cytaty z książki "Zaczekaj na mnie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miałam wrażenie, że ta chwila trwała długo.
Zbyt długo jak na dwoje nieznanych sobie ludzi.
Zaczęliśmy tańczyć i delikatnie dotykać siebie nawzajem opuszkami palców. Z każdą kolejną minutą piosenki na podeście pojawiało się coraz więcej ludzi i robiło się coraz ciaśniej, przez co nasze klatki piersiowe zaczęły na siebie napierać. Nie czułem się z tym źle, mimo że myślałem, że właśnie tak będzie.
W ciągu ostatnich kilku lat samotności zdążyłem znienawidzić tak bliski kontakt fizyczny i wypracowałem sobie swoją własną, bezpieczną przestrzeń osobistą. Jej dotyk był jednak zupełnie inny. Nie był nachalny.
Ile bym oddał, by mnie nie puszczała…
Sporo.
Oddałbym naprawdę sporo.
Winda pozwoliła mi rozkoszować się najlepszym możliwym towarzystwem, czyli swoim własnym, a dzięki oszklonej ścianie zaobserwowałem uciekających przed ulewą ludzi.
Nie wiedziałam, kto kogo ostatecznie zaprosił na kawę, ale sam fakt, że dokądś razem wyszliśmy, był taki… przyjemny.
Miałem przeczucie, że mur, który tak długo stawiałem, runie w kilka sekund spędzonych z Cassandrą McNeal i chyba właśnie tak było. Moje serce roztopiło się pod wpływem tej niekłamanej kobiecej radości. Czułem się, jakbym wszedł na zaminowane śmiechem pole.
Miałam wrażenie, że rozpętałam ponownie tę nieopanowaną falę między nami. Tę, która zamyka ciszę, a na świat wychodzą wszystkie zbłądzone myśli.
Prawdopodobnie nie wiedziałbym nawet, jak wyglądała, gdyby nie Dorian – były przyjaciel ojca z wojska, i jednocześnie ochroniarz, który wychowywał mnie przez dziewięć lat. To on pokazał mi fotografie matki i często zamiast bajek na dobranoc opowiadał mi o jej życiu. O tym, że uwielbiała śpiewać i tworzyć muzykę, i że pragnęła występować wraz z zespołem na wielkich festiwalach. O tym, że była inteligentna i zawsze rozsądna, ale niepozbierana. O tym, że uwielbiała białą czekoladę i kawę z mlekiem, jak Cassandra.
Cassandra.
Cassie. Proszę. Zniknij. Z moich. Myśli.
Uczucie, z jakim go słuchałam, mogłam porównać do boskiego uczucia towarzyszącego zakładaniu na uszy miękkich słuchawek i włączania piosenki, której nie słuchało się przez miesiąc. Do rozkoszowania się ulubionym utworem przez kilka następnych godzin na najwyższym poziomie głośności.
Mój „ulubiony utwór” nie miał już zarostu, dzięki czemu dobrze widać było jego pełne malinowe usta. Jego spojrzenie pozostawało takie, jakie zapamiętałam – czułe i głębokie, a włosy były nieco dłuższe i kręcone, aż chciało się w nie wpleść palce.
Czułem pieprzoną bezsilność, bo cokolwiek bym nie zrobił, to i tak przeszłość ciągnęła się za mną jak cień.
Mimo że wyszłam z tego cała, byłam jakby pozbawiona własnej tożsamości. Nie czułam się bezpiecznie ani w tym mieszkaniu, ani w swoim własnym umyśle.
Byłam cholernie bolesną tykającą bombą.