rozwiń zwiń

Michael Crichton, stwórca i niszczyciel

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
18.06.2022

Bodajże to Howard Phillips Lovecraft orzekł niegdyś, że nadnaturalna groza potrafi przerazić jedynie sceptyka, burzy ona bowiem jego starannie poukładany porządek jak najbardziej racjonalnej rzeczywistości.

Michael Crichton, stwórca i niszczyciel

I może to wyjaśnia choćby po części, dlaczego Michael Crichton, który odebrał najlepsze wykształcenie humanistyczne i ścisłe, ukochał medytację i o swoim dzieciństwie pisał jak o sielankowej idylli, kawał pisarskiej kariery poświęcił na burzenie tego, co z pozoru idealne.

Opowiadając o rodzinnych stronach, o powojennym Long Island, pisał o kompletnym braku zmartwień, o niekończących się rowerowych wycieczkach, o kinowych seansach i o lekcjach pianina. Groza nie miała tam dostępu. Ale jego najlepsze powieści traktowały niezmiennie o swoistej dekonstrukcji zastanego status quo, zwykle z powodu pospolitej ludzkiej pychy, która każe człowiekowi pójść na kurs kolizyjny z niezmiennie obojętnym na niego światem.

Crichton nie od razu został pisarzem. Albo może inaczej. Pisarz nie od razu został Michaelem Crichtonem. Swoje pierwsze powieści wydawał pod pseudonimem, ale już wtedy dał się poznać jako przyszły mistrz thrillera. Wykładowcy na Harvardzie rzucali mu co prawda kłody pod nogi, a jeden z nich, wyjątkowo krytyczny, słabo oceniał wszystko, co wyszło spod pióra przyszłego bestsellerowego autora; nawet kiedy ten przyniósł mu do oceny podpisany swoim nazwiskiem esej samego George’a Orwella. Swój debiut napisał na studiach medycznych (których, dodajmy, nie znosił od pierwszych zajęć i nigdy nie praktykował), posługując się nazwiskiem John Lange.

Ten sprzedał się na tyle dobrze, że Crichton pisał kolejne powieści sensacyjne, które z czasem sam określił mianem niezobowiązującej rozrywki, swoistej literatury pociągowej, szybko pisanej i szybko czytanej. Jeszcze inne nazwisko przybrał na potrzeby czwartej powieści, „Wyższej konieczności”, poważniejszego już thrillera medycznego, który niejako wyznaczył kurs jego dalszej karierze. Choć planował pisać jako Jeffrey Hudson, rok później uznał, że przyszedł czas się ujawnić, co nie przeszkodziło mu opublikować jeszcze kolejnych dwóch niezobowiązujących sensacji Lange’a. Błyskawiczne tempo pisania nie było dla niego niczym szczególnym, bo już wtedy Crichton przejawiał objawy pracoholizmu, który z jednej strony wypychał go z towarzyskiego kręgu i nie pozwalał spać dłużej niż cztery godzinny dziennie, a z drugiej żywił jego umysł coraz to nowymi pomysłami. Niektóre okazały się iście genialne.

Pierwszym tytułem, który wydał pod swoim własnym imieniem, była powieść „Andromeda znaczy śmierć” z 1969 roku, opowiadająca o zmaganiach zespołu naukowego z zabójczymi dla ludzkiego ciała pozaziemskimi mikroorganizmami. Książka otrzymała znakomite recenzje i była chętnie kupowana, doczekała się również niezłej adaptacji filmowej. Jako że sukces ten zbiegł się z otrzymaniem przez niego dyplomu uczelni medycznej, Crichton był zmuszony do wyboru drogi zawodowej. Nigdy nie żałował, że zdecydował się na pisanie. Nie osiadł na laurach i próbował rzeczy różnych, w tym literatury faktu i scenopisarstwa. Ciągnęło go do kina i mimo przepychanek z wytwórniami, które nie zawsze szanowały jego autorską wizję, chciał zasiąść na reżyserskim stołku. Udało mu się w 1973 roku, kiedy nakręcił „Świat Dzikiego Zachodu”; nie chciał co prawda zaczynać kariery filmowca od science fiction, ale Hollywood namaściło go na speca od gatunku.

Romans Crichtona z kinem trwał jeszcze długo, praktycznie do jego śmierci. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte były dla niego między innymi czasem eksperymentowania z powieściami historycznymi (chociażby znakomity „Wielki skok na pociąg” tudzież przeniesieni z czasem na duży ekran „Zjadacze umarłych”) i dalszych, raz udanych a raz mniej, prób z kamerą (między innymi „Śpiączka”, „Ucieczka”, „Wzór piękności”). Pisał jednak coraz rzadziej, zajęty filmem, ale udało mu się skończyć planowaną od co najmniej paru lat powieść przygodową „Kongo”, za którą otrzymał półtora miliona dolarów zaliczki (jeszcze przed napisaniem choćby jednego słowa), a która okaże się międzynarodowym bestsellerem. Sam autor scharakteryzował swoją książkę jako współczesną wersję „Kopalni króla Salomona”. Po kilkuletniej przerwie, w 1987 roku, Crichton powrócił do fantastyki, sięgając po swój stary pomysł, i wydał „Kulę” (także później przeniesioną na ekran). Ale dzieło, które unieśmiertelni jego nazwisko, miało dopiero zostać przezeń napisane.

Rok 1990 przyniósł „Park Jurajski”, książkę, która wylała fundament pod popkulturowe imperium zbudowane przy wydatnej pomocy Stevena Spielberga. Crichton spodziewał się, że z jego fabuły zostanie zaledwie fragment, a reżyser, prywatnie kolega, ma zamiar ulepić z tej powieści film dla całej rodziny, a kto jak kto, on akurat był świadomy, jak działa Hollywood. Oczywiście na umowie ze studiem nie stracił, przeciwnie, bo zapłacono mu krocie za prawa do powieści i napisanie scenariusza, potem w dużej mierze przerobionego. Fabuła o parku rozrywki, w którym atrakcją są żywe dinozaury, podbiła zarówno księgarnie, jak i kina. A był to dopiero początek istnego tryumfalnego pochodu amerykańskiego pisarza. Lata dziewięćdziesiąte okazały się bowiem dla niego łaskawe, wydawał kolejne bestsellery (na czele z thrillerem „Wschodzące słońce” i „Zaginionym światem”, czyli sequelem „Parku Jurajskiego”), które błyskawicznie ekranizowano, i nareszcie spełnił on swój sen o podboju ekranu. Tyle że małego. To on stoi za emitowanym przez kilkanaście lat „Ostrym dyżurem”; ten fenomen telewizyjny przyniósł wszystkim zainteresowanym fortunę. W kolejnych książkach Crichton poświęcił się tematom nanotechnologii, sztucznej inteligencji i ekologii (był krytykowany za swoje podejście do faktu globalnego ocieplenia), a ostatnią wydaną przez niego powieścią był „Następny”, gdzie poruszył problematykę badań genetycznych. Na początku 2008 roku wykryto u niego chłoniaka. Zmarł kilka miesięcy później, pozostawiając po sobie co najmniej kilka nieopublikowanych książek.

Trzy już wydano i dowodzą one gatunkowej biegłości Crichtona, bo mowa o przygodowej powieści o piratach („Pod piracką flagą”), technothrillerze („Micro”, którego rękopis znaleziono na jego komputerze i który dokończył Richard Preston), oraz sensacji historycznej osadzonej pod koniec dziewiętnastego stulecia („Smocze kły”). Nie jest pewne, czy na tym koniec. Rozpiętość tematyczna owych powieści niejako dowodzi szerokich horyzontów Crichtona, który miał również dryg do programowania, był ekspertem w zakresie prawa autorskiego i po doprawionej młodzieńczym entuzjazmem powieści awanturniczej potrafił napisać science fiction. Lecz niezmiennie interesowała go zawodność ludzkiej natury i wyobraźni, człowiecze klęski podszyte arogancją i chciwością; nauka była u niego i problemem, i jego rozwiązaniem. Jak napisał po jego śmierci Stephen King, tylko Crichton potrafił sprawić, że dorosły człowiek skłonny był uwierzyć, że dinozaury jeszcze kiedyś będą chodziły po tej ziemi. Nie za sto lat, nie za rok, ale już jutro.


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
asymon  - awatar
asymon 20.06.2022 11:22
Bibliotekarz

Z pełną świadomością, że ten tekst powstał, by zareklamować nowe wydanie "Parku jurajskiego" pozwolę sobie polecić  Park Jurajski 😉 bo książka jest tego warta i (wiem że to truizm) jest w niej trochę więcej niż w filmie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Park Jurajski
Literonomia  - awatar
Literonomia 18.06.2022 15:35
Czytelniczka

Jeden z ulubionych pisarzy w moich nastoletnich czasach :) 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski - awatar
Bartek Czartoryski 18.06.2022 10:00
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post