cytaty z książki "Golem"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Pomóc cierpiącemu znaczy stać się częścią cierpienia, czyli stanąć po złej stronie życia, lepiej już zjednoczyć się w sprawiedliwym gniewie, w gniewie jesteśmy z tobą, w cierpieniu już nie, dlatego pozwól, że zdławimy je gniewem, nie w ciebie ten cios, nie w twoje żebra ten kopniak, nie w twoją twarz, tylko w cierpienie, za to, że podpełza nam do gardeł i brzuchów, że stale nam grozi, że co dzień przypomina o sobie, stańmy zatem tam gdzie bezpieczniej, po stronie gniewu.
Wy wiecie, że za darmo nic nie ma. Za darmo tylko wodę się pije, wszy się ma i śmierć się wita w progu. Za darmo tylko śmierć, choć kosztuje życie.
Najpierw człowiek uczy się mówić, a dopiero potem milczeć, i tylko ten, kto milczy, nie myli się nigdy.
Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, a mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury.
Mylili się ci, co sądzili, że znają odpowiedź. Mylili się ci, co co przyznawali bezradnie, że jej nie znają. Mylili się ci, co w ogóle pytali. Mylili się wszyscy.
Wiekuisty, gdy zechciał stworzyć świat, wezwał do siebie wszystkie litery Tory i każda z nich prosiła, by od niej zaczął stwórczą pracę.
Do miejsca, w którym od lat mieszkała radosna chasydzka pobożność, nietknięta sprawami przyziemnego świata, domowa rozpacz nie miała dostępu.
Bo cóż cenniejszego mieli Żydzi prócz książek, cóż z rzeczy tego świata zasługiwało na większy szacunek niż książki.
Jak nikt inny znał sztukę najbardziej chasydzką, śpiewania niggunów, czyli pieśni, które choć potrzebują ludzkiego głosu, obywają się bez słów, dlatego najcelniej , z serca do serca, niosą żydowską pobożność, bojaźń Bożą, radość, nadzieję, zachwycenie, trwogę, smutek, wesele i rozpacz.
Pamiętali, że w każdym pokoleniu żyje 36 Żydów, którzy na swoich barkach dźwigają ciężar świata i swoimi zasługami chronią go przed zagładą, a ponieważ są niepozorni, nigdy nie wiadomo, gdzie się któregoś z nich spotka: czy to będzie sprzedawca guzików, zegarmistrz czy mleczarz, węglarz czy chromy dziad (…) Każdy taki człowieczyna mógł być skrytym sprawiedliwym, na czarnej ziemi rośnie przecież, jak mówią, najlepsze zboże, dlatego im kto marniejszy, tym większa należy mu się ostrożność i bojaźń.
Poślubili życie, większe niż życie żydowskie czy gojskie, rusińskie czy polskie, czyjekolwiek inne, życie roześmiane od ziemi aż po niebo, sięgające morskiego dna i szczytów gór, i głębi serca i żył, i wnętrzności każdego, kto żyje.
Deptali nas, bośmy dziwni, nikt lepiej niż my nie umie czytać, głowić się, myśleć, dzielić włosa na czworo, ze wszystkich narodów myśmy najmędrsi, najsubtelniejsi, ale jedyne książki, jakie czytamy, to święte księgi i księgi rachunkowe.
Która pałka i pięść oparłaby się pokusie, widząc pośrodku ulicy zabłąkanego chasyda, chudziutkiego młodzika, dygocącego pod długą bekieszą, ściskającego w ręku skórzaną walizkę, wytrzeszczającego zdumione oczy spod kapelusza.
Jak mówić o naprawie misternej budowli świata, gdy trzeba reperować skrzypiące drzwi, dymiący piec, rozchwierutane okna, chwiejący się stół.
Udało mu się, jak wielu obrotnym Żydom na rusińskich ziemiach, wziąć w arendę majątek polskiego szlachcica (…) a dziedziczka co prawda witała go jak na polską szlachciankę przystało, czyli gdy przychodził do majątku, niby niechcący spuszczała szczekliwe psy i przez chwile zaśmiewała się do łez (…) Nazywała go ‘swoim drogim Żydkiem’, co było w jej ustach znakiem wielkiej łaskawości.
Wiedzieć by chociaż, mówili przesądni, którędy przyszedł, czy nie od północy, skąd, mówił prorok, przyjdzie kiedyś zło na mieszkańców tej ziemi, choć co prawda na ziemiach ruskich zło przychodziło z rozmaitych stron, najczęściej zza węgła.
Szukano w miasteczkowej pamięci, która nie wygasa, najwyżej mąci się i myli, ale wyjazdy za robotą, odejścia, odstępstwa, wychrzczenia i zdrady karbuje w sobie do trzeciego pokolenia.
Wrzucała jakieś opowieści i wyznania w jego głuchotę niczym w ciemny staw.
Można mu płatać figle, bo jest opancerzony przeciw światu jakąś nienaturalną obojętnością. Gdy szedł skrajem żydowskiej dzielnicy, dwukrotnie większej niż gojska, to z porośniętego sadem wzgórka, na którym stał polski kościół, leciały w niego ogryzki jabłek, ciskane rękoma to polskich, to rusińskich, to żydowskich dzieciaków, zależy kto akurat wybrał się na kradziejkę.
Któż mniej niż stary i samotny Żyd zdumiewa się dziwnością świata.
Miasto, nie całe, tylko jego gojska część, od rana zaczęło pokazywać im złe kły.
Ochrana nie z takimi sobie radziła, nie takie żydowskie knowania potrafiła udaremnić.