cytaty z książki "Dintojra"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Uzdrowienie przychodzi, ale nie od razu. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Swoje przeżyć, wypłakać, wygadać. I nie patrz w przeszłość, bo tam nigdy nie świeci słońce, które da ci siłę.
Znikanie innych ludzi zostawia pełno znaków zapytania, myśli lubią się na nich zawieszać i drążyć, dociekać. Zwłaszcza nocą, kiedy bezkarnie buszują po całym ciele i podnoszą ciśnienie. Ale potem wspomnienia blakną, wietrzeją. Ból przeradza się w oswojone, w końcu po tysiącu prób okiełznane, uczucie. Uczucie wbite w posiniaczone serce, które jednak pompuje krew, pompuje życie do każdej części ciała.
Życie to loteria, nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Zmiany następują cały czas, w każdej chwili los może się odwrócić. Karta ostrzega, by nie popaść w samozadowolenie, kiedy jesteś na szczycie, ale też radzi mieć nadzieję na poprawę, gdy wszystko idzie nie tak. Życie zawsze podsunie okazję, żeby poczuć spełnienie.
Babcia była wspaniała. Miała pierścionek na każdym palcu i trwałą ondulację sterczącą we wszystkie strony. Kiedy umarła, wnuczka przytuliła ją i pomalowała jej paznokcie na wściekły czerwony. W niebie miała wydrapać nimi oczy swojej patronce, świętej Jadwidze. W końcu w ogóle jej nie strzegła, miała ją gdzieś. Babcia całe życie się męczyła i musiała ciężko pracować zamiast żyć.
My już od dawna mieszkamy w komputerach. Wszystko przeniosło się na ekran. Nie było innego wyjścia. Ludzie właściwie przestali mieć ze sobą zwykły kontakt. Jeśli rzeczywiście - o czym mówiło się coraz częściej - odłączą niebawem prąd, to wszystko przestanie istnieć. Bez zasilania nie ma społeczeństwa.
Pierwsze problemy zaczęły się, gdy zatrudnił tancerkę. Zaczęły się również komplikacje z klientami, trzeba było zatrudnić ochronę. Bo taki taniec w kabinie to się opiera na grze wyobraźni. Możesz popatrzeć, pomarzyć, ale nie możesz dotknąć. Trochę jak w muzeum: podziwiać, nie dotykać.
Chodziła do kościoła i modliła się o śmierć. Ciągle była zmęczona, ale potrafiła poruszać się niczym kotka, jakby nie miała kości. Na co dzień nieco powolna i zgarbiona, zmieniała się w Kobietę-Węża za każdym razem, kiedy przekraczała próg shopu. Uważała, że to nie ona - absolutnie nie ona - tańczy przed obcymi mężczyznami i wcale nie ona patrzy im w oczy, kiedy dochodzą.
Biegał, czołgał się, a nawet raczył alkoholem, ale jakby w przyspieszonym tempie. Nie do końca obecny, a zarazem chłonący podwójnie wszystko, co działo się wokół niego. Jak to jest, że kilkanaście dni może w człowieku zostać na całe życie? Że to życie może być w czasie kilkunastu dni przeżyte parokrotnie?
Miłość trzeba ciągle karmić, bo kiedy tego nie robisz, to ona robi się wściekła jak lew w klatce. Może sama siebie zagryźć.
Wydała mu się podobna do innych, wręcz stereotypowa. Duży biust, blond włosy. Dopiero kiedy po jakimś czasie przyjrzał się jej dokładnie, zauważył, że ma w oczach coś na kształt radości. Taką zwykłą, ludzką ochotę do życia.
W ogólnym rozrachunku samotność staje się darem, który tylko uwypukla to, co podejrzewałam już wcześniej. Że chodzi o ten moment, kiedy cień wędruje po suficie i zaspokaja nasze wszelkie potrzeby estetyczne.
Kobieta w kryzysie, ludzie to lubią, można gardzić i wyśmiewać.
Od kiedy pamiętam, źle reagowałam na wszystkie szpitale, lecznice, przychodnie i białe fartuchy. Tłumaczyłam sobie tę fobię dzieciństwem spędzonym właśnie w szpitalu.
Jestem człowiekiem i mam obowiązki człowiecze. Pierwszy z nich to nieprzechodzenie na czerwonym świetle. Drugi to nieprzyznawanie się, że nudno, bo nudzi się tylko człowiek głupi. Trzeci obowiązek dotyczy samopoczucia, które musi być dobre, żeby na pytanie przypadkowo spotkanej osoby: "Jak tam?", odpowiedzieć: "Dobrze".
Wyniósł na zaplecze pudełko i je rozpakował. Nadmuchał w pośpiechu, ale czule, aby nie zrobić jej krzywdy. Jej ciało powoli się prostowało, ręce i nogi nabierały niemal realnych rozmiarów. Była tak blisko. Pachniała gumą, ale i czymś egzotycznym, dalekim.
Dwa dni leżała na zapleczu. Niby jako uszkodzony produkt, należy zwrócić, reklamacja. Trzeciego dnia pan Wacław zabrał ją do domu. Nie miał sumienia spuścić powietrza, wiózł ją w ogromnej torbie. Nadał nawet imię. Aniela. Po żonie.
Zaczął spacerować, dla zdrowotności i przewietrzenia głowy. Nagle stał się ciekawy świata. Dziwił się, uśmiechał pod nosem, wreszcie nie musiał brać tabletek na nadciśnienie.
Nie wiadomo, co zrobić z przeszłością, zwłaszcza cudzą. Nie ma sensu wiedzieć wszystkiego, ale jednak korci.
Oby do emerytury. Zamierzał sprzedać pawilon, a za zarobione pieniądze zamieszkać gdzieś pod miastem i gapić się na spławik. Na razie wycierał jednak penisy postawione na sztorc.
Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków. A przecież można w życiu robić coś innego, na przykład w ogóle niewiele robić albo w końcu zaplanować coś miłego. A nie babrać się w losach tych, co już jak proch i popiół.
Balkony to cały świat. Ludzie wyleźli na nie w gaciach, wałkach na głowie i starych T-shirtach. Coś tam niby gmerają w uschniętych badylach, ale tak naprawdę filują na boki w poszukiwaniu innych żywych. Żeby sobie popatrzeć.
Armagedon miał być nagły, spektakularny jak w amerykańskim filmie. Trzęsienie ziemi, wielki pożar czy Godzilla zjadająca cywilizację. Koniec przybył jednak w formie pandemii. Dość zaskakującej, bo niewidocznej, a przez to nierealnej.
Stojąc na drabinie i grzebiąc w głębokiej wnęce, mam ochotę wdrapać się tam cała, zwinąć w kłębek i przeczekać to wszystko. Zamiast tego tchórzę (jak zwykle) i siadam zmęczona na podłodze. Opieram plecy o ścianę.
Żyliśmy tam i z powrotem. W wielkiej fabryce kroków. Kiedy stanęły nasze nogi - potężne maszyny - to zatrzymała się produkcja kolejnych kilometrów. Bez samolotów, pociągów, samochodów.
Kiedy człowiek całą noc przerzuca się z boku na bok, a zasypia nad ranem z jakimś dziwnym, rwanym snem kończącym się nagłym wybudzeniem, to chodzi potem cały dzień rozdrażniony. Boli głowa, jakby ktoś włożył skronie w imadło.
Czasami wpadam w stupor. Spaliłam już tak niejedno jedzenie. Drapałam potem paznokciem czarny spód spod garnka. Robiłam to jak najdłużej, żeby cokolwiek robić.
My już od dawna mieszkamy w komputerach. Wszystko przeniosło się na ekran. Nie było innego wyjścia. Ludzie właściwie przestali mieć ze sobą zwykły kontakt. Jeśli rzeczywiście - o czym się mówiło coraz częściej - odłączą niebawem prąd, to wszystko przestanie istnieć. Bez zasilania nie ma społeczeństwa.
Drzwi do mieszkania są bramą. Za nimi wielka niewiadoma. Niewidzialny wirus, który wchodzi każdą szczeliną i zatruwa nasz organizm powoli i wytrwale. Drzwi zwiastują również coś, co (może kiedyś jednak być może, chyba, a gdyby tak) nastąpi. Mianowicie wolność. Wyjście.
Kochana, ja do niczego cię nie będę zmuszać, ja ci niczego radzić nie będę. Rób, jak uważasz. Ale, kurwa, jak się teraz wycofasz, to jesteś głupsza niż myślałam. Ani mi się waż, idiotko! Słuchaj mnie uważnie: masz zarobić tyle szmalu, żeby do końca życia jeździć do ciepłego i pić drinki.