Anglicy na pokładzie
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- English Passengers
- Wydawnictwo:
- Wiatr od Morza
- Data wydania:
- 2014-09-30
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-09-30
- Data 1. wydania:
- 2000-01-01
- Liczba stron:
- 528
- Czas czytania
- 8 godz. 48 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788393665365
- Tłumacz:
- Michał Alenowicz, Krzysztof Filip Rudolf
- Tagi:
- powieść marynistyczna Tasmania Anglicy
- Inne
Niezwykła powieść o wyprawie morskiej z Anglii na Tasmanię –
opowiedziana przez 21 narratorów, przełożona przez 21 tłumaczy!
Rok 1857. Natchniony pastor Geoffrey Wilson postanawia udowodnić, że biblijny ogród Eden
znajduje się na Tasmanii. Kaznodzieja staje na czele ekspedycji, w której towarzyszy mu botanik
Timothy Renshaw – młody utracjusz, wysłany przez rodziców na wyprawę, aby „poznał życie”
– oraz chirurg Thomas Potter, zawzięcie badający „typy ludzkie” i opracowujący
pseudoantropologiczne, rasistowskie teorie. Angielscy dżentelmeni czarterują statek, nie zdając
sobie sprawy, że jego załogę stanowią przemytnicy z Wyspy Man uciekający przed londyńskimi
celnikami, a ładownie pełne są tytoniu i francuskiej brandy.
Komiczna zbieranina dziwaków wyrusza na drugi koniec świata, nie spodziewając się, że to, co
zastanie na Tasmanii, niewiele ma wspólnego z rajem – wyspa usiana jest bowiem koloniami
karnymi, a angielscy osadnicy okazują miejscowej ludności niezrozumienie i pogardę, przemocą
narzucając jej europejskie standardy życia.
Swobodnie bawiąc się konwencją dziewiętnastowiecznych powieści marynistycznych, Kneale
tworzy niezwykle bogatą, wciągającą i momentami komiczną fabułę, a zarazem przekonująco
przedstawia tragiczny los rdzennej ludności Tasmanii. Autor dopuszcza do głosu aż dwudziestu
jeden narratorów (w tym tasmańskiego Aborygena czy na wpół obłąkanego doktora Pottera),
wspaniale różnicując styl, podkreślając konflikty między bohaterami i kulturami oraz
pokazując, jak nierzadko ograniczeni jesteśmy w naszym postrzeganiu świata.
W porozumieniu z autorem wydawnictwo Wiatr od Morza zrealizowało bezprecedensowe
przedsięwzięcie translatorskie – tekst każdego z narratorów został przełożony przez innego tłumacza.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Ludźmi tylko ludzie
(…) wymyślając ci raj, zgotowałem ci piekło.
[J. Podsiadło, „Hoduję dla ciebie żurawia (piosenka)”]
Międzynarodowy Dzień Tłumacza – ilu z nas o nim pamięta? Ilu dokłada starań, aby podczas lektury książki choć rzucić okiem na nazwisko tego, który pracował nad przekładem? Zapewne niewielu – jest to chyba ta dziedzina w literaturze, w której wyjątkowo dominuje poezja; to w niej czytelnik zwraca większą uwagę na przekład, między innymi dlatego, że ów rodzaj literacki rządzi się naprawdę rygorystycznymi prawami, a tłumaczenie może zniweczyć całą pracę poety i sens, który chciał on zawrzeć w utworze lirycznym. Jednak czy w przypadku prozy wystarczy znajomość języka oryginału, aby po prostu siąść i bez większego wysiłku popełnić tłumaczenie? „Anglicy na pokładzie”, powieść Matthew Kneale’a, dzięki wydawnictwu Wiatr od Morza uświadamia czytelnikom, jak wielką sztuką jest przekład także w prozie i jak wiele od niego zależy. W swojej powieści Kneale wykorzystuje aż dwudziestu jeden narratorów do tego, aby opowiedzieć nam pewną złożoną i skomplikowaną historię. Gdańskie wydawnictwo natomiast – co zaaprobował sam autor – zdecydowało się na przydzielenie innego tłumacza do każdego z nich. Nieprzypadkowo zatem polska premiera „Anglików na pokładzie” wypada właśnie w Międzynarodowy Dzień Tłumacza, czyli 30 września.
Ramy czasowe powieści obejmują lata 1820–1870, a przestrzeń geograficzna, na którą rozciągają się wydarzenia, jest równie rozległa. Wszystko za sprawą pewnego pastora, Geoffreya Wilsona (tłum. Miłosz Wojtyna), który uparł się, że ogród Eden znajduje się na Tasmanii. Zbiera więc grupę badawczą, do której zaliczać się będzie doktor Thomas Potter (tłum. Łukasz Golowanow), a także młody botanik Timothy Renshaw (tłum. Anna Żbikowska). Wskutek – nieszczęśliwego mimo wszystko – splotu wydarzeń, grupa zmuszona jest wyczarterować statek, który zabierze ich do celu. Kapitanem statku jest inteligentny, choć przy tym niezwykle pechowy i wyznający swoje własne zasady prawno-moralne Illiam Quillian Kewley (tłum. Michał Alenowicz). Czytelnik, w przeciwieństwie do grupy poszukującej Edenu, szybko zostaje wprowadzony w przemytniczą działalność załogi statku Sincerity. Z racji towarów, które w ukryciu przewozi załoga Kewleya, a także dość irytującego zachowania przypadkowych pasażerów, będziemy świadkami wielu sytuacji, które dla nas mogą okazać się zabawne, natomiast dla bohaterów powieści – kłopotliwe lub po prostu deprymujące.
Co jakiś czas autor będzie przenosił swojego czytelnika o kilkadziesiąt lat wstecz – w ten sposób poznamy między innymi Jacka Harpa (tłum. Maciej Pawlak), a także rdzennego Aborygena Peeveya (tłum. Krzysztof Filip Rudolf), który jako narrator jest niekwestionowanym wyjątkiem i perełką. Po lekturze „Anglików na pokładzie” niełatwo powstrzymać się od niektórych sformułowań i specyficznej mowy mieszkańca Tasmanii, które na długo zostają w pamięci. Na początku poszczególne wątki i relacje kolejnych narratorów mogą wydawać się fabularnie odległe i niezwiązane ze sobą; im dalej jednak w lekturę, tym bardziej zacieśniają się one, tworząc między sobą zależności, których nie zawsze byśmy się spodziewali. Powoli zaczyna się również okazywać, że wyprawa Anglików na Tasmanię jest tak naprawdę pretekstem do podjęcia problematyki czarnej wojny – wojny, w której zginęło mnóstwo ludzi, choć tak naprawdę nigdy nie została ona nawet wypowiedziana przez żadną ze stron.
Do tej pory opinie co do ludobójstwa dokonanego na rdzennych mieszkańcach Tasmanii są podzielone. Niektórzy twierdzą, że kolonistów brytyjskich zginęło tam znacznie więcej niż tubylców, inni z kolei utrzymują, że Aborygeni wyginęli przez uwarunkowania rasowe, takie jak brak higieny czy nieopanowane obżarstwo. Temat ten podjął między innymi nieżyjący już dr Dariusz Ratajczak, który artykuł o znamiennym tytule: „Czy istnieje kłamstwo tubylcze?” kończy słowami: A zatem, podsumowując, przybywający do Australii koloniści, sami nie będąc aniołami, nie odkrywali raju. Przeciwnie – budowali go z talentem i uporem właściwym przedstawicielom zachodniej cywilizacji… Czasami jednak to, co dla jednych wydaje się rajem, dla innych okazuje się piekłem…
Bez względu jednak na to, która ze stron ucierpiała bardziej; bez względu na fakt czy miało miejsce ludobójstwo, czy systematyczne wymieranie rasy, której kultura i sposób życia nie pozwalały na dłuższe przetrwanie – mamy do czynienia z bezkompromisowym wtargnięciem do czyjejś mentalności, usiłowaniem wyparcia świadomości etnicznej, morderstwem dokonanym na tożsamości i przeświadczeniem, że tak jak żyjemy my, muszą żyć wszyscy. Kneale porusza tak naprawdę temat niezwykle rozległy – tu nie chodzi jedynie o czarną wojnę i kolonizację rdzennych Aborygenów. W „Anglikach na pokładzie” mamy do czynienia z rozumowaniem (czy aby na pewno?), które zasadza się na tym, że ludzie nie są równi. Zmuszanie do zakrywania nagości, nadawanie nowych imion i zabranianie kultywowania tradycji, w tym także wszelkiego rodzaju obrządków – zazwyczaj dla nikogo niegroźnych – to nic innego jak ustanowienie siebie osobnikiem grupy wyższej i bardziej uprzywilejowanej. Jakim prawem i na jakiej podstawie decydować mamy, że nagi człowiek o dziwnie brzmiącym dla nas imieniu jest zacofany i prymitywny? Czy nie jest tak, że dopóki jest szczęśliwy i nie krzywdzi innych – powinien móc żyć tak, jak sam tego zapragnie?
„Anglicy na pokładzie” to trudna książka. Wymagający jest jej styl i wymagające są problemy, które autor stawia przed czytelnikiem. Oczywiście są tutaj momenty, kiedy będziemy się także zaśmiewać, dlatego że postaci stworzone przez pisarza są w takim samym stopniu realne, co niekiedy groteskowe. Ich zróżnicowanie, podkreślone dodatkowo indywidualnymi tłumaczami, powinno zaspokoić potrzeby każdego potencjalnego odbiorcy. Głównych narratorów jest tutaj kilku, dlatego, że niektórzy z nich pojawiają się raz lub dwa i na pozór ich relacja wydawać się może nieistotna. Jednak nawet fragment, w którym widzimy wydarzenia oczami żony nic nieznaczącego dla fabuły sklepikarza, okazuje się cenny dla – bądź co bądź – postronnego obserwatora. Jest to naprawdę niebywały plus powieści i choć może być niekiedy męczące przedzieranie się przez gąszcz słów jednego narratora do drugiego – ma to swój cel i cel ten osiąga, moim zdaniem, bezbłędnie.
Wyprawa na Tasmanię miała okazać się przełomowa, miała udowodnić, że biblijny ogród Eden istnieje i jest w zasięgu ludzkich rąk. To jednak, co spotykają na Tasmanii nasi bohaterowie, niekoniecznie okazuje się rajem – zarówno dla Anglików, rdzennych mieszkańców, jak i kolonistów. Jeden z mężczyzn pilnujących Aborygenów ma na nazwisko Smith, nie był to jednak pierwszy raz, kiedy moje skojarzenia wędrowały do bajki „Pocahontas”. „Anglicy na pokładzie” to powieść co prawda pozbawiona miłosnego wątku, a jej wymowa jest o wiele tragiczniejsza, jednak słowa piosenki z bajki bardzo dobrze odzwierciedlają – o, ironio – ciemnotę i zacofanie kolonialistów: Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie / Których ludźmi nazywać chce twój świat.
W roku 2000 książka ta znalazła się w gronie sześciu finalistów Nagrody Bookera, jednak to nie dlatego warto ją przeczytać. Sposób w jaki została napisana i przetłumaczona na język polski; problematyka, jaką porusza; postaci, wśród których znajdziemy fanatyków, gwałcicieli, hipokrytów i przemytników – to wszystko sprawia, że o powieści tej niełatwo coś napisać tak, aby wyrazić emocje, jakie pozostawia. I choć jej treść i język nie są najlżejsze, a niektóre fragmenty mogą wydawać się niektórym czytelnikom przydługie i zbędne, to warto zajrzeć do tego raju, który okazał się piekłem.
Sylwia Sekret
Oceny
Książka na półkach
- 546
- 195
- 97
- 16
- 10
- 7
- 6
- 4
- 3
- 3
Opinia
Odkrycie Tasmanii przez Europejczyków i brytyjska kolonizacja z początków XIX wieku dramatycznie i nieodwracalnie zmieniła oblicze wyspy, a także przypieczętowała los rdzennej ludności, Aborygenów. Na nowy, nieznany ląd zaczęli napływać osadnicy, więźniowie kolonii karnych, wszelkiej maści badacze i naukowcy, awanturnicy i poszukiwacze przygód czy kaznodzieje owładnięci misją nawracania tubylców. Fragment burzliwej historii tego zakątka świata zaadaptował na potrzeby powieści angielski pisarz Matthew Kneale tworząc barwną, mozaikową, tragikomiczną opowieść stanowiącą swoistą krytykę brytyjskiego kolonializmu i imperializmu oraz przekonanego o wyższości europejskiej kultury białego człowieka.
Rok 1857. Bezustannie będący w finansowej potrzebie kapitan z wyspy Man, Illiam Quillian Kewley, ma wyjątkowego pecha. Jego wypełniony po brzegi kontrabandą statek zostaje zatrzymany przez angielskich celników i choć urzędnicy nie znajdują towaru, nakładają na kapitana dotkliwą grzywnę. Ten, aby wybrnąć z tarapatów, zmuszony jest wyczarterować Sincerity, wciąż załadowaną pochodzącą z przemytu brandy i tytoniem. Pasażerami zostają członkowie ekspedycji na czele z natchnionym pastorem Wilsonem, który chce udowodnić, że biblijny Eden znajduje się na Tasmanii. Towarzyszą mu młody potomek arystokratycznej rodziny i botanik w jednej osobie - Timothy Renshaw oraz na wpół obłąkany chirurg Thomas Potter, który szuka potwierdzenia swoich pseudonaukowych, rasistowskich teorii.
Ta osobliwa zbieranina indywiduów na miejscu przekonuje się, że Tasmanii daleko jest do miana raju - na wyspie aż roi się od kolonii karnych, zaś angielscy osadnicy zaangażowani są w głęboki konflikt z rdzenną ludnością stojącą na skraju zagłady.
"Anglicy na pokładzie" to powieść z różnych względów niezwykła - począwszy od konstrukcji fabuły na ważnym i gorzkim przesłaniu skończywszy. Już na pierwszy rzut oka zaskakuje mnogością narratorów i bohaterów - tych pierwszych jest aż dwudziestu jeden - jednak tak reprezentatywne i szerokie ich grono jest w pełni uzasadnione; autor udziela bowiem głosu nie tylko przedstawicielom różnych klas wiktoriańskiego społeczeństwa, z jednej strony podkreślając cechy i mentalność dlań charakterystyczną, z drugiej zaś ukazując różnice społeczne w pełnej krasie, ale pozwala też przemówić przedstawicielowi ginącej populacji tasmańskich Aborygenów, co z kolei uświadamia czytelnikowi głęboki konflikt mentalny i światopoglądowy dzielący obie nacje, uniemożliwiający pokojowe ich współistnienie. Wprowadzając tak wielu narratorów autor wykazał się nadzwyczajnym wyczuciem językowym i zmianami stylu doskonale odzwierciedlającym status społeczny i przynależność kulturową poszczególnych postaci (co z kolei znalazło swoje odbicie w wyjątkowym przekładzie dokonanym przez zespół dwudziestu jeden tłumaczy, po jednym na każdego narratora), co dodatkowo wzbogaca fabułę, zaś częste zmiany perspektywy znacząco ograniczają znużenie lekturą.
Galeria postaci jest doprawdy wyjątkowo bogata: mamy tu bowiem pechowego przemytnika i jego załogę pochodzącą z wyspy Man próbujących nie tylko z zyskiem pozbyć się kłopotliwej kontrabandy, ale i niechcianych pasażerów; jest i nawiedzony pastor owładnięty myślą odnalezienia biblijnego Edenu i potrzebą nawracania rdzennej ludności na sposób typowy dla przedstawiciela kolonialnego imperium, czyli z poczuciem wyższości, pogardą dla odmienności kulturowej oraz zupełnym niezrozumieniem i brakiem poszanowania dla panujących na wyspie obyczajów. Jest tu także na wpół obłąkany doktor, od którego rasistowskich, modnych wówczas teorii, aż włos się jeży na głowie. Jednak konflikty między bohaterami wynikające z różnic charakterów czy miejsca zajmowanego w społecznej hierarchii, jakie czytelnik może śledzić podczas rejsu na pokładzie Sincerity, to zaledwie wierzchołek góry lodowej i sposobność do poznania w różnych odsłonach brytyjskiego, typowo imperialistycznego sposobu postrzegania świata, życiowej filozofii i mentalności, a także narodowych przywar - eurocentryzmu, przekonania o wyższości kultury białego człowieka, jego supremacji nad ludnością kolonii i pogardą dla odmienności kulturowej, które okazały się tak tragiczne w skutkach dla rdzennej ludności Tasmanii.
Dopiero gdy akcja przenosi się na antypody, czytelnik dociera do sedna fabuły i styka się z najohydniejszymi przejawami polityki kolonialnej w wykonaniu Anglików. Udzielając głosu obu stronom konfliktu - zarówno kolonistom, jak i Aborygenom, ukazuje jego przebieg z podwójnej perspektywy, co uświadamia głęboki rozdźwięk między sposobem myślenia i postrzegania świata, tak tragiczny w skutkach dla rdzennej ludności Tasmanii. Mamy tu do czynienia z jednej strony z kolonialnymi urzędnikami bagatelizującymi i dającymi ciche przyzwolenie osadnikom na eksterminację tubylców, naczelnikiem osady tubylców próbującym w dobrej wierze wtłoczyć jej mieszkańców w sztywne ramy cywilizowanej obyczajowości czy najbardziej ohydnymi przejawami rasizmu, bo ukrytymi pod płaszczykiem pobożności, chrześcijańskiego miłosierdzia i zabarwionego litością poczucia wyższości w wykonaniu chociażby żony gubernatora wyspy. Z drugiej strony mamy przedstawicieli ginącej społeczności Aborygenów: wojowniczą, nienawidzącą białych Walyeric i jej syna będącego owocem gwałtu dokonanego przez białego kryminalistę, Peevaya - należącego do dwóch odmiennych światów, ale tak naprawdę nieakceptowanego w żadnym z nim, co stało się źródłem jego wewnętrznego rozdarcia i głębokiego kryzysu tożsamości.
Kneale ukazuje tragiczny los rdzennej ludności wyspy opierając się na autentycznych przekazach i faktach historycznych - wplata w fabułę wydarzenia związane z tzw. Czarną Wojną między osadnikami a Aborygenami, która doprowadziła do całkowitego wyniszczenia populacji tubylców, przesiedleniem tychże na Wyspę Flindersa, gdzie prymitywne warunki i choroby przywleczone przez białego człowieka dopełniły dzieła zniszczenia czy realiami życia w koloniach karnych.
Ukazanie głębi konfliktu stało się możliwe za sprawą wprowadzenie szerokiego grona bohaterów i udzielenia głosu każdemu z nich; dzięki temu zabiegowi "Anglicy na pokładzie" okazali się barwną, wielowątkową, ale i niezwykle gorzką opowieścią podejmującą tematykę konfliktów kulturowych, ich przyczyn i skutków, na jakże znamiennym przykładzie brytyjskiej, agresywnej polityki kolonialnej skierowanej przeciwko rdzennej ludności Tasmanii. Kneale zwrócił uwagę na najróżniejsze aspekty tego konfliktu, rozmaite jego płaszczyzny, zaś odkrywanie każdej z nich okazało się wyjątkowo ciekawym i cennym doświadczeniem - zwłaszcza ze względu na mnogość i zaskakującą różnorodność charakterologiczną bohaterów.
"Anglicy na pokładzie" nie jest lekturą, którą połyka się w całości - wprowadzenie wielu narratorów ma także swoje wady - ukazanie poszczególnych wydarzeń z kilku różnych punktów widzenia jest tyleż cenne dla czytelnika zyskującemu dzięki temu szerszą i pełniejszą perspektywę, co... nużące przez konieczność wielokrotnego powracania do jednej konkretnej sytuacji. Lektury wcale nie ułatwia stylizacja językowa przywodząca mi na myśl powieści Dickensa - zawiłe konstrukcje zdaniowe, rozwlekłość opisów, powolne tempo akcji usypiają, rozpraszają, a nieraz nawet sprawiają, że czytelnik traci z oczu główny wątek opowiadanej historii. Niemniej jednak cierpliwy odbiorca z pewnością zachwyci się kunsztem formy i doceni pracę zespołu tłumaczy - bardzo łatwo przekonać się, że każdy z bohaterów ma co innego do zaoferowania, budzi skrajnie odmienne emocje i intryguje na różne sposoby: kwestie kapitana Kewleya obfitują w wyborny humor sytuacyjny i słowny, doktora Pottera - przerażają przejawiającym się w nich szaleństwem, zaś Peevaya poruszają zagubieniem i uderzają głębią tragizmu postaci.
Nie bez znaczenia dla ostatecznej oceny powieści jest jej wymowa - bezlitosna krytyka brytyjskiego imperializmu i kolonializmu, eurocentryzmu i pogardy dla odmienności kulturowej. To książka niełatwa pod wieloma względami, jednak warto się z nią zmierzyć, wszak na jednym z poziomów jest to opowieść o każdym z nas, jego uprzedzeniach, ograniczeniach, ciemnych stronach ludzkiej natury, z których nie zawsze chcemy i potrafimy zdać sobie sprawę.
Odkrycie Tasmanii przez Europejczyków i brytyjska kolonizacja z początków XIX wieku dramatycznie i nieodwracalnie zmieniła oblicze wyspy, a także przypieczętowała los rdzennej ludności, Aborygenów. Na nowy, nieznany ląd zaczęli napływać osadnicy, więźniowie kolonii karnych, wszelkiej maści badacze i naukowcy, awanturnicy i poszukiwacze przygód czy kaznodzieje owładnięci...
więcej Pokaż mimo to