Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Etnogadki, opowiastki o dawnych obrzędach i zwyczajach Monika Michaluk, Witold Przewoźny, Michał Stachowiak
Ocena 8,2
Etnogadki, opo... Monika Michaluk, Wi...

Na półkach:

Niełatwo jest stworzyć książkę dla dzieci, która opowiadałby o dawnych obyczajach, podczas gdy święta obchodzone do dziś zawierają w sobie elementy zarówno pogaństwa, jak i chrześcijaństwa. Myślę, że autorom udało się całkiem zgrabnie stworzyć opowieści uniwersalne, bez odchylania się zbyt mocno w którąś stronę, a to prawdziwa sztuka.
Oprócz interesującej treści książka jest prawdziwą ucztą graficzną, na każdej stronie wiele się dzieje. Zarówno pod kątem przekazu, jak i bogatych ilustracji "Etnogadki" stanowią wartościowy podarunek dla dziecka, dzięki któremu pozna ono życie przed erą cyfryzacji, czyli świat, jakiego nie miało szansy doświadczyć.
OSTRZEŻENIE: w książce pojawia się mnóstwo zapomnianych, nieużytkowanych już słów, więc starsi powinni szykować się na lawinę pytań. ;)

Niełatwo jest stworzyć książkę dla dzieci, która opowiadałby o dawnych obyczajach, podczas gdy święta obchodzone do dziś zawierają w sobie elementy zarówno pogaństwa, jak i chrześcijaństwa. Myślę, że autorom udało się całkiem zgrabnie stworzyć opowieści uniwersalne, bez odchylania się zbyt mocno w którąś stronę, a to prawdziwa sztuka.
Oprócz interesującej treści książka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla dziecka - drogowskaz na etapie podejmowania pierwszych wyborów, ukierunkowywania się, decyzji, kim chce być i pytań o sens życia.

Dla dorosłego - głęboki przekaz prawdziwych wartości, tego, czego powinniśmy w życiu poszukiwać i przypomnienie, że zawsze jest możliwość nowego startu. Przecież "może dopiero zaczynasz?"

Dla dziecka - drogowskaz na etapie podejmowania pierwszych wyborów, ukierunkowywania się, decyzji, kim chce być i pytań o sens życia.

Dla dorosłego - głęboki przekaz prawdziwych wartości, tego, czego powinniśmy w życiu poszukiwać i przypomnienie, że zawsze jest możliwość nowego startu. Przecież "może dopiero zaczynasz?"

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W gruncie rzeczy niewiele tekstu znajdziemy na stronach tej książki, ale nie znajdziemy też ani jednego zbędnego słowa.

Tak niewiele, a "Chłopiec..." doprowadził mnie do głębokiego wzruszenia, bowiem przypomniał, o co w życiu naprawdę warto się starać. W codziennym pędzie gdzieś te wartości zatraciłam, nie znajduję czasu i siły na głębsze przemyślenia. Ta książka brutalnie wręcz zatrzymała mnie w miejscu i skłoniła do przewartościowania życia raz jeszcze.

Od lat prowadzę zeszyt z ulubionymi cytatami z książek, w przypadku tego tytułu napotkałam na trudność. To dzieło stanowi jeden wielki cytat, musiałabym więc przepisać po prostu całą książkę.

W gruncie rzeczy niewiele tekstu znajdziemy na stronach tej książki, ale nie znajdziemy też ani jednego zbędnego słowa.

Tak niewiele, a "Chłopiec..." doprowadził mnie do głębokiego wzruszenia, bowiem przypomniał, o co w życiu naprawdę warto się starać. W codziennym pędzie gdzieś te wartości zatraciłam, nie znajduję czasu i siły na głębsze przemyślenia. Ta książka brutalnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obok "Mitologii" Parandowskiego powinna to być obowiązkowa lektura szkolna zaznajamiająca dzieci z dawnymi, rodzimymi (!) wierzeniami.

Obok "Mitologii" Parandowskiego powinna to być obowiązkowa lektura szkolna zaznajamiająca dzieci z dawnymi, rodzimymi (!) wierzeniami.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To już moje drugie spotkanie z rewelacyjnym ukraińskim pisarzem Andriejem Kurkowem. Po zachwytach nad „Kryptonimem »Pingwin«” przyszedł czas na ich ciąg dalszy. Autor tym razem ujął mnie „Prawem ślimaka”, które jest kontynuacją wspomnianej powieści o losach Wiktora Zołotariowa i jego pingwina Miszy.
W odróżnieniu od poprzedniej książki, w tej dzieje się znacznie więcej. Akcja jest szybsza i zdecydowanie bardziej chaotyczna, co – przyznam szczerze – z początku (ale tylko z początku) mi przeszkadzało. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tajemniczego i tylko z pozoru spokojnego „niedziania się”, które towarzyszyło „Kryptonimowi »Pingwin«”. Bardzo odpowiadało mi monotonne zasiadanie głównego bohatera z kubkiem kawy przed maszyną do pisania i kreślenie „krzyżyków”, przy wtórze wirujących za oknem płatków śniegu. Tym razem następuje gwałtowne zerwanie z dotychczasowym zajęciem Wiktora. Zimowy klimat co prawda trwa w najlepsze, ale właściciel pingwina przerzucany jest z kraju do kraju, aby odnaleźć swego pupila, przy czym główny bohater ma niewielki wpływ na bieg własnego losu. Po drodze poznaje szereg interesujących osób z najróżniejszych środowisk. Nina, dotychczasowa, dość przypadkowa towarzyszka życia, niemal zupełnie poszła w odstawkę na rzecz Miszy, Soni czy nawet… innych kobiet. Wiktor co prawda wcześniej nie zwracał szczególnej uwagi na Ninę, a już na pewno nie zalewał jej miłością, w tej części jednak pojawia się ona, choćby nawet w jego myślach, niezwykle rzadko. Częściej swoją uwagę koncentruje wokół Swietki, Mariny czy w końcu Vesny. Każda z tych kobiet jest zupełnie inna, pochodzi z odmiennej grupy społecznej. Trzeba przyznać, że Kurkow potrafi stworzyć niezwykle interesujące, barwne postacie kobiece. Nie można zarzucić mu przypisywania przedstawicielkom płci żeńskiej słabości, niezdarności, uległości wobec mężczyzn. Wręcz przeciwnie – każda z bohaterek ma nad Wiktorem przewagę z różnych powodów. Jedynie Nina pozostaje w tyle, co bardzo mnie smuciło, bo zdążyłam polubić tę postać.
Ale nie tylko wokół kobiet kręci się „Prawo ślimaka”, choć są one zdecydowanie bardziej obecne w tej niż w poprzedniej części. Pisarz rzuca nieco światła na wojnę w Czeczeni, bo tam między innymi udaje się główny bohater, żeby odnaleźć Miszę. Wiktor znowu zajmuje się pracą związaną ze śmiercią (wcześniej pisanie nietypowych nekrologów), tym razem jednak w dosłowniejszy sposób. W zajęcie to – nie będę zdradzać szczegółów – wdraża go młody chłopak Siewa, który w Czeczeni zostanie jego najbliższą, najbardziej zaufaną osobą. Przynajmniej przez pewien czas. Bardzo krótka, ale wiele wnosząca do myślenia o wojnie między Rosjanami a Czeczenami jest znajomość głównego bohatera z Matwiejem Wasiliczem. Człowiekiem, który podobnie jak Wiktor udał się do ogarniętego wojną kraju, żeby kogoś odnaleźć. On jednak szuka zaginionego na wojnie syna. Kiedy będzie żegnał się z Wiktorem, z jego ust padną bardzo uderzające, dające do zastanowienia słowa.
Wątki polityczne są u Kurkowe wszechobecne, ale nie męczą nadmiarem. Bardzo cenię sobie Kurkowa za tę dyskrecję i nienarzucanie się z polityką. Jednocześnie z jego książek można wiele wyczytać i poznać myślenie ukraińskie, problemy i życie przeciętnego mieszkańca Ukrainy. Realia przedstawiane przez pisarza nie wydają się w żaden sposób przejaskrawione czy raczej przedramatyzowane. Andriej Kurkow od stawiania sądów woli dyskretny sarkazm i czarny humor. To najlepsza cecha jego pisarstwa, którą zdobył moje czytelnicze zaufanie i miłość od pierwszych wersów.
Uwielbiam także opisy zarówno w „Kryptonimie »Pingwin«”, jak i w „Prawie ślimaka”. Nie są to ciągnące się na kilka stron opisy przyrody, autor skupia się raczej na przemyśleniach głównego bohatera i szczegółach, na które często zwracamy uwagę w rzeczywistości, a które rzadko ktoś przelewa na papier. Takie drobiazgi jak woda zbierająca się w śladach butów na śniegu w czasie odwilży są piękne i sprawiają, że rzeczywistość bohaterów jest nam jeszcze bliższa i łatwiejsza do wyobrażenia.
Dialogi to w zdecydowanej większości krótkie, niewielkie wymiany zdań, czasem wręcz tworzą je zdawkowe odpowiedzi i pytania. Budowane są za to genialnie, idealnie oddają charaktery postaci, sytuację, emocje. Między nimi nie brakuje oczywiście tego wyjątkowego humoru, który przywodzi mi momentami na myśl Bułhakowa z jego jesiotrem drugiej świeżości.
Wracając jeszcze do fabuły – w „Prawie ślimaka” pojawia się mnóstwo starych znajomych Wiktora z Lochą i Igorem Lwowiczem na czele, ale, jak wspomniałam wcześniej, przybywa też mnóstwo nowych postaci. Nie sposób, by było inaczej, w końcu główny bohater zwiedzi kawałek świata. Historia zatocza koło, bo znów przychodzą święta i Nowy Rok, wszystko jednak jest już zupełnie inne niż rok temu (czyt. w pierwszej części). Co dzieje się dalej? Drużyna armwrestlingowa, wyjazd na zawody do Chorwacji, a w końcu i podróż do Argentyny… Wydarzy się naprawdę wiele, a im bliżej końca, tym większe emocje, intryga, napięcie, zamieszanie, zaskoczenie – podobnie, jak to miało miejsce w „Kryptonimie »Pingwin«”, tu chyba jednak ze zdwojoną siłą. Kolejny aspekt, za który uwielbiam tego pisarza.
Dla wszystkich, którzy mieli przyjemność przeczytać pierwszą część o wydarzeniach z życia Wiktora i jego pingwina Miszy , „Prawo ślimaka” jest absolutnie obowiązkowe. Nie chcecie chyba zostać w zawieszeniu po przeczytaniu poprzedniej książki Andrieja Kurkowa? Ja musiałam szybko sięgnąć po kolejną, żeby wiedzieć, jak dalej potoczą się losy tej nietypowej pary bohaterów. Dowiedziałam się przy okazji, czym jest tytułowe prawo ślimaka – bardzo interesująca teoria czy też filozofia. Chociaż bardziej rzeczywiście prawo. Niespisane, nieukonstytuowane, ale jednak prawo. Dura lex, sed lex.

To już moje drugie spotkanie z rewelacyjnym ukraińskim pisarzem Andriejem Kurkowem. Po zachwytach nad „Kryptonimem »Pingwin«” przyszedł czas na ich ciąg dalszy. Autor tym razem ujął mnie „Prawem ślimaka”, które jest kontynuacją wspomnianej powieści o losach Wiktora Zołotariowa i jego pingwina Miszy.
W odróżnieniu od poprzedniej książki, w tej dzieje się znacznie więcej....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając powieść rosyjskiej pisarki, nie mogłam odeprzeć porównań do „Cudzoziemki” Marii Kuncewiczowej. Te dwie książki mają wiele punktów stycznych. W obydwu występuje problem migracji i ciągłego poczucia bycia obcą oraz prześladowania przez inne narody. Zarówno Róża Żabczyńska, jak i Irina Iwanowa posiadają skłonność do wchodzenia w życie swoich dzieci, ciągłe ich pouczanie, momentami narzucanie się. Trudno im się porozumieć z potomstwem, z reguły rozmowy kończą się nieprzyjemnie. Stąd też rodzina jest skłócona, najbliżsi nie utrzymują ze sobą kontaktu. Obie kobiety spotkał zawód miłosny, który odbił bolesne piętno na całe życie. Największą miłością Róży był Michał, który również ją kochał, koniec końców wyszedł jednak za inną kobietę – Rosjankę. Irinę z kolei zaczął zdradzać z Ormianką mąż Wołodia, a następnie Kamal – największe dobro, jakie ją w życiu spotkało, miłujący Irinę ponad wszystko – ożenił się, z przymusu matki, z inną kobietą. U Tokariewej i u Kuncewiczowej przewija się także wątek silnego podziału społeczeństwa – dyskryminacja Żydów, mord na Ormianach. Bohaterki powieści łączy jeszcze jedno – obie straciły dziecko. Z tymże Róży synka Kazia zabrała choroba w wieku siedmiu lat, córki Marty nie chciała urodzić, Irina natomiast wielokrotnie dopuściła się aborcji, wbrew woli Kamala. Można rzec, że swoje spłodzone z Wołodią dzieci również utraciła w momencie ich usamodzielnienia się i wyprowadzki do Moskwy. Syn i córka wyrzekli się matki na rzecz życiowych partnerów. Z pewnością powiązań jest więcej, ale te wymienione wyżej najbardziej rzuciły mi się w oczy.
„Miłość na całe życie” trudno zakwalifikować jako romans. To bardziej powieść psychologiczna z wątkami miłosnym i historycznym w tle. Z całą pewnością dedykowana jest kobietom. Mimo iż książka nie należy do dzieł opasłych, zawiera gęstą historię, mocno gra na uczuciach, momentami daje radość i nadzieję, ale przeważnie przygnębia bezlitosną rzeczywistością głównej bohaterki. A realia te w żaden sposób nie są przesadzone, wręcz przeciwnie, uderzają prawdziwym bólem jednostki i ciężarem, jaki musi dźwigać jedna, niewinna kobieta.
Podczas lektury może zaskakiwać chłodna, wydaje się, że czasem wręcz obojętna postawa Iriny wobec przykrości, jakie jej dotykają, innym razem niekontrolowane wybuchy płaczu. Takie zachowania zrozumie tylko czytelniczka – kobieta, która jest zdecydowanie bardziej podatna na emocje od mężczyzn i z reguły zupełnie inaczej od nich reaguje w różnych sytuacjach, kobieta pełna empatii, współczucia, częściej przeżywająca wewnętrzne konflikty, szargana sprzecznymi uczuciami.
Zupełnie nie rozumiem tak licznych, słabych ocen książki. Wiktoria Tokariewa na niespełna 150 stronach zawarła wiele wątków, przemyśleń, emocji, zrobiła to niezwykle umiejętnie, nie wprowadzając chaosu i nie zasypując czytelnika zbędnymi słowami. Wykreowała bardzo interesującą postać głównej bohaterki, której po części współczujemy, po części nie lubimy, czasem mamy jej dość, ale jednak wciąż kibicujemy i czekamy na poprawę komfortu życia Iriny. Uważam, że to wyczyn – zamknąć tak wiele w tak skromnej objętościowo książce.
Wiktoria Tokariewa zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, jak zresztą większość pozycji literatury rosyjskiej, z którymi się dotychczas zetknęłam. Mam nadzieję, że moje pierwsze spotkanie z tą autorką nie będzie ostatnim.

Czytając powieść rosyjskiej pisarki, nie mogłam odeprzeć porównań do „Cudzoziemki” Marii Kuncewiczowej. Te dwie książki mają wiele punktów stycznych. W obydwu występuje problem migracji i ciągłego poczucia bycia obcą oraz prześladowania przez inne narody. Zarówno Róża Żabczyńska, jak i Irina Iwanowa posiadają skłonność do wchodzenia w życie swoich dzieci, ciągłe ich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Strasznie mi się podobasz Rafał Dębski, Dariusz Domagalski, Magdalena Kozak, Marcin Mortka, Andrzej Pilipiuk, Adam Przechrzta
Ocena 6,3
Strasznie mi s... Rafał Dębski, Dariu...

Na półkach: ,

Fabryka Słów słynie ze świetnych wydań literatury fantastycznej. Tak też zbiór opowiadań Strasznie mi się podobasz prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Ciekawa okładka, dobrej jakości papier, przyjazna dla oka czcionka, interesujące, pasujące do treści ilustracje Dominika Brońka. Pod kątem wizualnym, czyli bardzo ważnym, bo częstokrotnie, jeśli nie zazwyczaj, decydującym o zakupie książki, zbiorek wypada wspaniale.
Inaczej sprawa się ma z samymi opowiadaniami. Przede wszystkim ich poziom jest bardzo nierówny. Oczywiście nie ma się czemu dziwić, w końcu mamy do czynienia z różnymi autorami. To bardziej informacja dla tych, którzy liczą na sześć niezwykle wciągających, samych wybitnych historii. Z pewnością zbiór opowiadań jest dobrą opcją dla czytelników mających do czynienia z piórem pisarzy po raz pierwszy. Takie mam odczucie jako osoba, która spośród tej szóstki – Mortka, Przechrzta, Pilipiuk, Dębski, Kozak, Domagalski – zetknęła się tylko z tym ostatnim, w dodatku wyłącznie raz (w książce Vlad Dracula). Lektura niektórych opowiadań zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne dzieła autorów, innych wręcz przeciwnie. Gdybym miała przyznać miejsca od pierwszego do ostatniego wynik przedstawiałby się następująco: Konstelacja Ananke Rafała Dębskiego, Wędrowiec Dariusza Domagalskiego, Wunderwaffe Andrzeja Pilipiuka, Impostorzy Marcina Mortki, Strasznie mi się podobasz Magdaleny Kozak i Miasto cieni i luster Adama Przechrzty. Poniżej nieco bardziej szczegółowy protokół z moich jakże skromnych, jednoosobowych obrad.
Dębski ujął mnie unikalnym klimatem i nietypowym rozwiązaniem kwestii nieśmiertelności. Nie ma tu miejsca na wampiry i eliksiry młodości z dziewiczej krwi, za to jest przechowywanie / przechwytywanie cudzych dusz, które może wywołać niepożądane skutki, jak rozdwojenie osobowości. Bardzo ciekawym wątkiem jest Akademia Katowska i przemyślenia głównego bohatera na temat zadawania prawdziwego bólu podczas przesłuchań w sali tortur. No i miejsce akcji – Lublin. Nie jestem w stanie do końca wytłumaczyć skojarzenia z Mistrzem i Małgorzatą, ale rozmowy kata i sędziego mają w sobie coś z dialogów między Jeszuą Ha-Nocri a Poncjuszem Piłatem. To opowiadanie najbardziej przypadło mi do gustu.
Wędrowiec Domagalskiego przyprawił mnie o dreszcze i prawdziwe, ale na szczęście tylko chwilowe, przerażenie. Trudno napisać więcej o fabule, bo od razu trzeba by było zdradzić najważniejszy motyw, a nie chcę pozbawiać czytelników napięcia podczas lektury. W każdym razie niezwykle interesujące spojrzenie i totalne zakrzywienie wielkiej wartości i tajemnicy przyprawiły mnie o straszne myśli. Mimo iż nie przepadam za akcją rozgrywającą się w kosmosie, w tym wypadku Domagalski dobrał klimat mistrzowsko, zwiększając jeszcze wszechobecną w opowiadaniu panikę i niemoc.
Zaskoczeniem był dla mnie Pilipiuk i jego Wunderwaffe. Rewelacyjny pomysł z alternatywnymi rzeczywistościami II wojny światowej. Z początku trudno mi się było połapać, kto jest kto i kiedy co mówi, ale w miarę opanowywania światów i postaci, ciekawość rosła, żeby w finalnej scenie zaskoczyć i wywołać uśmiech na twarzy. Przejście głównego bohatera z roli gnębiącego w rolę gnębionego, rozpacz i niezrozumienie biegu zdarzeń zostały przedstawione fenomenalnie. Naprawdę interesujące spojrzenie.
Impostorzy trochę za bardzo kojarzyli mi się z Hobbitem (zabieg zapewne celowy) i początkowo trudno było spojrzeć na historię przez pryzmat nietolkienowski. Nawet imiona bohaterów Marcina Mortki zbliżone są do znanych i uwielbianych postaci Śródziemia. Stąd też towarzyszyło mi uczucie czytania tego samego po raz kolejny. Ale opowiadanie ratuje się zabawną nieporadnością bohaterów i humorem.
Niestety zawiodłam się na jedynej przedstawicielce płci żeńskiej w zbiorze opowiadań. Magdalena Kozak w Strasznie mi się podobasz jest za bardzo… babska? Brzmi to dziwnie, ale momentami miałam wrażenie, że czytam zwierzenia rozhisteryzowanej nastolatki lub zdesperowanej niezamężnej „trzydzieści +”. Fakt, że rozwiązanie motywu miłosnego jest zaskakujące i ciekawe, ale po opowiadaniu, którego tytuł przejął cały zbiór, spodziewałam się znacznie więcej inwencji twórczej. Do tego dochodzi częste „rzucanie” żargonem prosto z pola bitwy, w żaden sposób nietłumaczonego, co dodatkowo utrudnia lekturę.
Ostatni w Spisie rzeczy i jednocześnie na mojej liście – Adam Przechrzta. Miasto cieni i luster jest dla mnie po prostu niezrozumiałe. Nie do końca odgadłam, jaką historię chciał przedstawić autor. Pozostawia dużo niewytłumaczonych spraw, mnóstwo niedociągnięć, przynajmniej w moim odczuciu, do tego wieje sztampowością. Od imienia głównego bohatera, przez zwierzęta, które mu służą, po picie krwi. A w tle niewyjaśniona historia Dracu i w ogóle poplątana akcja.
Nie mogę powiedzieć, że z całego serca polecam zbiór opowiadań polskich pisarzy, ale, jak wspomniałam na początku, daje on pewien obraz twórczości poszczególnych autorów i zachęca lub nie do sięgnięcia po ich inne tytuły. Jedne historie mnie zainteresowały, przez inne nie mogłam przebrnąć, dlatego antologia wydaje mi się taka trochę nijaka. Pomysł wstawienia przed opowiadaniami krótkiej notki z przymrużeniem oka o każdym z pisarzy jest bardzo trafny, ale przy niektórych „robi nadzieję” na dobrą historię, po czym przychodzi rozczarowanie. Niemniej samo stworzenie takiego zbioru to jak najbardziej dobra idea i podoba mi się – może nie STRASZNIE, ale się podoba.

Fabryka Słów słynie ze świetnych wydań literatury fantastycznej. Tak też zbiór opowiadań Strasznie mi się podobasz prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Ciekawa okładka, dobrej jakości papier, przyjazna dla oka czcionka, interesujące, pasujące do treści ilustracje Dominika Brońka. Pod kątem wizualnym, czyli bardzo ważnym, bo częstokrotnie, jeśli nie zazwyczaj, decydującym o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie zbyt mało znany i niedoceniany w Polsce pisarz. Rewelacyjny obraz postkomunistycznej Ukrainy, unikalny klimat, frapująca historia, nietuzinkowy humor, no i oczywiście pingwin Misza, którego nie sposób nie kochać. Wszystko to znajdziecie u Andrija Kurkowa. Od razu zabieram się za kontynuację "Kryptonimu »Pingwin«" - "Prawo ślimaka".

Zdecydowanie zbyt mało znany i niedoceniany w Polsce pisarz. Rewelacyjny obraz postkomunistycznej Ukrainy, unikalny klimat, frapująca historia, nietuzinkowy humor, no i oczywiście pingwin Misza, którego nie sposób nie kochać. Wszystko to znajdziecie u Andrija Kurkowa. Od razu zabieram się za kontynuację "Kryptonimu »Pingwin«" - "Prawo ślimaka".

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytając pierwsze strony "Niewidzialnego życia Iwana Isajenki", autentyczność przedstawionej historii uznawałam za jej największy atut. W miarę zbliżania się ku końcowi, pragnęłam z całego serca, aby to, co odkrył przed nami Scott Stambach, nie było prawdą. Cały mój umysł krzyczał „nie!” w bezsilnym proteście. Co takiego ma w sobie historia chłopca ze Szpitala dla Ciężko Chorych Dzieci w Mozyrzu, że zbudziła we mnie tak skrajnie smutne uczucia? Nowo odkryty przede mną rodzaj bólu jednostki w horrendalnym świecie zamkniętym w przygnębiających murach ubogiego szpitala.
Iwan Isajenko, tytułowy bohater, narrator, główna postać powieści i poniekąd autor książki w jednym urodził się z poważną mutacją ciała, co nie należało do rzadkiej przypadłości u dzieci urodzonych po katastrofalnej w skutkach awarii reaktora elektrowni atomowej w Czarnobylu. Mimo ogromu nieszczęścia, jakie na niego spadło już w momencie przyjścia na świat, ten nad wyraz sarkastyczny siedemnastolatek absolutnie nie zalicza się do grona rozpaczających nad swoim losem pechowców. Przeciwnie, uwielbia dopiekać zajmującym się nim pielęgniarkom, jest zdolny posunąć się do niemożliwego, aby tylko uprzykrzyć komuś życie i czuje intelektualną przewagę nad wszystkimi wokół, co, swoją drogą, jest absolutnie zgodne z prawdą. Wydawać by się mogło, że trudno lubić takiego bohatera. Iwan bywa nie do zniesienia, ale jednak czytelnik od razu obdarza go sympatią. W dodatku od początku nie sposób czuć w odniesieniu do niego litość, bo ułomność ciała nadrabia błyskotliwym umysłem i nietypową nonszalancją. Do tego jest zapalonym miłośnikiem dobrej literatury, zwłaszcza rosyjskiej, do której często ucieka, by poczuć się kimś innym. Książek dostarcza mu jedyna nawet nie lubiąca, a kochająca go pielęgniarka Natalia, bo szpital oczywiście nie oferuje Iwanowi upragnionych lektur.
Relacja wspomnianej opiekunki z głównym bohaterem przypomina więź matki i syna, choć powiedziałabym, że tych dwoje jest nawet pod pewnym względem bliżej. W końcu rodzicielka Iwana bez skrępowania go porzuciła, siostra Natalia zaś przyjęła z otwartym sercem jak rodzone dziecko. Dialogi chłopca z jego przybraną matką są naprawdę cenne, pięknie pokazują bezwarunkową miłość, absolutne oddanie i zaufanie, mimo że często przepełnione są goryczą, sarkazmem i czarnym humorem. Tym, którzy czytali Oskara i Panią Różę, relacja Iwana i Natalii może kojarzyć się z relacją tytułowych bohaterów powieści Érica-Emmanuela Schmitta, u Scotta Stambacha funkcjonuje ona jednak na zupełnie innym poziomie. Rozmowy siedemnastolatka z pielęgniarką były jednymi z moich ulubionych fragmentów w książce, można z nich wyczytać wiele mądrości i prawdziwie ważnych wartości.
Iwan gubi pewność siebie, kiedy w szpitalu pojawia się Polina. Nowa pacjentka kompletnie nie pasuje mu do otoczenia. Jest piękna i błyskotliwa, w dodatku niezwykle umiejętnie podkrada książki z jego biblioteczki i zapędza go w pułapkę. Ich komunikowanie z początku polega na wzajemnej obserwacji, nie padają żadne słowa. Dopiero po zdobyciu pamiętnika nowo przybyłej, rozkręca się swego rodzaju gra polegająca na pisaniu do siebie wiadomości. W końcu zaczynają rozmawiać twarzą w twarz. Tak oto powstaje zalążek pięknego uczucia między dwojgiem ludzi, których życie w chwili ich narodzin naznaczyło wczesną śmiercią. Tak kiełkuje miłość z miejsca skazana na przegraną. Czytelnik z radością obserwuje przemianę głównego bohatera, bo Polina zmieni go w innego człowieka, otworzy na świat, nauczy czuć. Jednocześnie, od początku znając przykry finisz, wzbiera w nas współczucie dla tych dwojga, chce się im powiedzieć „dajcie sobie spokój, to nie ma sensu”, ale podświadomie jednak dopingujemy ich związkowi, widzimy pewną cudowność w tym, co między nimi kwitnie. I pragniemy, aby rozkwitło w pełni.
Nie jestem w stanie opisać, jak silnie wpłynęło na mnie "Niewidzialne życie Iwana Isajenki". Dawno już nie wpadła mi ręce książka, która wywołała tak głębokie wzruszenie, i przez której lekturę walczyłam ze łzami przez kilkanaście ostatnich stron. Niby czytelnik wie od początku, co się wydarzy, zna zakończenie już na wstępie, ale mimo wszystko nie jest przygotowany na finał. Jeśli ktoś sądzi, że miłość skazanych na rychłą śmierć ludzi jest po prostu głupia i nie ma prawa istnieć, nawet nie wie, w jak wielkim jest błędzie. Podobnie jeżeli komukolwiek wydaje się, że erotyczne zbliżenie między kaleką a śmiertelnie chorą dziewczyną może być jedynie odpychające, niech będzie pewny, że po lekturze tego dzieła zmieni zdanie diametralnie. Miłość Iwana i Poliny jest miłością najczystszą, najpotężniejszą, najpiękniejszą. Tych dwoje uczy nas, że każda miłość ma prawo bytu, każdej warto dać zaistnieć, choćby miała narodzić się i umrzeć w ciągu jednego dnia.
To, co zrobił Scott Stambach, jest dla mnie nieocenione. Dzięki wydaniu opowieści chłopca z zapomnianego przez świat szpitala na Białorusi, dał głos miłości, która w innym wypadku nigdy nie opuściłaby szarych, szpitalnych murów. Odkrył przed nami niezwykłą historię, która przestała być „niewidzialnym” życiem, a stała się życiem prawdziwym, pełnym emocji i zwrotów wydarzeń, po prostu żywym. Gdyby nie opublikowanie tej książki, nikt nie dowiedziałby się o wydarzeniach, jakie rozegrały się w postczarnobylowym świecie w jednym z białoruskich szpitali. Iwan Isajenko rozpoczyna swój pamiętnik od zapisania słów: "Drogi czytelniku, którego nie znam, którego może nawet nigdy nie będzie […]". Jest, Iwanie, jest, a Ty pozostaniesz w jego sercu na zawsze żywy.

Czytając pierwsze strony "Niewidzialnego życia Iwana Isajenki", autentyczność przedstawionej historii uznawałam za jej największy atut. W miarę zbliżania się ku końcowi, pragnęłam z całego serca, aby to, co odkrył przed nami Scott Stambach, nie było prawdą. Cały mój umysł krzyczał „nie!” w bezsilnym proteście. Co takiego ma w sobie historia chłopca ze Szpitala dla Ciężko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniały debiut Krzysztofa Łagojdy – doktoranta w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Tematem przewodnim są relacje osób najbliżej powiązanych z zamordowanymi w Katyniu oficerami. Autor postanowił przeprowadzić szereg wywiadów z członkami Dolnośląskiej Rodziny Katyńskiej i napisać swoje dzieło metodą historii mówionej, tzw. oral history. W ten sposób wydarzenia historyczne stanowią jedynie tło dla opowieści ostatnich już świadków Zbrodni Katyńskiej. Dzięki takiemu zabiegowi książka jest do głębi autentyczna, poruszająca i niejednokrotnie skłania do smutnej zadumy. Krzysztof Łagojda zadał sobie trud porozmawiania o bolesnej przeszłości z najbliższymi oficerów rozstrzelanych wiosną 1940r. przez NKWD. Dla tych osób oznaczało to wydobycie z pamięci traumatycznych wspomnień, ale jednocześnie powodowało radość z powodu chęci pielęgnowania pamięci o tak ważnych dla nich wydarzeniach.
Książka napisana jest w sposób niezwykle przystępny. Świetnie nada się do lektury zarówno dla znawców tematu, jak i dla osób dopiero zgłębiających wiedzę o wydarzeniach w Katyniu. Poprzez odpowiednio zastosowaną chronologię czytelnik może prześledzić, jak rodziny wywiezionych do ZSRS oficerów przeżywały rozłąkę na różnych etapach wojny i po jej zakończeniu, jak długo tliła się nadzieja na powrót mężów i ojców, z jakimi problemami przyszło się zmierzyć owdowiałym żonom i osieroconym dzieciom.
Jedyną kwestią, do której mogę mieć negatywne uwagi, jest warstwa edytorska - w niej niestety pojawiają się liczne błędy, ale o to nie można winić autora, a osobę przeprowadzającą korektę tekstu. Nie jest to zresztą najistotniejszy problem dla publikacji tego typu, w której liczy się przede wszystkim treść historyczna. A merytorycznie książka jest poprowadzona genialnie.
"Życie w cieniu śmierci" to rewelacyjny debiut Krzysztofa Łagojdy. Jeżeli tak zapowiada się początek jego kariery naukowej, nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejne prace. Ukłony dla autora.

Wspaniały debiut Krzysztofa Łagojdy – doktoranta w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Tematem przewodnim są relacje osób najbliżej powiązanych z zamordowanymi w Katyniu oficerami. Autor postanowił przeprowadzić szereg wywiadów z członkami Dolnośląskiej Rodziny Katyńskiej i napisać swoje dzieło metodą historii mówionej, tzw. oral history. W ten sposób...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przede wszystkim interesujący, nietypowy temat, do tego ciekawy, lekkostrawny, ale absolutnie niebanalny styl pisania, a trzeba dodać, że, jak napisane z tyłu książki, to dopiero pierwsza powieść pisarki. Brawa i ukłony dla autorki!

Przede wszystkim interesujący, nietypowy temat, do tego ciekawy, lekkostrawny, ale absolutnie niebanalny styl pisania, a trzeba dodać, że, jak napisane z tyłu książki, to dopiero pierwsza powieść pisarki. Brawa i ukłony dla autorki!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przebrnąć przez zwierzenia Joasi...

Przebrnąć przez zwierzenia Joasi...

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Meeega!

Meeega!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to