okazało się równie płaskie. Pani Kasia potrafi wszystkie dobre aspekty swojego talentu zabić natychmiastowo, jednym pomysłem, akapitem, zdaniem. "W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem nawet od czego zacząć. Pani Michalak ma na pewno szczyptę talentu i warsztat potrzebny do napisania przyzwoitej powieści, ale ta książka jest podle chaotyczna, niedopracowana i infantylna. Czułam się jak podczas czytania tekstu w stanie surowym. Nie wiem czy "Gra..." w ogóle przeszła jakąś gruntowną korektę, czy ktoś się zainteresował logiką, spójnością wewnętrzną, konstrukcją... Zarówno dialogi jak i całe sceny są zawieszone w próżni (brak znaczących opisów), świat przedstawiony praktycznie nie istnieje, narracja jest nierówna na wielu poziomach (od charakteru wypowiedzi począwszy na czasach skończywszy). Najbardziej boli jednak to, że autorka miała kilka niezłych pomysłów, których nie obdarzyła większym zainteresowaniem. Szkoda. Słowotwórstwo pani Michalak jest godne podziwu, nie raz zatrzymywałam się nad nazwami istot czy krain. Jednak fantastyka to nie jest "rzecz o romansie siłą wciśniętym w ramy innego świata", dlatego wystawiam "Grze..." dwóję ;p I tyle.

Nie wiem nawet od czego zacząć. Pani Michalak ma na pewno szczyptę talentu i warsztat potrzebny do napisania przyzwoitej powieści, ale ta książka jest podle chaotyczna, niedopracowana i infantylna. Czułam się jak podczas czytania tekstu w stanie surowym. Nie wiem czy "Gra..." w ogóle przeszła jakąś gruntowną korektę, czy ktoś się zainteresował logiką, spójnością wewnętrzną,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo błyskotliwa, śmiała, bezpardonowa. Polecam.

Bardzo błyskotliwa, śmiała, bezpardonowa. Polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna okładka, zachęcające opinie ale nie da się tego czytać. Nie chcę już nawet komentować tak mało istotnych kwestii jak psychologia postaci czy spójność wewnętrzna - nie warto tego robić w obliczu kompletnego rozkładu najważniejszego elementu jakim jest celowość książki, jej przeznaczenie.
Może zanim się rozjadowię na dobre, napiszę od serca coś dobrego. Jedna rzecz podobała mi się w Dziewiątym, a mianowicie ukazanie źrebięcia pegaza jako dziwnej mieszanki konika i pisklęcia (nieopierzone skrzydełka). To tyle na temat dobrych pomysłów. Nie ma sensu powtarzać tutaj wcześniej wymienionych zarzutów. Wszystkie są prawdziwe.
Zastanawia mnie tylko jedno... Dlaczego pani Reystone (?) nie ulokowała swojego romansu marzeń na jakiejś tropikalnej wysepce? Czy nie byłoby wygodniej tarzać się po rozgrzanym piasku? Bez smoków? Bez buzdyganów? Nie potrzebuje pani fantastyki, żeby pisać o miłości.

Piękna okładka, zachęcające opinie ale nie da się tego czytać. Nie chcę już nawet komentować tak mało istotnych kwestii jak psychologia postaci czy spójność wewnętrzna - nie warto tego robić w obliczu kompletnego rozkładu najważniejszego elementu jakim jest celowość książki, jej przeznaczenie.
Może zanim się rozjadowię na dobre, napiszę od serca coś dobrego. Jedna rzecz...

więcej Pokaż mimo to