cytaty z książki "Siostrzyczka. Książka audio"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wyrzuciłem popiół z fajki i napełniłem ją znowu tytoniem ze skórzanego woreczka, który dostałem od jakiegoś tajemniczego wielbiciela na Boże Narodzenie. Dziwnym zbiegiem okoliczności wielbiciel nosił takie samo nazwisko jak ja.
Zapłaciłem, po czym zatrzymałem się jeszcze w jednym barze, żeby kieliszkiem koniaku podlać stek po nowojorsku. Dlaczego po nowojorsku, pomyślałem. Przecież to w Detroit robią opony samochodowe.
Tej nocy nie jesteś człowiekiem, Marlowe. Być może nigdy nim nie byłem i nigdy nie będę. Może jestem po prostu ektoplazmą z licencją detektywa.
- Czy pan pije, panie Marlowe?
- No, skoro już pani o tym wspomniała...
- Nie sądzę, zebym mogła zatrudnić detektywa używającego alkoholu pod jakąkolwiek postacią. Nie pochwalam nawet palenia papierosów.
- A mogę sobie obrać pomarańczkę?
Ogoliłem się, zjadłem drugie śniadanie i poczułem wreszcie mniej jak pudło z trocinami, w którym kotka powiła sześcioro.
Na matowym szkle w drzwiach czarną, łuszczącą się farbą namalowano napis: "Philip Marlowe... detektyw". Są to umiarkowanie obskurne drzwi na końcu umiarkowanie obskurnego korytarza w budynku, który był zapewne nowy, ale w czasach, gdy łazienka z kafelkami stanowiła ostatnie słowo cywilizacji. Drzwi są zamknięte, ale obok, na drugich, widnieje ten sam napis, i te już są otwarte. W środku nie ma nikogo, tylko ja i wielka końska mucha. Możesz wejść - chyba że jesteś z Manhattan w stanie Kansas.
To niebywałe, co Hollywood jest w stanie zrobić z byle kim. Z pospolitej flądry, która powinna prasować koszule mężowi szoferakowi, robi promienną gwiazdę ekranu, a z przerośniętego gówniarza, który nadaje się najwyżej na kelnera, robi supermena z błyskiem w oku i jasnym uśmiechem, aż cuchnącym od seksu. Z kelnerki z Teksasu, inteligentnej i wykształconej jak postacie z komiksów, czyni międzynarodową kurtyzanę, sześciokrotnie zamężną z milionerami, tak zblazowaną i zepsutą, że szukając nowych wrażeń uwiedzie w końcu tragarza w przpoconej podkoszulce.
Każdego można nastraszyć przy zastosowaniu właściwych środków. Zacisnęła z uporem usta. Nie, panie Marlowe. Orrina nie mogli nastraszyć. Dobra-odrzekłem.- A więc nie nastraszyli go. Powiedzmy po prostu, że odrąbali mu nogę. Co by wtedy zrobił ? Napisał skargę do do Biura Ochrony Konsumenta ? -Pan sobie ze mnie żartuje - powiedziała grzecznie. Jej głos był zimny jak zupa w przydrożnym zajeździe.
Zapach starego kurzu, który wisiał w powietrzu był mdły i zwietrzały, jak wywiad ze sławnym piłkarzem.
- Skąd wy w Bay City jesteście tacy twardzi? - spytał. - Peklujecie sobie jaja w słonej wodzie czy co?
Przechodzi się przez podwójne wahadłowe drzwi. Za nimi jest centralka telefoniczna i stanowisko informacyjne, przy którym siedzi jedna z tych kobiet bez wieku, co przesiadują we wszytskich urzędach miejskich świata. Nigdy nie były młode i nigdy nie będą stare. Nie mają ani urody, ani wdzieku, ani stylu. Nie są po to, żeby się komuś podobać. Są bezpieczne. Są poprawne, choć nigdy nie są grzeczne, w miarę inteligentne i w miarę kompetentne, choć nigdy, nawet w najmniejszym stopniu, niczym nie zainteresowane. Są tym, czym stają się wszytskie ludzkie istoty, gdy zamienią życie na egzystencję, a ambicje na bezpieczeństwo.
Philip Marlowe, lat 38, prywatny detektyw z licencją i wątpliwą reputacją, został wczoraj wieczorem aresztowany przez policję podczas czołgania się pod Mont Blanc z koncertowym Steinwayem na plecach. Przesłuchany na posterunku Marlowe oświadczył, że fortepian jest prezentem dla Maharadży Kuku-na-Muniu.
Taka jesteś cholernie cwana, że samym gadaniem mogłabyś sobie otworzyć drzwi do sejfu.
Szybcy chłopcy w otwartych Fordach wskakiwali i wyskakiwali z jadących kolumn, mijając zderzaki o parę milimetrów, ale zawsze jakoś mijając. Zmęczeni mężczyźni w zakurzonych coupe i szerokich limuzynach mrużyli oczy, zaciskali ręce na kierownicach i dawali nura na północ albo na zachód, ku domowi, na kolację, na wieczór z kroniką sportową w gazecie, z radiowym jazgotem, kwileniem rozpieszczonych dzieci i trajkotaniem głupich żon. Jechałem dalej mijając paradne neony i fałszywe fasady, podłe bary z hamburgerami, wyglądające w tych kolorach jak pałace, koliste lokale z prawem wjazdu samochodem, wesolutkie jak cyrki, z uśmiechniętymi kelnerkami o twardych spojrzeniach, tam gdzie lśniące kontuary i spocone, ociekające tłuszczem kuchnie i żarcie, od którego zdechłaby ropucha. Wielkie, podwójne ciężarówki waliły w dół Sepulveda z Wilmington i San Pedro i skręcały w stronę Ridge Router, ruszając na zielonych światłach z rykiem lwów w zoo. Za Encino od czasu do czasu błyskało ze wzgórz jakieś światło między drzewami. To domy gwiazd ekranu. Gwiazdy ekranu, fuj. Weterani tysiąca łóżek. Daj spokój, Marlowe, dziś nie jesteś człowiekiem.
Poczułem zapach Los Angeles, jeszcze zanim dojechałem. Zapach stęchlizny, jak w pokoju, który zbyt długo był zamknięty. Ale na te kolorowe światła zawsze się człowiek nabierze. Światła są wspaniałe. Powinno się wystawić pomnik temu, co wymyślił neony. Na piętnaście pięter, z trwałego marmuru. Facet naprawdę zrobił coś z niczego.
Zjadłem kolację w jakimś lokalu niedaleko Thousand Oaks. Kiepsko, ale szybko. Dać żreć i kopa w tyłek. Za dużo roboty. Nie mamy czasu na to, żeby pan tu tak siedział nad drugą filiżanką kawy, proszę pana. Zajmuje pan miejsce, a miejsce kosztuje. Widzi pan tych ludzi tam, za przegródką? Chcą zjeść. W każdym razie wydaje im się, ze muszą. Bóg wie, dlaczego chcą zjeść akurat tutaj. Lepiej by się najedli w domu z puszki. Po prostu nie mogą usiedzieć na miejscu. Jak i pan. Muszą wyprowadzić ten swój samochód z garażu i gdzieś pojechać. Zwierzyna łowna dla oszustów, co opanowali restauracje. Znowu się zaczyna. Nie jesteś dziś człowiekiem, Marlowe.
Zawsze stoję na przegranej pozycji. To moja specjalność.
Malibu. Kolejna porcja gwiazd filmowych. Kolejna porcja różowych i niebieskich wanien. Kolejna porcja pikowanych kołder. Kolejna porcja Chanela nr 5. Kolejna porcja Lincolnów Continental i Cadillaków. I włosów na wietrze, i ciemnych okularów, i zgrywania się, i pseudowyrafinowanych głosów, i portowej moralności. No, chwileczkę. Mnóstwo miłych ludzi pracuje w filmie. Po prostu źle się do tego odnosisz, Marlowe. Nie jesteś dziś człowiekiem.
Miał siwe włosy, ale oczy jasne i młode. Był opalony na ciemny brązowy kolor. Wyglądał tak, jakby podanie mu ręki kosztowało tysiąc dolarów.
Seks to wspaniała rzecz – powiedziałem. – kiedy człowiek nie chce odpowiadać na pytania.
A ja najchętniej napiłbym się gorącej czarnej kawy, gorzkiej jak grzech śmiertelny.
Nie mam tego, czego potrzebują kobiety, z którymi chciałbym się ożenić. A tych innych nie trzeba nawet wcale prowadzić do ołtarza. Wystarczy je uwieść, o ile one nie zrobią tego szybciej.
Tak, za dużo – przyznałem. – Samotni mężczyźni zawsze za dużo mówią. Chyba że w ogóle milczą.