cytaty z książki "Śmierć druga"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Właśnie! – Babcia przełożyła dłoń z policzka na pierś. – Coś mnie tak zaczęło...
– Już nalewam, babciu! – zapewnił Tomasz.
Pamiętasz, jak powiedziałaś o naszym Grzesiu? Nie? Że jest tak leniwy, że budzi się o pół godziny wcześniej, żeby dłużej nic nie robić.
(...) wykształciuchy próbują trzymać się razem i to trzymanie podbudowuje ich moc.
Dorzeczny, ale nieprzydatny ten proboszcz jest. Nie zgadza się, współczuje, chce inaczej, ale hierarchy mają inne widzenie. Wywalą go do jakiejś pipidówy, gdzie tym bardziej nic nie zdziała, a parafianie go w smole wytarzają. To Polska przecież!
Skoro się tu zjawił, to znaczy, że nie mają niczego na "ś": świadków, śladów, świadectw, czyli śśśledztwo zabuksowało, zanim się rozpędziło.
- A na co czeka pies pod stołem? - Roma przekrzywiła filuternie i sama rozwiązała zagadkę: - Czeka na spadek!
- W sumie to jesteśmy toksyczną rodziną - powiedziała Roma, zmieniając temat i wypuszczając dym w atmosferę. - Chodzi mi, oczywiście, o palenie. Żeby wszyscy członkowie palili, to to się rzadko zdarza!
- Jak się nie ma kompleksów, to grozi mania wielkości - odezwała się Roma.
Jak się zwykły człowiek wyszczy w lesie, to mu wlepią mandat. A jak te gnoje budują nad jeziorem burdel na dwa tysiące metrów - to wszystko wporzo! Praktycznie zagarnęli całą wodę dla siebie, nikt pewnie nie dostanie tu zezwolenia na budowę czegokolwiek! Ani w lesie, ani tym bardziej na brzegu, czyli całe jeziorko sakralne się zrobiło, poświęcone, że tak powiem, relaksowi strudzonych pasterzy-pasibrzuchów i przestępczej wierchuszki.
...moje życie przypomina jako żywo i jako zdechło tubkę pasty do zębów: najpierw gdzie nie naciśniesz, wypływa dobro, im bardziej zużyta, tym więcej trzeba się namęczyć, żeby uzyskać pożytek z tubki. I kiedy się wydaje, że tubka już jest do wyrzucenia - okazuje się, że w końcówce jest jeszcze od cholery pasty.
(...) świat i czas pędzą szybko, a człowiek, jeśli chce zachować się godnie, musi mocno zaznaczyć swoje człowieczeństwo...
Winkler odnotował, dopiero teraz, że Malicki nie ma w uszach kolczyków, nie golił już skroni jak prowincjonalny >>byznezmen<< czy minister aktualnego rządu, nie miał też sygnetu na kciuku i - co zdziwiło Tomasza - najbardziej - spod kołnierza polówki nie wystawał ani wytatuowany kod kreskowy, ani chińskie ideogramy, o których przecież on sam złośliwie swego czasu rozpuścił wieści, że są wycinkiem z cennika na piętnastoletnie jaja kurze w chińskim markecie.
- O! - powiedziała, patrząc na jego szyję. - Miał pan tu... - pokazała miejsce na swojej szyi - ...tatuaż? Chiński chyba?
Malicki uśmiechnął się szeroko. I chyba szczerze.
- Tatuaż to mi pani wnuk zdemolował, szanowana pani, rozpowiadając, że to tabelka cen na jaja w orientalnym sklepie.
- Ty byś... - Winkler omal nie zakrztusił się prosecco. - Ty byś się zawstydził? Boże, co te organy ścigania robią z ludźmi?!
Winkler teatralnie otworzył oczy i popatrzył na Iwę, Malicki nigdy nie popisywał się obcymi słówkami, sentencjami, co najwyżej rzucał: "Jak mawia ten kutafon...", a tu nagle stał przed nimi bywalec salonów, z przykładnymi manierami, umięjętnie nawet zabawiający towarzystwo.
Malicki zawsze był dla niego zagadką, irytującą zagadką, bo i co rusz pojawiał się na jego miejscu fajny gość, taki sympatyczny ork z powieści Ostatni powiernik pierścienia, a zaraz potem - nadęty wał z rozbuchanym ego, którego należało poskromić, choćby podmieniając torebkę herbaty na rozluźniający kozłek.
Przystojny blondyn, trochę klasycznie i teatralnie zbuntowany, zaczynał kursy wokalne, ukulele, wspinaczka... Wszystko porzucał po bardzo krótkim czasie, jakby chodziło mu tylko o to, żeby powiedzieć: >>Wspinaczka? Próbowałem, wkurzyła mnie asekuracja, rzuciłem<<.
W kieszeni Synkiewicza rozległa się jakaś tęskna nuta, coś jak pseudochóry paragregoriańskie, coś, czego Winkler nie znosił, a co Romą niemal rzucało o ścianę.
- To jest mądry facet! - oświadczyła.
- To jest cwany facet! - uzupełniła Iwa.
- To jest pies z problemem w robocie - zakończył Winkler.
Malicki zaciągnął się w filmowy sposób, filmowy à la Pasikowski: dym ulatywał z ust, a on od razu wciągał go przez nos do płuc.
Rozglądał się niedbale i tak, żeby widać było, że to nie jest próba dokładnego badania, tylko zbieranie odczuć, migawek z miejsca zbrodni.
Maciej, to w co zamierzasz mnie wpakować? Bo przecież wiesz, że ja wiem, że ty wiesz, że ci nie ufam, bo ciągle lecisz w gumę! A jak wygląda, że gadasz szczerze, to w dwójnasób jestem ostrożny, bo lecisz w czwórnasób. Więc?
- Nie wiesz, tego.... - burknął Malicki.
- Czego, na-tak-zwany-miłybóg?
Byłeś za bardzo rozgoryczony, żeby działać racjonalnie. Poddałeś się i odszedłeś, hardo potrząsając lokami. Nie zawalczyłeś, no to wio, pomyślałem. Bo wiesz, ja mam taką filozofię: >>Mi pasuje!<<.
Na ścieżce, jakieś sześć, może osiem metrów od nich, przycupnęły cztery jeże. Jeden duży, basior, i trzy mniejsze.
I mlaskały!
- Co one? - zapytał szeptem Lebita.
- Żreją coś...
- Wszystko to jest takie... Kruche i... - Roma podparła brodę dłonią, w której trzymała papierosa. Przeniosła wzrok z Tomasza na Iwę, jakby oczekując, że któreś nagle pacnie się w czoło i zawoła: >> Już wiem!<<. - Nierealne?
- Romcia, nie desperuj! - burknął Tomasz. Może nie było to przesadnie grzeczne, ale wiedział, że Romie nie można pozwolić za długo przejmować się jakimś trudnym psychologicznie tematem. Zaczynała wtedy szukać walierianki i w ogóle.
Babcia przełożyła dłoń z policzka na pierś. - Coś mnie tak zaczęło...
- Już nalewam, babciu! - zapewnił Tomasz.
- Pacan! - Roma odczekała chwilę i dodała: - Ale poczciwy...
Monitoring rozwiązuje całą furę problemów. Jak kogoś nie ma na nagraniu, to kłamie, a jak jest, to łże.
- Gdzie te knajpy są?
- Chyba na Świętego Antoniego - burknął Tomasz, który myślał już o czym innym. - Tam jest zagłębie melanżowania.
- Melanż? Ta przyprawa z Diuny? - ożywiła się Roma.
- Tak, ale w przekładzie Łozińskiego chyba było inaczej. Teraz melanż to raczej balanga. Mieszanie różnego rodzaju alko i dragów.