-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Cytaty z tagiem "hawana" [19]
[ + Dodaj cytat]
W mieszkalnych norach, za brudnymi szybami lub otwartymi drzwiami siedzą przed telewizorami smutni ludzie. Oglądają telenowele, które godzinami przeplatają się z rewolucyjnymi sabatami.
Tu inaczej niż w Sao Paulo czy Caracas, slumsy nie oplatają wybujałych, nowoczesnych centrów miast. Tu są w sercu miasta. Od 40 lat nie tknęła ich ludzka troska. Na każdym rogu milczący rewirowi. Czasem nagabują dziewczęta, które potulnie dają się legitymować. Turyści tu się nie zapuszczają. Nie grają tu naśladowcy Buena Vista Social Club, jak kilkaset metrów dalej.
Na plaży pod Hawaną spacerują i kąpią się Mulatki o lśniących w słońcu, wypukłych jak jabłka hebanowych pupach i piersiach. Bezosobowy, kołyszący się ponad bielą piany i turkusem morza żer dla męskiego pożądania. Podstarzałe lowelasy z Europy czy Kanady pluskają się w morzu, trzymając za ręce czasem dwie na raz nastoletnie cud-kobiety. Za banknot, obiad i kolację mają tu pornonoc, jaką w swoim kraju obejrzą najwyżej na wideo.
Hawana była gorąca. Po parnym dniu zaczynała się jeszcze bardziej upalna noc, kiedy barman bez pamięci lał rum do lodowatych drinków z liśćmi mięty, a przez otwarte drzwi na ulicę płynęła kubańska muzyka. Pulchne niemieckie turystki zrywały z ramion żakiety i chustki, dając się porwać do tańca giętkim Kubańczykom. Kiedy przyciskali brązowe palce do ich różowych pleców, powietrze gęstniało od westchnień i milczącej zgody na wszystko, co mogłoby się wydarzyć.
Kontrabas napełniał ciemność erotycznym wezwaniem, potęgowanym przez gorączkowe marakasy i studzonym przez tęsknie rozmarzoną trąbkę. Niemki lgnęły do swoich kubańskich partnerów, zapominając, że w swojej ojczyźnie są statecznymi matkami i żonami równie jak one grubych Niemców, z którymi od czterdziestu lat piją przed telewizorem wieczorne piwo. Nieważne było to, że obejmujący je Kubańczycy nie mają przeszłości, imion i ani grosza przy duszy. Byli tak samo anonimowi jak muzyka. W taką noc wszystko było możliwe.
Po ulicach Hawany jeżdżą stare, amerykańskie samochody. Po kilku dniach uświadomiłam sobie, że wszystkie te okrągłe fordy, chevrolety i buicki z lat pięćdziesiątych to rówieśnicy kubańskiej rewolucji. Pojawiły się na wyspie jako najnowsze modele światowej motoryzacji tuż przed tym, gdy władzę na Kubie przejął rząd rewolucyjny. I razem z rewolucją zaczęły dojrzewać. I choć to brzmi nieprawdopodobnie, pięćdziesięcioletnie samochody są dziś na wyspie tak samo wiecznie młode, jak kubańska rewolucja. Wyglądają jak triumfalna, nie kończąca się parada eksponatów, które z muzeów uciekły na wolność.
Minęli i pozostawili za sobą wąskie, pokrzywione uliczki starej Hawany, stare i piękne domy, z których część burzono, aby zastąpić je pustymi, wyasfaltowanymi placami przeznaczonymi na parkingi, balkony o misternie kutych żelaznych kratach, olbrzymi, solidny i piękny gmach ceł, Muelle de Luz i Alameda de Paula, podobne do wielkiej karykatury, i kościół de Paula sprawiający wrażenie nie dokończonej romańskiej świątyni, i fragmenty murów, i drzewo rosnące na jednym z nich, i Tallapiedrę cuchnącą siarką i zgnilizną, i Elevado, i zamek Atares, który wyłaniał się z deszczu, i szary Paso Superior, i w dole sieć szyn kolejowych, i w górze kable wysokiego napięcia oraz druty telefoniczne; w końcu wyjechali na otwartą szosę.
Budynki zaprojektowane z myślą o kolejnych pokoleniach Kubańczyków pełniły w coraz większym stopniu funkcję tymczasowych przystani. Tych zatrzymujących się w Hawanie na krótko można też było spotkać w hotelu Habana Libre (dawnym Hiltonie), który przez kilka miesięcy był kwaterą główną zwycięskich rewolucjonistów z Fidelem Castro i Ernestem Che Guevarą na czele. Tymczasowość i siermiężność rozwiązań stały się znakiem firmowym miasta, które podupadało w tempie proporcjonalnym do niekontrolowanego napływu ludności z głębi kraju.
Podupadał również hotel Nacional położony na skalistym wzgórzu górującym nad Maleconem. Ten potężny budynek w stylu art déco, który Alejo Carpentier ochrzcił mianem zaczarowanego zamku, gościł przed rewolucją Winstona Churchilla i Franka Sinatrę. To tutaj wygnany z USA Lucky Luciano zwołał w 1946 szczyt gangsterów, a później otworzył kasyno i klub nocny.
Słońce zaszło, kiedy toczył walkę z rekinami.
- Niedługo już będzie ciemno - powiedział. - Wtedy powinienem zobaczyć łunę Hawany. Jeżeli jestem za daleko na wschód, to dojrzę światła którejś z tych nowych plaż.
Mieszkamy w jednej z najelegantszych dzielnic. Hotel Nacional, ze swoimi dwoma graniastosłupami zębatych wieżyc, to forteca luksusu. Dwóch zalet wymaga się od jego gości przybywających tu z kontynentu: fortuny i dobrego smaku. Ponieważ jednak razem występują one rzadko, więc jeżeli ktoś posiada pierwszą z nich, przyznaje mu się i tę drugą — z przymrużeniem oka. [...] Moje całe paryskie mieszkanie mogłoby się zmieścić w pokoju dla milionerów, który zajmuję. Co o nim powiedzieć? Jedwabie, parawany, kwiaty na haftach i w wazonach, dwa dwuosobowe łóżka dla mnie jednego, wszelki komfort. Do samego końca dociskam urządzenie klimatyzacyjne, żeby się narozkoszować zimnym powietrzem bogaczy. Podchodzę do okna, temperatura trzydzieści stopni w cieniu; ze zbytkownym szczękaniem zębami patrzę na spotniałych przechodniów.
Za pierwszym rzędem oświetlonych i odnowionych w ostatnich latach kolonialnych kamienic, w których mieszczą się restauracje pełne zagranicznych turystów, zaczyna się gąszcz ciemnych zaułków. Uliczkami płyną ścieki, cuchną fekalia. Mury się kruszą, łuszczą z tynku, na chodnikach leży gruz. Wodę do domów dowożą beczkowozy. Z dziedzińców wyziera bieda, opuszczenie, zaniedbanie. Rozwalone schody zastąpione spiętrzonymi skrzyniami i żelaznymi rusztowaniami, budki przyczepione do murów jak kurniki. Krokwie „rusztów”, czyli dobudowane w połowie pięter dla pozyskania przestrzeni, prowizoryczne stropy, które walą się pod ciężarem stłoczonych lokatorów, gdy dmie huragan lub leje tropikalny deszcz. Słabo świecą nagie żarówki na zwisających kablach. W zakamarkach, pod ścianami czmychają szczury.