cytaty z książki "Lord of the Flies"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć.
Ralf płakał nad kresem niewinności, ciemnotą ludzkich serc i upadkiem w przepaść szczerego, mądrego przyjaciela, zwanego Prosiaczkiem.
Jak to jest, że ludzie nigdy się nie okazują tacy, za jakich się ich brało.
Szli obok siebie - dwa niezależne kontynenty doświadczeń i uczuć - niezdolni się porozumieć.
Jeżeli twarze robią się inne zależnie od tego, czy są oświetlone z dołu czy z góry - to czym jest twarz? Czym jest cokolwiek?
Nawet gdy zamykał oczy, widział wciąż przed sobą świński łeb na patyku. Na wpół przymknięte oczy świni przyćmiewał bezgraniczny cynizm dorosłości. Oczy te zapewniały Simona, że wszystko jest złe.
Leżąc po ciemku w gęstwinie wiedział, że jest wygnańcem.
- Bo nie zatraciłem rozsądku.
To zmusza do myślenia, bo myśl jest rzeczą cenną, daje wyniki...
Roger pochylił się, wybrał jeden kamień, zamierzył się i rzucił w Henry'ego - rzucił specjalnie tak, żeby nie trafić. Kamień, ów symbol niedorzecznej epoki, śmignął o kilka kroków w prawo od Henry'ego i plusnął w wodę. Roger zebrał garść kamyków i zaczął nimi rzucać. Wokół Henry'ego była jednak przestrzeń o średnicy może sześciu jardów, w którą Roger nie śmiał trafić. Oto niewidzialne, jednakże silne tabu dawnego życia. Bawiące się dziecko było nietykalne - strzegli go rodzice, szkoła, policja i prawo. Ruch ręki Rogera warunkowała cywilizacja, która nie wiedziała o nim nic i leżała w gruzach.
Może - rzekł z wahaniem - może zwierz naprawdę jest? Ja nie wiem - rzekł Simon. - Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. - Ale... Chciałem powiedzieć... że może to tylko my sami.
(...) a przed Simonem stał na kiju Władca Much i uśmiechał się.
- Rzecz w tym, czy duchy istnieją, Prosiaczku? Albo zwierz? - Oczywiście, że nie. - Dlaczego? - Bo inaczej wszystko nie miałoby sensu. Domy, ulice, i telewizory... Nic nie mogłoby istnieć.
Ładne sobie - rzekł łeb. W ciągu kilku chwil las i wszystko dookoła brzmiało parodią śmiechu. - A ty wiedziałeś, prawda? Że jestem częścią was? Blisko, bliziutko, bliziuteńko! Że to przeze mnie wszystko na nic? Że jest, tak jak jest?
- Ostrzegam cię. Bo mogę stracić cierpliwość. Jesteś niepotrzebny. Rozumiesz? Zrobimy sobie zabawę na tej wyspie. Rozumiesz? Zrobimy sobie zabawę! Więc nie próbuj swoich sztuczek, mój biedny, wykolejony chłopcze, bo inaczej... Simon patrzył w wielką paszczę, która ziała czernią, rozszerzającą się czernią. - ... Bo inaczej - mówił Władca Much - wykończymy cię.
Cały kłopot w tym, że jeśli się jest wodzem, to trzeba myśleć, trzeba być mądrym. Poza tym zdarzają się takie chwile, że trzeba natychmiast powziąć decyzję. To zmusza do myślenia, bo myśli, bo myśl jest rzeczą cenną, daje wyniki...
Stos świńskich bebechów przemienił się w czarną plamę much, które bzyczały jak piła. Po chwili muchy znalazły Simona. Nażarte siadały przy strużkach potu i piły. Łaskotały go w nozdrza, wyprawiały harce na udach. Były czarne, zielonkawe i nieprzeliczone.
Nagle, kiedy tak szedł nad skrajem wody, ogarnęło go zdziwienie. Poczuł, że rozumie nudę tego życia, gdzie każda dróżka była improwizacją i gdzie znaczną część czasu poświęcało się na pilnowanie własnych kroków.
Rozkosze poranka , jasne słońce , obmywające wody i wonne powietrze , były dla nich czasem dobrej zabawy i życia tak pełnego, że nadzieja przestawała być potrzebna, toteż ulegała zapomnieniu.
Szli obok siebie- dwa niezależne kontynenty doświadczeń i uczuć - niezdolni się porozumieć.
[...]
- Boję się go - powiedział Prosiaczek - i dlatego wiem, co w nim siedzi. Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć. Człowiek sobie wmawia, że to w gruncie rzeczy dobry chłop, a jak znów go zobaczy... całkiem jak astma, nie można oddychać. Powiem ci coś. On ciebie też nienawidzi, Ralf.
(...) a przed Simonem stał na kiju Władca Much i uśmiechał się.
Jack podniósł świński łeb do góry i nadział z rozmachem na patyk, aż zaostrzony koniec, przebiwszy miękką krtań, wylazł przez pysk. Odstąpił, a łeb tkwił na patyku, po którym sączyła się strużka krwi.
Jack powiedział głośno: - Ten łeb jest dla zwierza. To dar.
Jeżeli twarze robią się inne zależnie od tego, czy są oświetlone z dołu, czy z góry - to czym jest twarz? Czym jest cokolwiek?
Ralf spojrzał na niego w milczeniu. Na chwilę stanął mu przed oczami przelotny obraz dziwnego czaru, który kiedyś opromieniał tę plażę. Ale teraz wyspa jest spalona, martwa... Simon nie żyje, a Jack... Z oczu popłynęły mu łzy i łkanie wstrząsnęło ciałem. Po raz pierwszy na tej wyspie rozpłakał się, a wielkie spazmy żalu aż go skręcały. Na płonących gruzach wyspy, pod czarną chmurą dymu, rozległo się jego buczenie; zarażeni tym uczuciem inni malcy zaczęli też się trząść i łkać. A pośród nich, brudny, ze skołtunioną głową i zasmarkanym nosem Ralf płakał nad kresem niewinności, ciemnotą ludzkich serc i upadkiem w przepaść szczerego, mądrego przyjaciela, zwanego Prosiaczkiem.
Poczuł, że rozumie nudę tego życia, gdzie każda dróżka była improwizacją i gdzie znaczną część czasu poświęcało się na pilnowanie własnych kroków.
[...]
Zrobiliśmy wszystko, co zrobiliby dorośli. Co poszło nie tak?.