cytaty z książki "Chłopcy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ale ksiądz Jan przyłożył palec do ust, uśmiechnął się smutno i powiedział:
- To nieprawda, że Bóg nie lubi Pottera, Małgosiu. W Kościele są jednak ludzie, jak biskupi, jak papież, których zadaniem jest wskazywanie właściwej drogi. W przypadku tak popularnych książek dla młodzieży powinni wyrazić swoje zdanie i to zrobili. Osobiście ubolewam, że ulegli mocy słowa "magia" i nie dostrzegli, że to tylko przebranie dla opowiastki o przyjaźni i walce dobra ze złem. Ale to dla nas lekcja, żebyśmy nie oceniali po pozorach, prawda?
- Czy tak samo jest ze "Zmierzchem"? - zapytała Weronika siedząca z Małgosią w jednej ławce.
- Nie - odparł ksiądz. - Akurat dla miłośników "Zmierzchu" Bóg planuje obecnie drugi potop, więc nie mów potem, że nie przestrzegałem.
- Im później nauczysz się bać, ksiądz - Kruszyna dobył noża i rozejrzał się za jakimś patykiem - tym później dorośniesz.
-Chodź przedstawię ci resztę. Tylko pamiętaj, tu wszyscy jesteśmy trochę jebnięci.
Oto druga Nibylandia (...) Wielka jak dziecięce oczekiwania, ale też brudna, zniszczona i obdarta jak dorosłość.
Jezus mógłby być Batmanem,
gdyby tylko chciał,
przecież tak jak heros z Gotham
bogatego tatę miał.
Byłby nawet bardziej eko,
mógłbyś z nim oszczędzać prąd.
Jezusowym bat-sygnałem
byłby gest złożonych rąk.
Życie życiem, realność realnością, ale gdy raz wdepniesz w jakąś bajkę, to twój świat będzie nią śmierdział, aż zdechniesz.
- Gotowy?
W odpowiedzi rudy chłopiec wyjął nóż z ust i z całej sił wrzasnął:
- BANGARANG!
- Patrz, Milczek, obudziła się królewna - zawołał stojący nad nią rudobrody olbrzym w skórzanej kurtce. - Najwyższa pora, bo mi już bez tego paska gacie, kurwa, lecą.
Tinka lubiła motocykle. Lubiła to, jak przyjemnie, podniecająco pod nią wibrowały, jak mrugały cicho na jałowym biegu niczym ogromne leniwe kociaki przeciągające się na słońcu. Zawsze nabierała się na ten senny moment, mówiła, że to jej wystarczy, ale wiedziała, że to bzdura, bo potem było jeszcze lepiej. Zryw i nagłe przyspieszenie, zimny podmuch, przeszywający całe ciało po czubki palców, przegięcie na bok przy wejściu w pierwszy zakręt z prędkością zredukowaną tylko tyle, ile to naprawdę konieczne. To wtedy twój błędnik szaleję, wrzeszczy:,,Upadniesz, upadniesz, zabijemy się!''. A potem żyjesz dalej.
- Nie wierzgaj, niunia - mruknął Kędzior. - Nie bój się, nie oślepłaś, ale jeżeli zaraz nie zamkniesz oczu, to możesz wierzyć, że ci je wydłubię.
Strącił zwłoki, ale nie zdążył odetchnąć, bo kolejne cztery już szturmowały dach przyczepy. I albo to było tylko wrażenie, albo z każdą chwilą pielgrzymi poruszali się szybciej i sprawniej. Zupełnie jakby doszli do wniosku, że czas zabawy właśnie się skończył.
Czy też raczej przeszedł płynnie w czas posiłku.
(...) Drugi nagle zdał sobie sprawę, że czasem nie wystarcza to, że znasz kogoś jak nikogo innego na świecie. Że czasem, tak czy owak, powiesz lub zrobisz coś, co wywoła lawinę zdarzeń, których wolałbyś uniknąć. Możesz potem przeklinać swój długi jęzor, kląć i tłuc otwartą ręką w czoło, ale i tak wiesz, że nie możesz już zrobić nic... Chyba że pomóc.
- Maleństwo dojrzało - mruknął z rozbawieniem. - Mama się ucieszy.
Przed nią przebiegł mały czarny kot z czerwonym krawatem na szyi. Wyglądałby uroczo, jak jeden z tych słodkich, puchatych kociaków z internetu, gdyby nie spojrzenie. W jego oczach kryła się cała kocia pogarda dla świata.
Kot patrzył przez chwilę za grubasem, a potem ruszył za nim, udając jednak, że wcale nie podąża za Kruszyną, tylko tak się dziwnie złożyło, że wybrał tę samą drogę.
Jeszcze tylko myśl albo dwie, uznał. Albo może i tysiąc, bo z myślami nigdy nic nie wiadomo. Czasem są jak szczury, zwłaszcza gdy okręt umysłu pogrąża się w odmętach snu, a one wszystkie chcą w jednej chwili uciec i mknąć przez głowę, popiskując, szarpiąc, drapiąc i gryząc. Rano zostają bolesne pamiątki po ich pazurach, ale po samych szczuromyślach nie ma już śladu...
- Gdzie... Gdzie ja jestem? - wychrypiała.
Olbrzym roześmiał się rubasznie.
- W piekle, maleńka. Ale za to w doborowym towarzystwie.
Dymitr to złoty człowiek, ale cios ma jak głos, a głos - jak salwa z Aurory.
- To przedstawienie dzisiaj - powiedział - budzi pewne wspomnienia. Wiesz, ksiądz, z dawnych czasów. I to nie są dobre wspomnienia, ale jednak chcesz je pamiętać, bo plączą się z tymi dobrymi, rozumiesz?
Tak, właśnie Grzech, nie Grzesiek. Że niby takie dwuznaczne i przez to inteligentne. Woził meble na Poznań i Szczecin, zawsze wpadał na barszcz i krokiety, bo jego stara ,,wszystko umi, ale barszcz ma taki, że by ją posrało".
Zza grubasa wyłonili się dwaj niemal identyczni faceci. Jeden z nich trzymał w ręku procę, a drugi nóż. – Chodźcie, chłopaki! – zawołał ten z nożem. – Podpiszemy mu się na niby-gipsie, co?