-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Cytaty z tagiem "zamojszczyzna" [5]
[ + Dodaj cytat]
Wróżenie z kutii
Krystyna Kościk z Zamościa, córka pani Emilii, pamięta wigilijną wróżbę z sąsiedniego Adamowa. – Rodzina mojego męża pochodzi z tej miejscowości – tłumaczy pani Krystyna. – Tam na Wigilię także podawano taką wschodnią kutię. Wtedy teść brał jej trochę na łyżkę i mówił robiąc znak krzyża: Tędy szedł Pan Jezus (wykonywał wówczas prawą ręką ruch pionowy), tędy Matka Boska (robił ruch poziomy), a tędy... wszyscy święci. I wtedy wyrzucał kutię z łyżki na sufit.
Gdy dużo ziaren pszenicy przylepiło się do sufitu, była to dobra wróżba. Zwiastowała np. urodzaj, dostatek, większe powodzenie w życiu.
Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę. Czyli znachorka z okolic Zamościa
W miejscowości Rozdoły (gm. Sitno) sławę zdobyła niejaka Kowalicha. Była to starsza kobieta, która znakomicie radziła sobie z "boleśnicą", czyli bolącym brzuchem. Smarowała obolałe miejsca maścią własnej roboty, a potem je masowała. Następnie odmawiała zaklęcia i spluwała trzy razy w lewo. Zygmunt Węcławik zanotował ciekawe zaklęcie, którego używała gdy wypędzała także różę i kołtuna: "Różo, różyco, kołtunie, kołtunico, macico, macico" – szeptała nad pacjentem kobieta. "Nie ja lekarz, pan Bóg lekarz, ciebie boli ty narzekasz. Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę.
Lelewel i żurnaliści
"Z najbliższych okolic Lubelskiego donoszą nam, iż Lelewel wszystkich nieuzbrojonych ze swego obozu rozpuścił, a była ich większa prawie połowa całego oddziału, szybko wzrastającego (...)" – donosiła 3 kwietnia 1863 r. wychodząca we Lwowie "Gazeta Narodowa". "Od dziesięciu dni do 6000 piechoty i 1000 jazdy moskiewskiej, odbywa forsowne marsze w Lubelskim nad granicą galicyjską, szukając wszędzie Lelewela".
Według "Gazety Narodowej" powstańcy stacjonowali w miejscu "między moczarami" w głębokich lasach nad Tanwią. "A gdy go (oddział "Lelewela") już Moskale z trzech stron, z daleka okrążać zaczęli, podzielił swoich na małe oddziałki i wskazał im drożyny i ścieżki leśne, którędy do nowego obozu na naznaczony czas zdążyć mają" – czytamy w tym czasopiśmie.
Marcin Borelowski nie był z takich szczegółowych relacji zadowolony. Wiedział, że mogą je czytać także Rosjanie. "Lekkomyślne podawanie wiadomości o ruchach siły zbrojnej oddziału mojego równa się prawie denuncjacjom szpiegów zostających na opłacie Moskali" – pisał "Lelewel" do redaktorów gazet polskich we Lwowie (list został wysłany z Józefowa 6 kwietnia, w Poniedziałek Wielkanocny). Borelowski domagał się zaniechania owej "lekkomyślności w rozgłaszaniu wieści" i zagroził żurnalistom karą "przeznaczoną dla zdrajców Ojczyzny".
Zamojskie pielgrzymki do Oławy
– Trzeba pamiętać, że to był czas tuż po Stanie Wojennym. Żyliśmy w szarej, brutalnej rzeczywistości. I wtedy pojawiło się takie dalekie światełko, promyk nadziei – wspomina 73-letnia pani Joanna z Zamościa. – W wielu parafiach niemal natychmiast zaczęto organizować pielgrzymki do Oławy. To było daleko, jechało się tam co najmniej kilka godzin. Wierni się wówczas modlili, śpiewali nabożne pieśni i gorączkowo rozmawiali o tym cudzie.
Mama pani Joanny (ta kobieta już niestety nie żyje) także pojechała z taką pielgrzymką. I doznała mistycznego przeżycia. – Gdy pielgrzymi dotarli na te oławskie działki, dzień był zimny, pochmurny. Kiedy jednak ludzie przyszli w okolice miejsca, gdzie miało dochodzić do objawień, zrobiło się im ciepło, przyjemnie – opowiada pani Joanna. – Mama przekonywała, że tylko w tym miejscu panowała wyższa temperatura. Może to było wrażenie wywołane emocjami, a może coś innego...
Zamojscy bieżeńcy
Najbardziej zastraszająca była wysoka śmiertelność dzieci tych nieszczęśników.
"Przy głównym trakcie, w tych miejscach gdzie Uciekany (czyli Bieżeńcy) na noc zapadali, stałym dodatkiem do resztek tych biednych obozowisk (były) mogiłki dziecięce" – notował wysłannik KBK. "Cała droga od Kobrynia aż po Galicyę świeci temi małemi gwiazdkami krzyżyków (wykonywano je zwykle z gałęzi drzew – dop. autor) na grobach dzieci polskich. Jeśli to prawda co lud mówi, że na tych grobach słychać nocą płaczące anioły, to z tej ziemi jeden jęk i lament iść musi ku przestworzu. Dzieci mrą tak licznie jak nigdy przedtem. Ile razy zatrzymywałem się w jakiejś wsi na dłużej, to zawsze spotykałem się z białą, smukłą trumienką dziecinną zbitą z paru prostych desek. Widziałem je w kruchcie kościelnej, na zgliszczach spalonych domostw, na ramionach ojca spłakanego; jedne już na cmentarz dążyły, inne wchodziły do domu witane płaczem matki.