cytaty z książek autora "Agnieszka Janiszewska"
Ponoć nie istnieje zbrodnia doskonała i tak samo za zakazane uczucie trzeba na ogół zapłacić.
Nic się nie dzieje przez przypadek. Wszystko, co nas spotyka, ma jakiś sens, nawet jeśli go początkowo nie dostrzegamy.
Nikomu nie należy odbierać nadziei, zwłaszcza wtedy, gdy czepia się jej resztkami sił.
Gdy czasem bywał poważny, to na całego. Nie potrafiła sobie w tym momencie przypomnieć nikogo, kto patrzyłby na nią tak przenikliwie, z taką troska i powagą.
Żyje się nie tylko po to, by jakoś przewegetować. Wokół nas jest tyle innych ciekawych rzeczy i spraw.
Gdy teraz, po latach, wracała wspomnieniami do tamtej rozmowy w parku, uświadomiła sobie, że jednak czegoś się wtedy nauczyła. A mianowicie, by nigdy nie ignorować tego wewnętrznego głosu, który nie dawał jej wówczas spokoju. Jakby ją przed czymś ostrzegał.
Bo w realnym życiu o wszystkim decyduje przypadek. Także - a może przede wszystkim - w sprawach matrymonialnych. Jednym się udaje, a drugim nie, i nie ma na to mądrych.
Ojciec uważał, że skoro zarabia na dom i zapewnia rodzinie warunki bytowe, to ma prawo oczekiwać, że będzie adekwatnie do tego dobrze obsługiwany.
Gdy przebywał w domu, obie chodziły niemal na palcach, o swobodnej rozmowie nie mogło być mowy, podobnie jak o odwiedzinach koleżanek Kasi. W końcu jednak ponownie wyruszał "w rejs" - jak sam lubił mawiać - a one oddychały z ulgą.
Gdyby nie musiała chodzić do warszawskiej szkoły, może byłoby jej łatwiej. Tak naprawdę nigdy nie przyzwyczaiła sie do tego molocha, w którym słabsze i nieśmiałe dzieci musiały podporządkować się silniejszym i chamskim uczniom, nauczyciele zaś albo tego nie dostrzegali, albo prędzej czy później się poddawali.
Na plus trzeba jej było przyznać, że nie zadzierała nosa. Po prostu cieszyła się tym, co dostała od losu - czy też od zaradnego ojca - i choć mogła obracać się w kręgach podobnych do niej uprzywilejowanych szczęśliwców, najwyraźniej upodobał sobie zwykłe, jak mawiano, podwórkowe towarzystwo.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że jej matka miała jednak rację, gdy zbywała milczeniem napady złości męża; wiedziała, że odbijanie piłeczki tudzież sensowne argumenty po prostu chybiłyby celu.
Dla odmiany cisza po odejściu Tomasza - paradoksalnie - aż dźwięczała w uszach, i był to przykry dźwięk, zdecydowanie bardziej przykry od krzyku, od słów, które raniły.
Nieraz dawałam mojej matce do zrozumienia, że jest głupia. Z perspektywy czasu nie napawa mnie to dumą i nie zamierzam tego tłumaczyć ani tym bardziej usprawiedliwiać.
Ludzkie języki mogły obrzydzić człowiekowi życie, ale nauczyła się już zaciskać zęby. Najważniejsze to zejść im wszystkim z oczu, może jeszcze przez jakiś czas będą gadać, a potem zajmą się czym innym i... zapomną.
O nic jednak nie prosiła, przeciwnie - dawała do zrozumienia, że jest jej wszystko jedno i nie ma nic przeciwko temu, by zamknąć się w swojej samotności. W mroku.
Swojego ojca nigdy nie widział na oczy, był nieślubnym dzieckiem, co w tamtych warunkach i okolicznościach od samego początku plasowało go na gorszej pozycji w gronie rówieśników.
To chyba jakiś znak, fatum, przeznaczenie, że tak znienacka sie pojawił, jakby wyszedł z mroku.
Czuła jak narastał w niej bunt i złość przeciwko wszystkim zasadom tak zwanego dobrego wychowania, Pieprzyć je wszystkie, co do jednej! Nie warto być grzeczną dziewczynką, skoro tym niegrzecznym wiodło się lepiej.
Dzień był pochmurny, a przez to wilgotny, ale jak na początek grudnia dość ciepły, w dodatku bezwietrzny. Typowo jesienna aura; nic nie zapowiadało, by zbliżające się Boże Narodzenie miało być mroźne i śnieżne.
A jednak... Jednak wyznanie przyjaciółki zasiało w niej ziarno niepewności. Bo przecież chłop to... jednak zawsze chłop.
W końcu przychodzi wyciszenie. Musi przyjść, bo taka jest kolej rzeczy. Czas leczy rany. Mylili się albo akurat ona była wyjątkiem od tej powszechnie przyjętej reguły. W jej przypadku łzy nie przyniosły ukojenia, a rozpacz otworzyła drzwi uczuciu, którego do tej pory nie znała - głuchej, zapiekłej nienawiści.
Rzecz jasna, z doświadczenia wiedziała, że niemal wszyscy rodzice popełniali większe lub mniejsze błędy. Nie reagowali na czas, a gdy zdarzyło się nieszczęście, uderzaki często na oślep.
Odkąd pamiętam, taka właśnie była. Starannie dobierająca każde słowo, zanim wreszcie dotknęła sedna problemu.
Niczego już nie zmienię, nie naprawie błędów z przeszłości. Skoro przed laty zabrakło mi odwagi i okazałam się nędznym tchórzem, skoro wszystko schrzaniam, to teraz nie pozostaje mi nic innego, jak dalej siedzieć tej swojej skorupie.
Drzwi otworzyły się dopiero po trzecim, bardzo już natarczywym dzwonku. Magda była pewna, że odgłos tego dzwonka usłyszeli wszyscy lokatorzy, którzy akurat znajdowali się w sąsiednich mieszkaniach. Mniejsza z tym, stwierdziła, niech sobie myślą, co chcą.
Tym, co od zawsze rzucało się w oczy każdemu, kto przychodził tu z wizytą, była wręcz niebotyczna - jak to ktoś określił - ilość książek, którymi zastawione były pnące się pod sam sufit półki zarówno w małym, ciasnym przedpokoju, jak i w dwóch znacznie większych i przez to nieco lepiej ustawnych pokojach.
Magda odstawiła filiżankę. W pierwszym odruchu chciała się podnieść i wyjść, pewna, że nikt nie będzie jej zatrzymywał. Jednak się powstrzymała. Przyszła tu przecież w konkretnym celu - i nie mogła tak po prostu odejść.
Nieprzespane noce nie były czymś nadzwyczajnym w jej życiu, zdążyła się do nich przyzwyczaić, a nawet je zaakceptować, jak niejedną niedogodność, której musiała stawić czoła.