cytaty z książki "Szaleniec"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wielka tęsknota
Siedzę między bratem moim, górskim szczytem, i siostrą moją, wodą. Troje nas, lecz jednią jesteśmy w naszej samotności, a miłość nas łącząca jest głęboka, silna i tajemna. Więcej: jest ona głębsza niż głębia siostry mojej, silniejsza niż siła brata mojego i bardziej tajemna niż moje szaleństwo.
Całe wieki upłynęły od czasu, gdy pierwszy szary świt sprawił, że ujrzeliśmy się nawzajem, a choć widzieliśmy narodziny, dojrzałość i śmierć wielu światów, nadal jesteśmy żarliwi i młodzi. Jesteśmy młodzi i żarliwi, a jednak nie mamy przyjaciół i nikt nas nie odwiedza, i choć tulimy się do siebie nieustannie, jest nam źle. Bo jak można czuć się dobrze z poskromionymi pragnieniami i z nieugaszoną namiętnością? Skąd mógłby przybyć płomienny bóg, by ogrzać łoże mojej siostry? I jakaż to rzeka ugasiłaby ogień trawiący mojego brata? I gdzie jest taka kobieta, która zawładnęłaby moim sercem?
W nocnej ciszy moja siostra szepcze przez sen imię nieznanego, płomiennego boga, a brat mój przywołuje z oddali kryształowo czystą i zimną boginię. A ja, kogóż mam wezwać do mojego snu?
Siedzę między bratem moim, górskim szczytem, i siostrą moją, wodą. Troje nas, lecz jednią jesteśmy w naszej samotności, a miłość nas łącząca jest głęboka, silna i tajemna (65-66).
Grabarz
Pewnego dnia, gdy grzebałem jedno z moich zmarłych "ja", podszedł do mnie grabarz i rzekł: "Ze wszystkich ludzi, jacy przychodzą tutaj na pogrzeby, ciebie jedynego lubię".
Odparłem: "Pochlebia mi to niezmiernie, ale powiedz, dlaczego lubisz właśnie mnie?".
"To proste – odpowiedział. – Oni przychodzą płacząc i płacząc odchodzą – ty jeden zjawiasz się pogodny i śmiejąc się odchodzisz" (s. 45).
Twarze
Widziałem twarz o tysiącu obliczach i taką, która jeden tylko miała wyraz, niczym zastygły odlew.
Widziałem twarz piękną, której pozorny blask skrywał brzydotę, widziałem też taką, której maskę musiałem unieść, by dojrzeć jaka jest piękna.
Widziałem twarz pobrużdżoną, lecz bez wyrazu, i twarz gładką, która wyrażała wszystko.
Znam twarze, bo patrzę na nie przez muślinową zasłonę utkaną z moich spojrzeń, i dostrzegam w nich prawdę, którą starają się ukryć (s. 57).
Szaleniec
Pytacie mnie, dlaczego jestem szaleńcem? Stało się to tak:
Pewnego dnia, na długo przed narodzinami rozlicznych bogów, ocknąłem się z głębokiego snu i zobaczyłem, że okradziono mnie z masek – z siedmiu masek, które sam ulepiłem i nosiłem przez siedem moich istnień.
Z odsłoniętą twarzą wybiegłem na zatłoczone ulice, krzycząc: „Złodzieje, złodzieje, przeklęci złodzieje!”. Mężczyźni i kobiety kpili ze mnie, niektórzy w popłochu kryli się przede mną po domach. Kiedy dobiegłem do rynku, jakiś młodzian stojący na tarasie zawołał: „To szaleniec!”.
Podniosłem wzrok, by mu się przyjrzeć. Wtedy słońce pocałowało mnie po raz pierwszy w obnażoną twarz. Po raz pierwszy poczułem pocałunek słońca na mojej nagiej twarzy. Dusza moja zapałała miłością do słońca, nie chciałem już więcej masek. Jak nawiedzony wykrzyknąłem: „Błogosławieni, błogosławieni niechaj będą złodzieje moich masek!”.
Tak oto stałem się szaleńcem. A w szaleństwie moim odnalazłem zarazem i wolność i bezpieczeństwo. Wolność samotności i bezpieczeństwo niezrozumienia. Bowiem ci, którzy nas rozumieją, biorą w niewolę część nas samych. Jednak nie będę zbyt chełpił się moim bezpieczeństwem.
W więzieniu nawet złodziej nie musi obawiać się innego złodzieja (s. 9-10).
Powiedziało źdźbło trawy
Powiedziało źdźbło trawy do jesiennego liścia: "Ależ ty hałasujesz, kiedy opadasz! Rozpraszasz moje zimowe sny".
Liść odparł oburzony: "Ty badylu niskiego stanu. Bezśpiewne i zrzędliwe stworzenie. Nie wiesz nawet, co to wiatr i jego śpiew". Jesienny liść opadł na ziemię i zasnął. Gdy nadeszła wiosna, obudził się, ale jako pęd trawy.
Nastała jesień, przypłynął sen o zimie, a powietrze wypełniło się opadającymi liśćmi. I źdźbło trawy mruknęło do siebie: "Och te jesienne liście! Ależ one hałasują! Swoim hałasem rozpraszają wszystkie moje sny o zimie" (s. 67).
Na schodach świątyni
Widziałem wczoraj kobietę siedzącą między dwoma mężczyznami na marmurowych schodach świątyni.
Z jednej strony twarz jej była całkiem blada, z drugiej zarumieniona (s. 47).
Astronom
W cieniu świątyni ja i mój przyjaciel ujrzeliśmy siedzącego samotnie ślepca. Mój przyjaciel powiedział: "Spójrz, oto największy mędrzec tego kraju". Pożegnałem przyjaciela, podszedłem do ślepca i powitałem go. Zaczęliśmy rozmawiać. Po pewnym czasie powiedziałem: "Wybacz, proszę, moje pytanie, ale od kiedy jesteś niewidomy?".
"Od urodzenia" – odparł.
Zapytałem: "Jaką to ścieżką mądrości podążasz?".
Odpowiedział: "Jestem astronomem". A potem położył dłoń na sercu i rzekł: "Nim oglądam słońca, księżyce i gwiazdy" (s. 63).
Dwaj uczeni mężowie
W starożytnym mieście Afkar żyli ongiś dwaj uczeni mężowie. Jeden oczerniał drugiego i szydził z jego mądrości. Pierwszy przeczył istnieniu bogów, drugi był wierzący.
Pewnego dnia spotkali się na targowym placu i otoczeni gronem stronników, wszczęli spór na temat istnienia i nieistnienia bogów. Po paru godzinach zawziętej sprzeczki rozeszli się.
Wieczorem, niedowiarek udał się do świątyni, padł na kolana przed ołtarzem i zaniósł modły do bogów, by wybaczyli mu to, że tak się ich dotąd zapierał.
O tej samej godzinie wierzący, ten który zawsze tak żarliwie dowodził istnienia bogów, spalił swoje święte księgi. Utracił wiarę (s. 71).
Bóg
W zamierzchłych czasach, gdy tylko wargi moje zadrżały pierwszą mową, wspiąłem się na Świętą Górę i przemówiłem do Boga: "Panie, jestem Twoim niewolnikiem. Twoja ukryta wola jest moim Prawem i będę Ci posłuszny na wieki". Bóg nic nie odpowiedział i zniknął, jak znika gwałtowna burza.
Minęło tysiąc lat. Znów wspiąłem się na Świętą Górę i zwróciłem się do Boga: "Stwórco, jestem Twoim dziełem, ulepiłeś mnie z gliny i Tobie tylko przynależę". Bóg nic nie odpowiedział i zniknął, jak na tysiącu śmigłych skrzydeł.
Tysiąc lat później wspiąłem się znowu na Świętą Górę i znowu przemówiłem do Boga: "Ojcze, jestem Twoim synem. W miłości i miłosierdziu wydałeś mnie na świat i poprzez miłość i uwielbienie odziedziczę Twoje Królestwo". Bóg nic nie odpowiedział i zniknął niczym mgła spowijająca odległe szczyty.
Minęło tysiąc lat. Znów wspiąłem się na Świętą Górę, i tak powiedziałem Bogu: "Boże, jesteś moim celem i moim spełnieniem. Jestem Twoim dniem wczorajszym, a Ty moim jutrem. Jestem Twoim korzeniem w ziemi, a Ty moim kwiatem w niebie i razem rośniemy pod wejrzeniem słońca". Wtedy Bóg pochylił się nade mną i do uszu moich wyszeptał najczulsze słowa i niczym morze, które otwiera się przed dążącym ku niemu strumieniem, przyjął mnie do siebie.
A kiedy schodziłem ku dolinom i nizinom, Bóg schodził ze mną (s. 11-12).
Nowa przyjemność
Zeszłej nocy wymyśliłem nową przyjemność i gdy wypróbowywałem ją po raz pierwszy, anioł i diabeł rzucili się pędem w stronę mojego domu. Spotkali się na progu i wszczęli bójkę o moją świeżo wymyśloną przyjemność.
Jeden krzyczał: "To grzech!", drugi zaś: "To cnota!" (s. 35).
Ukrzyżowany
Zawołałem do ludzi: "Chcę być ukrzyżowany!". A oni na to: "Dlaczego twoja krew ma spaść na nasze głowy?". Odpowiedziałem: "Jak inaczej staniecie się godni, jeśli nie przez ukrzyżowanie szaleńca?". To ich przekonało i rozpięli mnie na krzyżu.
Ukrzyżowanie ukoiło mnie. A gdy tak trwałem rozpostarty między niebem i ziemią, podnieśli głowy, by mi się przyjrzeć. I poczuli, że są godni, gdyż nigdy dotąd tak wysoko nie podnieśli głowy. Stali patrząc na mnie, a jeden z nich zawołał: "Za co chcesz odpokutować?". Inny krzyknął: "W jakiej sprawie składasz siebie w ofierze?". Trzeci powiedział: "Czy sądzisz, że za taką cenę kupisz sławę?". A czwarty: "Spójrzcie tylko, jak się uśmiecha! Czy można wybaczyć takie cierpienie?".
A ja odpowiedziałem: "Tylko mój uśmiech zachowajcie w pamięci. Nie pokutuję, ani się nie poświęcam, nie pragnę sławy i nic nie mam do wybaczenia. Byłem spragniony i błagałem was, byście dali mi napić się mojej krwi. Cóż bowiem może zaspokoić pragnienie szaleńca, jak nie jego własna krew? Byłem niemy i chciałem przemówić moimi szeroko otwartymi ranami. Byłem uwięziony w waszych dniach i nocach, toteż szukałem drzwi do przestronniejszych dni i nocy. A teraz odchodzę – jak odeszli inni ukrzyżowani przede mną. I nie myślcie, że męczy nas przybijanie do krzyży. Nas muszą rozpinać na krzyżu coraz większe i większe rzesze ludzi – między rozleglejsze ziemie i rozleglejsze nieba" (61-62).